niedziela, 27 grudnia 2015

Epilog i materiały dodatkowe

Kończymy wreszcie nasz pobyt w głowie Amisi. Przed nami epilog. Jest on bardzo krótki, więc dodałyśmy kilka niespodzianek, żebyście się nie wynudzili.


Epilog


Cóż takiego mogło znaleźć się w epilogu? To chyba oczywiste. Każda lepsza lub gorsza bajeczka z przyszłą księżniczką w roli głównej musi zakończyć się ślubem i hucznym weseliskiem. Bo jakżeby inaczej.

Amisia denerwuje się niemożebnie. Zaraz ma przejść długą drogę do ołtarza, gdzie czeka na nią truloff docelowy, król Maksio.

Najpierw jednak rusza rodzina Singerów: matka Amisi, Kenna z mężem, później Gerad, a na końcu May.

Amisia żałuje, że Shalom nie może poprowadzić jej do ołtarza, ale jest pewna, że tatko Singer byłby z niej dumny, że zaklepała taki kąsek.

Byłam tak za​to​pio​na w ma​rze​niach, że May pod​kradła się do mnie.
– Wyglądasz prześlicz​nie, Ami – szepnęła, do​ty​kając ozdob​ne​go wy​so​kie​go kołnie​rza mo​jej suk​ni.
– Mary przeszła samą siebie, prawda? – odpowiedziałam. Mary była jedyną z trójki pokojówek, która ze mną została. Kiedy zostały podliczone straty, okazało się, że zginęło o wiele więcej osób, niż przypuszczaliśmy. Lucy przeżyła atak i odeszła ze służby, ale Anne po pro​stu zniknęła.

Czy to znaczy, że zginęła, a ciała nie znaleziono, czy po prostu po 10584-tym ataku rebeliantów stwierdziła wreszcie „Fuck it all, spadam z tego wariatkowa!”? A może po prostu Cass nie wiedziała, co z nią zrobić. Nie wiem, czy jeszcze pamiętacie, że Anne czuła miętę do Ośrodka, a skoro Leger jest z Lucy, to Anne też należałby się jakiś miły rebound. Cóż, lepiej ją po cichu zlikwidować.


Ami trzęsie się jak osika. May woła posiłki w postaci jedynej druhny przyszłej królowej. Marlee to the rescue!


May musi już lecieć za resztą rodziny, Ami i Marlee zostają same.


– Nie za​cznij się zno​wu de​ner​wo​wać! – upo​mniała mnie Mar​lee.
– Sta​ram się! Wie​działam prze​cież, że to nastąpi, tyle że to bar​dzo dużo jak na je​den dzień.
– Ha! – oznaj​miła Mar​lee, kie​dy mu​zy​ka zmie​niła rytm.
– Za​cze​kaj do wie​czo​ra.
– Mar​lee!


Nie mówmy może o nocy poślubnej. Mam wojenne flashbacki ze sceny uwodzenia Maksia przy pomocy sławnej czerwonej kiecki. Chociaż w sumie, chłopa już złapała, nie musi się już tak strasznie starać.

Zanim zdążyłam ją skarcić, uciekła mi, mrugając na pożegnanie, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Tak bardzo cieszyłam się, że znowu jest częścią mojego życia. Oficjalnie uczyniłam ją jedną z moich dam dworu, a Maxon uczynił swoim przybocznym Cartera. To był jasny sygnał dla społeczeństwa, jak będą wyglądały rządy nowego króla, a ja cie​szyłam się, wiedząc, ilu lu​dzi cze​ka na te zmia​ny.



Beż przypomina sobie Następczynię. Ehehehehehehehehehehehehehehehe!!!



Zaraz zagrają Mendelsohna, czy co to tam grają w Ikei przy takiej okazji. W ostatniej chwili przed wyjściem Amisia zachwyca się swoją suknią. No baaa.


Czas ruszać. Ale skoro Shalom odszedł w zaświaty, ktoś musi poprowadzić Amisię do ołtarza. Tylko kto? To nie jest podchwytliwe pytanie.


– Je​steś go​to​wa, Mer? Odwróciłam się do Aspe​na.
– Tak, je​stem go​to​wa.


Czy ktoś jest zdziwiony?


Na pewno wielu z Was, drodzy Czytelnicy, zadaje sobie bardzo ważne pytanie. Czy Maksio naprawdę nie miał żadnych problemów, żeby facet, z którym Amisia go zdradzała (nazwijmy rzecz po imieniu), prowadził ją do ślubu? Niedługo się dowiemy.



Aspen też stara się uspokoić Amisię.

– Wyglądasz nie​sa​mo​wi​cie.
– Ty też się nieźle wystroiłeś – skomentowałam. Chociaż się uśmiechałam, byłam pewna, że widzi moje zde​ner​wo​wa​nie.
– Nie masz się czym przejmować – zapewnił mnie, a jego uśmiech, pełen pewności siebie, tak jak zawsze spra​wił, że uwie​rzyłam we wszyst​ko, co mówił.
Ode​tchnęłam głęboko i skinęłam głową.
– Do​brze. Tyl​ko pil​nuj, żebym się nie przewróciła.
– Nie martw się. Jeśli zaczniesz tracić równowagę, pożyczę ci to. – Podniósł ciemnoniebieską laskę, zrobioną spe​cjal​nie, żeby pa​so​wała do jego ga​lo​we​go mun​du​ru. Sam po​mysł spra​wił, że się roześmiałam.


Coś mi to przypomina… Łoboru, znowu mam wojenne flashbacki!


Ponad melodię wybiła się znienacka fanfara. Domyśliłam się, że to sygnał. 
– Nie pozwól mi się przewrócić – szepnęłam do Charliego. Wziął mnie pod ramię i mocno ścisnął moją dłoń. Krok za krokiem, nakazałam sobie w myślach, dopasowując się do wolnego tempa marsza.
„Przed Świtem” Stephenie Meyer

Widać zrzynanie z Igrzysk nie wystarczyło.

To nie było najbardziej pełne wdzięku przejście przez nawę główną. Nie było też najszybsze. Ciężko uszkodzona noga Aspena sprawiała, że musieliśmy kuleć powoli przez cały kościół. Ale kogo innego miałabym o to poprosić? Kogo innego mogłabym poprosić?

No nie wiem, szwagra chociażby. Nawet August Ikea byłby lepszy w dość niezręcznej sytuacji, w jakiej znajduje się trójkącik Ami-Maksio-Ośrodek.

Aspen przesunął się, żeby zająć rozpaczliwie puste miejsce w moim życiu. Nie jako mój chłopak, nie jako mój przy​ja​ciel, ale jako członek ro​dzi​ny.


Wszak coś z nim trzeba było zrobić. Tylko były gach występujący jako father figure (przynajmniej podczas ślubu) jest cokolwiek… dziwny. No ale skoro ex-truloff Belki mógł zostać jej zięciem, to może tak się to robi w świecie kiepskich powieści YA.



Spodziewałam się, że może odmówić, i obawiałam się, że potraktuje to jako obelgę. Ale powiedział, że będzie za​szczy​co​ny i przy​tu​lił mnie, kie​dy o to za​py​tałam.Od​da​ny i szcze​ry do sa​me​go końca. Taki był mój Aspen.


A już myślałam, że Ośrodek dostał jaj i zakończył karierę kochanka z kartonu 2.0. Oh well.

Kochanek z kartonu: 38

W końcu zobaczyłam w tłumie znajomą twarz. Była tam Lucy. Siedziała koło swojego ojca. Promieniała z dumy na mój widok, ale tak naprawdę nie potrafiła oderwać wzroku od Aspena. Wiedziałam, że niedługo przyj​dzie ko​lej także na nią i nie mogłam się tego do​cze​kać. Aspen nie mógłby do​ko​nać lep​sze​go wy​bo​ru.Koło niej, w pierwszych ławkach, siedziały pozostałe kandydatki. Wykazały się wielką odwagą, przychodząc tutaj dla mnie, biorąc pod uwagę, że nie było tu wszystkich, które powinny być. Mimo wszystko uśmiechały się, nawet Kriss, chociaż widziałam smutek w jej oczach.


Nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tą odwagą. Czy istnieje zagrożenie następnego ataku na pałac?A może chodzi o odwagę zmierzenia się z własną porażką? Większość z nich była w pałacu tak krótko, że dziwię się, iż ich to jeszcze cokolwiek obchodzi.

Zaskoczyło mnie, jak bardzo żałowałam, że nie ma tu Celeste. Potrafiłam sobie wyobrazić, jak przewraca oczami, a potem mruga do mnie albo robi coś w tym rodzaju. Rzuca uwagę, która jest prawie złośliwa, ale jednak nie do końca. Naprawdę, naprawdę mi jej bra​ko​wało.


Nie mogę darować Kierze kompletnego przeżucia charakteru Celeste. Już wolałam, kiedy było boleśnie stereotypową evilbiczą niż rozciapcianą best friend Amisi. Ale teraz jest trupem, więc w zasadzie na nic to wszystko się zdało.

Ami wspomina też królową Amberly, która na pewno cieszyłaby się szczęściem młodych w takim dniu.


Dziewczyna patrzy jeszcze na siedzące z przodu matkę i May, aż wreszcie Amisia zauważa Maksia.

Wy​da​wało się, że wokół nas nie ma ni​ko​go więcej.Żad​nych fil​mujących nas ka​mer, żad​nych błysków fle​szy. Tyl​ko my. Tyl​ko Ma​xon i ja.


Mała dygresja. Przypomina mi się ta okropna scena z "Dumy i Uprzedzenia" z Kierą Knightley, kiedy nagle podczas tańca Lizzie z Darcy’m cały lud znika, a oni pląsają sobie sami w pustej sali. Wytłumaczy mi ktoś, po cholerę to było? Bo głupi widz się nie domyśli, że są na sobie skupieni, jak się nie wymiecie całej sali ludzi? Przecież to wyglądało idiotycznie i kompletnie z dupy. I żeby to była jedyna głupota tego filmu… Koniec dygresji.

Kilka ostatnich kroków Aspen zrobił powoli, ale pewnie. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, odwróciłam się do niego. Aspen uśmiechnął się do mnie jeszcze raz, a ja pocałowałam go w policzek, żegnając się z tak wieloma rzeczami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, a potem wziął mnie za rękę i włożył ją w dłoń Maxona, oddając mnie pod jego opiekę.


So many things wrong with this… Już się na ten temat wypowiadałam, więc pewnie już wiecie, jaki mam stosunek do „oddawania” córki przez ojca jej mężowi jak jakąś krowę, klacz czy inną własność. Ale gdy robi to ex-chłopak rzeczonej panny, robi się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Dobrze, że Ośrodek nie rzucił tekstem „Nie martw się, stary, nówka-nierdzewka, nieśmigana, niepuknięta.”

Skinęli sobie głowami, a na ich twarzach malował się tylko szacunek. Nie przypuszczałam, żebym mogła kiedykolwiek zrozumieć, co zaszło między nimi, ale w tej chwili ich relacja wydawała się pokojowa. Aspen cofnął się, a ja zro​biłam krok do przo​du, stając w miej​scu, w którym nig​dy nie spo​dzie​wałam się zna​leźć.


Czyli między panami miłość i harmonia? Maksio wszystko wybaczył jak Edzio Dżejkobowi? Wow, też bym chciała to zrozumieć. Well, poczekajmy na extra epilog i Następczynię.


Kochanek z kartonu: 39

Maxon trzymał mnie za ręce, jakby tylko to zatrzymywało go na ziemi, a ja skoncentrowałam się, szykując się do wypowiedzenia słów obietnicy, której nigdy nie zamierzałam złamać. Ten dzień naprawdę miał w sobie coś ma​gicz​ne​go.

Amisia i dotrzymywanie obietnic to niezbyt udane połączenie. Życzę powodzenia.


Nawet w tej chwili wiedziałam jednak, że nie żyjemy w bajce. Wiedziałam, że przyjdą trudne i niepewne czasy. Wiedziałam, że rzeczy nie zawsze będą układać się tak, jak byśmy chcieli, i że będziemy musieli starać się pamiętać, że to był nasz wybór. Nie będzie ide​al​nie, nie przez cały czas.To nie będzie: „Żyli długo i szczęśli​wie”. To będzie o wie​le więcej.




I na tym koniec, moi drodzy. 

Trylogia główna oficjalnie zakończona kiczowatą sceną, którą każdy na pewno widział już tysiąc razy w innych filmach, książkach czy bajkach. 


Czas na poświąteczne prezenty. Przekazuję pałeczkę mojej wspaniałej współanalizatorce, która pochyliła się nad materiałami dodatkowymi. Take it away Maryboo!


Beige


Blurb

Maryboo: Czas na trzecią na tym blogu analizę notki wydawniczej! Pamiętacie, jak mówiłam podczas rozszarpywania tekstu znajdującego się na okładce „Rywalek”, że nie znoszę opisów, które w imię podkręcenia atmosfery tajemniczości i dramatyzmu całkowicie rozmijają się z prawdą? No cóż...

Ostatnia część bestsellerowej trylogii.

M: Niestety, nie jest to tożsame z ostatnią częścią serii...

America jest jedną z czterech dziewcząt, które utrzymały się w ścisłej czołówce Eliminacji.

M:  Ta, która odeszła w poprzednim tomie była tak nijaka, że nie dało się jej przypisać niczego poza imieniem, więc w sumie żadna różnica – i nie mówię tu, rzecz jasna, o Marlee.

Ukochana przez zwykłych ludzi,

M:  Primo: o ile Amisia swoimi wyskokami faktycznie zyskała sobie pewną przychylność tłuszczy, o tyle trudno mówić o „ukochaniu” jeśli sama heroina nie jest pewna, czy w razie sytuacji kryzysowej którykolwiek z Illeańczyków przyjąłby ją pod swój dach. Secundo: nie popadajmy w egzaltację. Eliminacje to SHOW, widzowie traktują kandydatki jak celebrytki. Dopóki któraś z dziewcząt nie zostanie oficjalnie koronowana, łaska krajan na pstrym koniu jeździ.

znienawidzona przez obecnego króla,

M: ...którego obiekcje są w pełni uzasadnione...

dziewczyna wciąż nie jest pewna swych uczuć.

M: OWSZEM, JEST.

Widzicie, o co mi chodzi? Żeby nie zniechęcić (mniejsza o to, że nieistniejącego) Team Aspen, wydawca jest zmuszony udawać,  że trójkąt miłosny nadal istnieje i ma się dobrze – mimo iż America niemal na samym początku książki deklaruje, że kocha Maxona, a Leger już jej nie interesuje.
...No, chyba że chodzi tu o słynną zabawę w żurawia i czaplę między księciem a Singerówną – w takim układzie pełna zgoda.

A jednak nadchodzi moment ostatecznego wyboru, tym trudniejszego, że cały los Illei może spoczywać właśnie w rękach Ami.

M: Że co? Czy to ma być aluzja do rebeliantów? Amisia nie zrobiła NIC, by przyczynić się do rozwiązania konfliktu! Jej wszelkie próby mieszania się w sprawę przynosiły więcej szkody niż pożytku, a sami buntownicy traktowali ją jak propagandową marionetkę, która poprzez wieszanie się na Maxonie będzie w stanie kupić mu przychylność Illeańczyków!

Czy dziewczyna powróci do swej dawnej miłości, czy zdecyduje się zostać królową

M: Cóż, jak widzimy w „Jedynej”, jej widzimisię naprawdę nie jest decydującym czynnikiem w tej materii.

i podjąć walkę o lepszy świat dla siebie i wszystkich mieszkańców Illei?

M: Odpowiadam: Nie. Amisia należy do organizacji heroin pod patronatem Belli Swan; jej członkinie wierzą, że szczęśliwie zakończenie powinno zostać im podsunięte pod nos na srebrnej tacy i przy braku jakiegokolwiek wysiłku z ich strony.



„Jedyna” - ekstra epilog


Maryboo: No i co, robaczki? Podobał Wam się epilog? Wystarczająco cukierkowy? Macie ochotę na więcej?

Jeśli Wasze odpowiedzi brzmiały odpowiednio: tak, nie i tak – macie szczęście, bowiem tak samo myśli Kiera Cass i postanowiła skrócić Wasze męki poprzez stworzenie tego, nad czym pochylę się już za chwilę. A czym jest owo „to”? No cóż...

Muszę Wam coś wyznać w sekrecie – posiadam swego rodzaju Cassoradar. Za każdym razem, gdy ta kobieta wypluwa z siebie coś nowego – nieważne, czy mówimy o kolejnym tomie powieści, czy drobnych duperelach w postaci rysunków i filmików – odkrywam to zaledwie kilka dni później. Maryboo – analizatorka cieszy się z tej umiejętności; zawsze trzymam rękę na pulsie i wiem, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Maryboo – Maryboo... niespecjalnie.

Skąd ten wstęp? Otóż niedługo po tym, jak skończyłam lekturę „Jedynej” natrafiłam na to:


Mój wewnętrzny analizator zaklaskał w rączki jak mała foczka; ja sama zaś zrobiłam pokazowego facepalma, pytając w duchu: „Serio, Cass? Serio? Naprawdę uważasz, że świat potrzebował kolejnego słodkopierdzącego dodatku?”.
Przesłałam Beige link, pośmiałyśmy się, po czym zapomniałam o sprawie.

Aż tu nagle pytanie w komentarzach pod ostatnią analizą, czy zajmiemy się tym dziełkiem.

Moja automatyczna odpowiedź brzmiała – nie. Nie chodzi o to, że Was nie lubię i nie chce mi się dla Was dodatkowo wysilać (czyż nie serwujemy materiałów dodatkowych?), ale o fakt, że dodatkowy epilog widziałam tylko po angielsku, a umówmy się – mam w święta lepsze rzeczy do roboty, niż tłumaczyć kolejne wypociny Cass.

Okazało się jednak, że odwalono czarną robotę za mnie (serdeczne podziękowania dla Leleth za podzielenie się linkiem!), straciłam więc koronny argument.

No to zanalizowałam. Pamiętajcie – sami tego chcieliście.

Na  początku małe wprowadzenie: rzecz dzieje się dwa lata po właściwym epilogu „Jedynej” (co oznacza, że Amisia ma obecnie lat dziewiętnaście, a Maxon – dwadzieścia jeden) i jest... długawa. To znaczy, obiektywnie pewnie nie, ale umówmy się – dziesięć stron to dwa razy tyle, ile liczy sobie przeciętny rozdział u Cass. Wiem, że zawsze przerabiamy z Beige mniej więcej tyle samo materiału podczas „normalnych” analiz dwóch rozdziałów, ale primo: jak już wspominałam, w ogóle nie planowałam tej dodatkowej analizy, więc nie wygospodarowałam sobie na zaś odpowiedniej ilości wolnego czasu i secundo: cóż, święta. Dlatego z góry proszę o wybaczenie – będzie sporo streszczania, a analizować będę tylko te fragmenty, które naprawdę będą się tego domagać. Nie będę też przyznawać żadnych punktów, albowiem ów ekstra epilog jest wyłącznie dodatkiem do właściwych dzieł.

No to jedziemy.



Amisia budzi się i wspomina fantastyczny seks, jaki uprawiali z Maksiem poprzedniej nocy. Cass rzecz jasna nie używa takich okropnych słów (Hello, syndromie Meyer!), ale i tak wiadomo, o co chodzi.

- Zastanawiałem się – zaczął [Maxon], szepcząc z ustami przy moim policzku, po tym jak przewróciłam się na drugi bok.  - Czy jako, że dziś są moje urodziny, to nie moglibyśmy spędzić całego dnia w łóżku? 
Uśmiechnęłam się, zmuszając zaspane oczy do otwarcia. 
- A kto będzie rządził krajem? 
- Nikt. Niech się rozpadnie na kawałki, wystarczy mi, że będę trzymał moją Americę w ramionach.

Widzę, Maxon, że stare nawyki trzymają się mocno.

Amisia stwierdza, że nie po to przygotowywała godzinami przyjęcie urodzinowe (o co zakład, że biedaczka sama musiała nadmuchać setki balonów?), żeby teraz jego wysokość się na nie wypiął. Ten droczy się z nią, że mogą na chwilę wpaść do gości, ale później wracają do wyra.

Byliśmy tak sobą zajęci, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy lokaj otworzył drzwi.- Wasza Wysokość, telefon od...

Najwyraźniej zamki w drzwiach nadal są w Illei towarem deficytowym. Mój headcanon dotyczący gwardzistów usilnie wymigujących się od służby pod drzwiami sypialni króla zaczyna niebezpiecznie przypominać kanon właściwy.

Zanim skończył, Maxon rzucił w niego poduszką, na co mężczyzna wycofał się na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Po chwili ciszy rozległ się stłumiony głos. 
- Przepraszam, sir. 
Przyzwyczajałam się do braku prywatności wynikającej  z mieszkania w pałacu, a jeśli chodzi o te niezręczne chwile, ta i tak była jedną z lepszych. Zakryłam usta, próbując powstrzymać się od śmiechu, a kiedy Maxon zobaczył wyraz mojej twarzy, sam się uśmiechnął.



Kochani, mam dla Was ćwiczenie na koniec roku: wcielcie się na moment w rolę analizatora/analizatorki i zamieszczając swój komentarz pod tą analizą, wymieńcie w nim wszystko, co jest nie tak z powyższym akapitem. Powodzenia.

Podniosłam się, żeby pocałować go w policzek i natychmiast poczułam lekkie zawroty głowy.- Och! 
- Wszystko w porządku? 
- Mmhm – wymamrotałam, zakrywając usta. - Po prostu zbyt szybko się podniosłam.

Widzę, że subtelny radziecki czołg w tęczowe stokrotki nadal na chodzie.

- Kiedy zaczyna się przyjęcie? 
- O szóstej. Wszyscy będą, nawet moja mama. 
- Och, w takim razie to będzie prawdziwa impreza.  
Pacnęłam go ręką.- Odpuścisz kiedyś? To był tylko jeden raz. 
- W Sylwestra tańczyła w fontannie, Americo – powiedział, a w jego oczach czaiły się diabelskie ogniki.

...Wiecie co? To zaczyna już niebezpiecznie przypominać jakiś fetysz.

A tak nawiasem mówiąc – wyobrażacie sobie mamę księżnej Kate, tańczącej podczas przyjęcia sylwestrowego w fontannie pałacu Buckingham? Bo to mniej więcej ten sam poziom absurdu.

Amisia wychodzi z łóżka owinięta prześcieradłem (co bardzo podoba się Maksiowi) i udaje się do łazienki, gdzie pokojówki naszykowały jej kąpiel.

Oczywiście, Mary już na mnie czekała. Przywykła do widoku mnie wychodzącej z pokoju Maxona, albo jego w pośpiechu opuszczającego mój, ale za każdym razem na jej twarzy pojawiał się wszystkowiedzący uśmieszek. 
- Dzień dobry, Wasza Wysokość – powitała mnie, dygając. - A więc miałaś dobrą noc? 

...Uściślam: ten akapit też wlicza się do ćwiczenia.


Przeskok!

Lądujemy na przyjęciu, gdzie Amisia rozmawia z młodszą siostrą i zachwyca się tym, jak łatwo May przystosowała się do życia w świetle reflektorów. Impreza najwyraźniej jest bardzo udana: muzykanci muzykują, tancerze tańczą i wszyscy bawią się na sto dwa. Amisia stara się wyłowić w tłumie swojego ślubnego, ale zamiast tego natrafia na Marlee, która komplementuje przyjęcie.

- Dzięki. Szukam Maxona. Widziałaś go może? 
Powiodła za mną wzrokiem. 
- Widziałam, że się pojawił, ale nie mam pojęcia, gdzie jest teraz. 
- Hmm, rozejrzę się. Jak tam Kile? 
Uśmiechnęła się nerwowo. 
- Dobrze. Próbuję się przyzwyczaić, że dziś niania go usypia. 
Kile miał niewiele ponad rok, a Marlee była w nim śmiertelnie zakochana – ja tak samo. Był jedynym mężczyzną, który regularnie przebywał w Kobiecym Pokoju bez wyraźnego pozwolenia.

 Ach, tak. Kile Woodwork. Ta postać już niedługo nabierze szczególnego znaczenia w Cassolandzie – myślę, że i bez mojej pomocy będziecie w stanie wykoncypować, dlaczego.

Amisia w końcu znajduje męża; gawędzi on sobie w najlepsze z... Aspenem.

Aspen nie miał ze sobą laski, ale czasami ciągle kulał, szczególnie, kiedy był zmęczony. Wszyscy uznali za cud fakt, że rana zagoiła się tak dobrze, ale jeśli ktoś mógłby odzyskać siły dzięki swojej determinacji, to byłby to Aspen.

To wprost nie do wiary, ile elementów z tego dodatkowego epilogu przyda nam się w „Następczyni”. Zapamiętajcie, moi drodzy: Aspen kuleje. Jest w stanie chodzić, ale zapewne nie biegać czy skakać.

Zapisane? To idziemy dalej. Okazuje się, że panowie dyskutują o małżeńskim pożyciu; Leger i Lucy ochajtali się bowiem niedługo po naszych gołąbeczkach.

Maxon westchnął.- Ciężko powiedzieć. Nie sądzę, żeby małżeństwo było choć w połowie tak ciężkie, jak inne obowiązki.

Chłopie, akurat ty naprawdę nie masz prawa narzekać na...

Ciężko było jej wejść w rolę królowej, kiedy dopiero co przyzwyczaiła się do tego, że będzie księżniczką.

A, mówisz o Ami. W takim razie w porządku.

Panowie zastanawiają się nad ciężarem tytułu pana męża; Maxon stwierdza, iż bał się tego miana nawet bardziej od bycia nazywanym królem. Dlaczego?

 - Bycie mężem jest przerażające. Ma się wrażenie, że wiele się przez to traci.

Oho, ktoś tu najwyraźniej tęskni za starymi, dobrymi Eliminacjami i prywatnym haremem.

Nagle rozmowa skręca w dosyć niespodziewanym kierunku:

- Posłuchaj – zaczął Maxon. To nie tak, że cię stąd wyrzucam. Zawsze jesteś tu mile widziany. Ale może ty i Lucy potrzebujecie własnego miejsca.

...Oooch. Zobaczmy, co będzie dalej.

- Co, masz na myśli dom? 
- Rozejrzyj się. Weź Lucy ze sobą i zastanówcie się nad znalezieniem miejsca, które spodobałoby się wam obojgu, to coś nad czym możecie popracować razem. Życie razem będzie łatwiejsze, jeśli będziecie mieli dom, który jest naprawdę wasz. 
- Marlee i Carter dobrze sobie tu radzą. 
- Są różne pary.


...Nawet nie wiecie, ile słów ciśnie mi się na klawiaturę. Ale nie mogę, NIE MOGĘ tego teraz skomentować. Nope. To jeden z moich ulubionych elementów „Następczyni”. Dlatego wybaczcie, kochani, ale póki co zostawiam to bez żadnych dodatkowych uwag – wierzcie mi jednak na słowo, odbiję to sobie już wkrótce.

Maxon klepnął go [Aspena] w plecy.- Niewielu osobom ufam tak jak tobie. Zrobiłeś wiele dla mnie i Ameriki.

- Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za to macanie jej tuż pod moim nosem.

Zobacz, czy gdzieś na zewnątrz nie ma czegoś, co wasza dwójka naprawdę kocha, a jeśli jest, to potraktujcie to jak prezent od nas.

* Maryboo wije się i poci, ale jest silna i wytrwa w swym postanowieniu *

Panowie odrywają się od ponurych myśli i zajmują się degustacją szampana; nie jest im jednak dane długo raczyć się bąbelkami, bowiem Amisia przeprasza Aspena i zgarnia Maxona na bok.

Bez żadnych wskazówek z mojej strony, zaprowadził nas do naszej ławki, usiedliśmy, on z twarzą zwróconą w kierunku lasu, a ja w kierunku pałacu.
Maxon, ślub, nie ślub – miej się na baczności.

Po cóż jednak nasza zakochana para wybyła do ogrodu? Okazuje się, że królowa ma dla Maksia specjalny prezent urodzinowy.

- No więc dobrze – powiedział, stawiając kieliszek na ziemi. - Jestem gotowy. Gdzie on jest? 
- W tym problem – zaczęłam. Poczułam, że zaczynają mi się trząść dłonie. - Faktycznie pojawi się on może za jakieś siedem, osiem miesięcy. 
Uśmiechnął się, ale zmrużył oczy. 
- Osiem miesięcy? Co może tyle trwać...

Tadaam! No i jesteśmy w domu. Właśnie taki był cel owego dodatku: poinformować czytelników, że Amisia jest przy nadziei. Ju - huu.

Kiedy te słowa wyszły z jego ust, jego wzrok przesunął z mojej twarzy na brzuch. Sprawiał wrażenie, jakby spodziewał się, że będę wyglądała inaczej, że może będę wielka jak dom. Ale starałam się wszystko skrzętnie ukryć: nudności, zmęczenie, nagły wstręt do jedzenia.

Ja tak tylko przypomnę, że owo „ukrywanie” u Amisi przyjmuje formę – jak widzieliśmy podczas sypialnianej sceny - potężnych zawrotów głowy przy każdym gwałtowniejszym ruchu i prawdopodobnie porannych mdłości. Ale cóż – to Maksiu, nie wymagajmy zbyt wiele.

Maxon jest w kompletnym szoku, więc Amisia dopytuje się, czy wszystko ok.

- Czy to nie jest niewiarygodne? Naglę pokochałem cię tysiąc razy bardziej – powiedział cicho i z podziwem w głosie. - I nie sądziłem, że to możliwe, żeby pokochać osobę, której się nawet nie zna.

Uwierz, byłoby dla ciebie znacznie lepiej, gdybyś nigdy jej nie poznał.

- To chłopiec czy dziewczynka? 
- Za wcześnie, żeby to stwierdzić – odezwałam się przez łzy, łzy szczęścia. - Lekarz może powiedzieć niewiele więcej niż to, że ono istnieje.

Podpowiem: jeden chłopiec i jeden Antychryst. Moje gratulacje!

Maxon delikatnie położył dłoń na moim brzuchu.- Będziemy musieli skrócić nasze dni pracy, a może i całkiem z nich zrezygnować, jeśli będziemy musieli.

:D :D :D

Wiecie co? Nieodmiennie rozwala mnie talent, z jakim Maxon wynajduje sobie wszelakie wymówki, żeby tylko nie musieć pracować.

Aha, Maksiu – obawiam się, że królom nie przysługuje tacierzyński.

Niestety, Ami studzi zapał męża zapewniając go, że będą mieli moc osób do opieki nad dzieciątkiem.

Beige: Mała dygresja natury osobistej. Nienawidzę słowa "dzieciątko". Dziękuję za uwagę. Już Ci, Maryboo, nie będę przerywać.

- Co jeśli będę jak on, Americo? Co jeśli będę okropnym ojcem?

Jak się wkrótce przekonamy, będziesz przede wszystkim ojcem ze wszech miar nieudolnym. Co by nie mówić o Clarksonie, ten przynajmniej próbował wychować syna na porządnego człowieka.

- Maxonie Schreave, to niemożliwe. Jeśli już, to będziesz zbyt szczodry. Zamierzam zatrudnić najostrzejszą nianię na świecie dla wyrównania!

Uwierz mi na słowo, Amisiu – to akurat BARDZO by wam się przydało.

Niestety, król torpeduje plany Ami i stwierdza, że przyjmie tylko miłe nianie (no i już wiemy, komu należy podziękować za ten koszmar z następnego tomu). Maksiu pyta się, czy ktokolwiek poza nim wie, co się święci; okazuje się, że Ami trzymała buzię na kłódkę.

- Tak czy inaczej, teraz poczułem prawdziwą ochotę na świętowanie. 
Wziął mnie na ręce i zaniósł biegiem do środka, a ja nie mogłam przestać się śmiać. Zerknęłam na wyraz jego twarzy, który był tak pełen nadziei i ekscytacji, że byłam pewna, iż po prostu dotarliśmy do najlepszej części naszego życia.



I to już naprawdę wszystko, jeśli chodzi o historię Ameriki – niniejszym oficjalnie żegnamy się z narracją prowadzoną z jej punktu widzenia.

...Co, cieszycie się? Uwierzcie mi – nie ma powodu. To, co majaczy się na horyzoncie jest ZNACZNIE gorsze od wynurzeń Amisi.



TO, CO MUSICIE WIEDZIEĆ O „NASTĘPCZYNI”

Po pierwsze, jeśli jakimś cudem przegapiliście dzisiaj moje krzyki, niech wolno mi będzie Was poinformować że „NASTĘPCZYNI” MA OKŁADKĘ AAAAAAA!

M: Przestań wrzeszczeć, mam dobry słuch.

Aby ujrzeć ją w całej okazałości, udajcie się na stronę Entertainment Weekly. http://shelf-life.ew.com/2014/10/23/kiera-cass-the-heir-cover-exclusive/

M: Jak dowiemy się z treści książki, główna bohaterka jest rzekomo wierną kopią Amberly – posiadaczki czarnych włosów i oliwkowej cery. Patrząc na modelkę, ciężko byłoby się tego domyślić.

Po drugie, znacie już imię naszej następczyni! Brzmi ono Eadlyn.

M: Rany koguta, widzę, że America mści się na własnym potomstwie za to, co zrobił jej tatuś.

Wywołało ono drobne zamieszanie, pozwólcie zatem, że wam pomogę: wymawia się je EED-len.

M: Co ciekawe, 'Behind The Name' nie zna takiego imienia – a raczej zna je od lipca 2015 roku, [http://www.behindthename.com/name/eadlyn/submitted] więc jest raczej oczywiste, że dodała je tam któraś z fanek Cass; kojarzy je za to 'BabyNamesPedia' – i podaje, iż oznacza ono...uwaga, uwaga... 'born into royalty'. [http://www.babynamespedia.com/meaning/Eadlyn] Edzia mogłaby założyć Klub Znaczących Imion wespół w zespół z pewnym Pięknym Łabędziem.

I tak, to Eadlyn będzie narratorką powieści.

M: Tego akurat domyśliłam się sama, dziękuję bardzo.

Jeśli spojrzycie na okładkę (a także obejrzycie niesamowity filmik dotyczący jej powstawania)

M: Cóż, filmik jak filmik; ale potwierdza moją tezę, że Cass powinna przestać ekscytować się „futurystycznym tłem” okładek, bo to naprawdę są zwykłe lustra.

zauważycie może, że jej sytuacja jest zupełnie różna od tej, w której swojego czasu znalazła się jej matka.

M: No...ciężko byłoby tego NIE zauważyć, biorąc pod uwagę, że tym razem mamy do czynienia z księżniczką z urodzenia. Ale tak, Cass, wiem, o co ci chodzi:




Widzicie to? Widzicie?! Tym razem do pałacu przyjadą CHŁOPCY!!11oneone!!11




A teraz uwaga, kochani. Bardzo proszę, skupcie się.

Swojego czasu zastanawiałam się poważnie, czy w ogóle komentować tę notkę, jest bowiem krótka i nie wnosi zbyt wiele do analiz jako takich. Ale wtedy zobaczyłam TO.

Ciężko mi się przyzwyczaić do nowego głosu, ale uwielbiam tę postać taką, jaka jest i mam nadzieję, że wy także ją polubicie.

M: Uwaga, jeszcze raz. Z podkreśleniem.

Ciężko mi się przyzwyczaić do nowego głosu, ale uwielbiam tę postać taką, jaka jest i mam nadzieję, że wy także ją polubicie.

M: I jeszcze raz – tym razem na kolorowo.

„UWIELBIAM TĘ POSTAĆ TAKĄ, JAKA JEST (…) WY TAKŻE JĄ POLUBICIE”.




M: Ci z Was, którzy zapoznali się z „Następczynią” zapewne z łatwością mogą wyobrazić sobie mój wyraz twarzy; pozostałym mam do powiedzenia tylko jedno:

Kochani? Zapamiętajcie ten cytat.

Wydrukujcie go sobie, oprawcie w ramkę i patrzcie na niego za każdym razem, gdy zabierzecie się do czytania naszych analiz – po to, aby nie mieć żadnych złudzeń.

Zachowanie Eadlyn to nie psychologiczny eksperyment, mający na celu stworzenie narracji z punktu widzenia tzw. 'villain protagonist'. „Następczyni” nie jest też (przynajmniej nie na tę chwilę – kto wie, co Cass wymyśli w piątej części) powieścią traktującą o wewnętrznej przemianie i dojrzewaniu bohaterki.

Nie, Eadlyn Schreave jest - zdaniem autorki - bohaterką, za którą powinniśmy trzymać kciuki i którą mamy lubić...dokładnie taką, jaka jest.

...Cass? Obawiam się, że będziemy mieć z tym niejakie problemy.

Po trzecie, informacja z ostatniej chwili...jej brat bliźniak nazywa się Ahren.

M: Chwała siłom wyższym za tę postać – chociaż z drugiej strony, jej brak wyeliminowałby dobre 20% fabularnych idiotyzmów.

Jeśli to imię także sprawia wam kłopot, wymawia się je AIR-en...jak Aaron czy Erin, tyle, że nie.

M:...Czy to miał być dowcip?

A Ahren, cóż, może być bliźniakiem Eadlyn, ale nie jest jej lustrzanym odbiciem, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.

M: I znów – bądźmy wdzięczni za drobne uśmiechy losu.

I w końcu po czwarte, od rana jestem zarzucana toną waszych przemyśleń dotyczących informacji zawartych na okładce: „Dziewczyny nie mają własnych Eliminacji!”, „Myślałam, że będzie musiała wyjść za księcia!”. Tak, macie rację.

M: Tak, Cass. MAJĄ.

Na razie nie powiem nic więcej na ten temat; przyjdzie na to czas we właściwych analizach. Ale wierzcie mi na słowo – owo złamanie reguł to jeden z największych faili tej książki. Cass już dawno nie wyłożyła się na niczym tak spektakularnie – zaczynając od zwykłych nielogiczności, przez zaprzeczanie samej sobie, na zmarnowaniu sporego fabularnego potencjału kończąc.

Czy nie chcecie się zatem dowiedzieć, jakim cudem córka Maxona i Ameriki znalazła się w takiej sytuacji?

M: NIE, do diabła. Ale skąd mogłam wiedzieć, decydując się na analizowanie tej serii, że zrobisz mnie w trąbę i będziesz ciągnąć ten cyrk w nieskończoność?!

5 maja 2015 roku, kochani. Jestem podenerwowana i podekscytowana. Więcej informacji już w najbliższych miesiącach.

M: No i tak, o.


Drodzy czytelnicy: to już wszystko z naszej strony, jeśli chodzi o „Jedyną” i całą oryginalną trylogię. No, niezupełnie wszystko – zostały nam wszak jeszcze nowelki, ale tymi zajmiemy się dopiero po ostatecznym zakończeniu całej serii.

Niniejszym czas na oficjalne podsumowanie punktacji dla pierwszych trzech tomów „Selekcji”:


Statystyka:

Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 46
Dobre Mzimu: 41
Jak mała Kiera wyobraża sobie...: 83
Karny jeżyk potrzebny od zaraz: 41
Kochanek z kartonu: 39
Konkurencja dla Kajusza: 48
Nie, nie jesteśmy w Panem: 34
Osiołkowi w żłoby dano: 52
Queen (Bee) Wannabe: 69
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem: 9
Twierdza Monty Pythona: 28
Użyj mózgu, Luke: 192



I tak – to jest oficjalne podsumowanie. Powód jest prosty – „Następczyni” jest swoistym sequelem do przygód Ameriki, dziejącym się dwadzieścia lat później i opowiadanym z punktu widzenia innej bohaterki...A to oznacza nowe kategorie. Z całą pewnością zastosujemy ponownie kilka z już istniejących, ale i tam punkty będą liczone od nowa.



Maryboo



Zanim zaczniemy męczyć się z potworem, jakim jest Eadlyn Schreave, musimy zrobić sobie małe wakacje. Bierzemy miesiąc urlopu. Analizy wrócą w lutym. Wstęp dodamy 1 lutego (poniedziałek), a rozdziały I i II 7 lutego. Do tego czasu trzymajcie się ciepło. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!


Beige i Maryboo

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdziały XXXI i XXXII


Rozdział 31


Amisia tkwi w schronie i rozmyśla.

Może Aspenowi nic się nie stało i lada chwila otworzy drzwi. Nie mógł zginąć. Nie. Aspen umiał walczyć, zawsze umiał walczyć. Kiedy zagrażały mu głód i ubóstwo, stawiał im czoło.

...przez wydawanie ciężko zarobionej forsy na dopieszczanie mego ego.

Kiedy świat odebrał mu tatę, dbał o to, żeby jego rodzina przetrwała.

...świadomie łamiąc godzinę policyjną, by posiedzieć ze mną na drzewie.

Kiedy Eliminacje odebrały mu mnie, kiedy został powołany do wojska, nie pozwolił, żeby odebrało mu to nadzieję.

...i bez wahania zaczął pchać się do mnie z łapami, niepomny ewentualnych konsekwencji.

W porównaniu z tym wszystkim kula wy​da​wała się czymś małym i nie​znaczącym. Żadna kula nie mogła po​wa​lić Aspe​na Le​ge​ra.

Już wkrótce w kinach: „V jak Vendetta II: Zemsta Aspena Legera”.

Zacisnęłam powieki i błagałam Boga, żeby zachował go przy życiu. Na pewno wszyscy w pałacu szukali Maxona i jego rodziców. To im pierwszym zostanie udzielona pomoc. Nie pozwolą mu umrzeć, nie mogliby tego zrobić.

Podziwiam iście cyrkową zręczność, z jaką myśli Ami przeskoczyły od byłego do...no cóż...byłego z nieco krótszym statusem byłego.

Kochał mnie. Naprawdę mnie kochał. A ja kochałam jego. Mimo tego wszystkiego, co powinno nas dzielić – na​szch klas, na​szych błędów, ota​czającego nas świa​ta – po​win​niśmy być ra​zem.

Skarbie, tym, co dzieli was w pierwszej kolejności jest hipokryzja i nieumiejętność nawiązania dialogu.

America stwierdza, że gdzie on Kajus, tam i ona, Kaja i przeistacza się w MacGyvera: wchodzi na ławę, za pomocą tejże ławy sięga wysoko zawieszonej półki z zapasami, gdzie znajduje się nóż; następnie używa noża do skrócenia spódnicy, z pozostałego pasa materiału tworzy prowizoryczny pasek, za który zatyka wspomniane narzędzie; gdy już jest gotowa, chowa się za ławą i wystrzela z pistoletu Aspena w zamek schronu. Nie trafia. Strzela drugi raz. Znów pudło. Trzeci, czwarty, szesnasty – same pudła, w dodatku niebodze kończą się kule.
Sfrustrowana dziewczyna zaczyna walić w drzwi i wrzeszczeć, żeby ktoś ją wypuścił; niestety, nikt nie odpowiada na wezwanie.

...Cass, no weź, nieładnie tak dawać czytelnikom nadzieję, że Singerówna zostanie tu na zawsze.


Przeskok; ktoś w końcu przyszedł wypuścić Americę (a niech to...). Dziewczyna wyjątkowo przytomnie zauważa, iż może być to zarówno swój, jak i wróg, więc wyciąga spluwę w charakterze straszaka.

Proszę nie strze​lać, lady Ame​ri​co! – po​pro​sił gwar​dzi​sta. – Jest pani bez​piecz​na!
Skąd mam to wie​dzieć? Skąd mam wie​dzieć, że nie jest pan jed​nym z nich?

- No przecież tak mi dobrze z oczu patrzy!

Ok, ok; nie będę się naśmiewać z Amisi, dziewczyna i tak jest w tym rozdziale bardziej zaradna (nie jej wina, że kiepski z niej strzelec) niż we wszystkich dotychczasowych odsłonach razem wziętych.

Gwardzista obejrzał się i przywitał kogoś, kto zbliżał się korytarzem. W smudze światła stanął August w towarzystwie Gavrila. Chociaż garnitur prezentera był niemal zniszczony, ozdobna szpilka – teraz zauważyłam, że nie​zwy​kle przy​po​mi​nała Gwiazdę Po​larną – nadal lśniła dum​nie w za​krwa​wio​nej kla​pie.
Nic dziw​ne​go, że re​be​lian​ci z Północy byli tak do​brze po​in​for​mo​wa​ni.


...Tak.

Gavril – ten sam Gavril, który od lat prowadzi program związany z życiem rodziny królewskiej – nosi w klapie garnituru symbol rebelii. To trochę tak, jakby Caesar Flickerman prezentował dzieciaki biorące udział w Igrzyskach w garniaku zdobionym w haft układający się w napis „Snow ssie”.


Użyj mózgu, Luke: 190

Już po wszyst​kim, Ame​ri​co. Po​ko​na​liśmy ich – po​twier​dził Au​gust.

Strasznie, strasznie żałuję, że Cass nie pozwoliła nam przyjrzeć się tej bitwie. To mogłoby przebić w swym absurdzie nawet pamiętniki Grzesia.

Amisia zarzuca Gavrila pytaniami o Maxona, Aspena i Kriss, ale z nadmiaru emocji kręci jej się w głowie i malowniczo mdleje.


Kolejny przeskok; Ami budzi się na łóżku polowym w gabinecie pałacowego doktora.

Czułam, że liczne skaleczenia zaczęły mnie piec, ale kiedy podniosłam rękę, żeby się im przyjrzeć, zobaczyłam, że są oczyszczone, a na największe zostały założone opatrunki.

Wiecie co? Wzrusza mnie fakt, że (nie licząc pewnej rany postrzałowej) przez trzy tomy i niezliczoną ilość odwiedzin Miecia i Henia America nigdy nie musiała zmierzyć się z większym cierpieniem, niż rozcięta skóra.

Dziewczyna postanawia przejść się po pałacu i odnaleźć swe kochanie (czyli Maxona; uściślam, bowiem w tym rozdziale myśli Singerówny nieustannie latają od jednego tru loffa do drugiego, tak że nawet zaznajomiony z kanonem czytelnik może mieć problemy z ustaleniem, kto obecnie zajmuje pierwsze miejsce na liście uczuciowych priorytetów naszej heroiny).

Kiedy otworzyłam drzwi, zrozumiałam, dlaczego zostałam umieszczona w gabinecie.
Skrzydło szpitalne było zapełnione. Niektórzy lżej ranni leżeli po dwie osoby na łóżku, inni na podłodze pomiędzy łóżkami. Widziałam od razu, że ci w najcięższym stanie znajdowali się na łóżkach na końcu sali. Pomimo tak ogromnej liczby osób, pa​no​wała tu zdu​mie​wająca ci​sza.

Oho, zrobiło się mrocznie. Nieprzyjemnie. Rzekłabym wręcz, że niezwykle poważnie.

...O co zakład, że już za dwa akapity nie będziemy pamiętać o owych dziesiątkach cierpiących i umierających?

Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 41

Tuesday leżała na łóżku i tuliła się do Emmiki. Obie cicho płakały. Rozpoznałam kilka pokojówek, ale tylko z wi​dze​nia. Skinęły mi głowa​mi, jak​bym z ja​kie​goś po​wo​du na to zasługi​wała.

NO JAKŻEBY INACZEJ.

Dobre Mzimu: 40

A swoją drogą, kochani, pomyślcie tylko. Skoro rannych jest tak wiele, to nie ma szans, żeby nie znalazł się wśród nich ktoś znany Ami – może jedna z kandydatek, może gwardzista. No, nie ma bata, dziewczyna MUSI natknąć się na jakąś znajomą, może nawet lubianą twarz.

Prawda?

…No, dajcie spokój, na tym etapie powinniście już wiedzieć, w jakim uniwersum się znajdujemy. Oczywiście, że nie usłyszymy ani słowa o Bariel pozbawionej kończyny czy innej martwej Tinie. Tego rodzaju nieprzyjemności musiałyby skłonić Amisię do przynajmniej chwilowego porzucenia myśli o tru loffach – a dalibóg, do tego dopuścić po prostu nie można.

Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 42

Zo​ba​czyłam gwar​dzistę z po​ra​nioną twarzą – nie miałam pojęcia, co mogło spo​wo​do​wać ta​kie obrażenia.

...Pewno zaciął się przy goleniu.

Użyj mózgu, Luke: 191

Czy książę jest gdzieś tu​taj? – za​py​tałam ci​cho.
Potrząsnął po​nu​ro głową.
Och.

...Cass? Powoli zaczynam żywić do ciebie niechęć. Obie doskonale wiemy, że nigdy nie pozwoliłabyś umrzeć tej pierdole, więc dlaczego dajesz mi nadzieję?!

Cóż, ja wiem, jak się sprawy mają, ale Amisia nie jest wszak świadoma, że żyje w Cassolandzie, więc dochodzi do wniosku, że skoro strażnik kręci głową, to Maksiu niezawodnie zszedł z tego łez padołu.

No to co – chcecie zobaczyć, czy jej rozpacz po stracie ukochanego będzie równie wielka, jak ta po śmierci tatusia?

Rana od kuli i złamane serce to dwa zupełnie różne rodzaje obrażeń, ale czułam, że wykrwawiam się tak samo nie​ubłaga​nie, jak Ma​xon. Żadne uci​ska​nie ani szwy nie mogły tego po​wstrzy​mać, nic nig​dy nie złago​dzi tego bólu. Nie zaczęłam krzyczeć, chociaż miałam wrażenie, że krzyczę w środku. Pozwoliłam tylko, żeby moje łzy płynęły. Nie były w sta​nie ni​cze​go zmyć, ale sta​no​wiły obiet​nicę. „Nikt cię nig​dy nie zastąpi, Ma​xo​nie”.
Za​pieczętowałam naszą miłość w ser​cu.

Nadal sucho, ale mimo wszystko widzę pewną poprawę. Sorry, Shalom – w starciu ty vs obiekt erotycznej fiksacji zdecydowanie wygrywa Maxon.

Mer?
Odwróciłam się i zo​ba​czyłam oban​dażowa​ne​go mężczyznę na jed​nym z ostat​nich łóżek na sali. To był Aspen. Bez tchu, niepewnie, podeszłam do niego. Miał na głowie bandaż, przez który przesiąkło trochę krwi. Na odsłoniętej piersi było widać skaleczenia, ale najgorzej wyglądała jego noga. Jej dolną część pokrywał gruby gips, a liczne krzywo zawiązane bandaże zasłaniały rany na udzie. Ponieważ Aspen miał na sobie tylko bokserki i przeście​radło na dru​giej no​dze, od razu wi​działam, jak poważnie jest ran​ny.

No dobra Cass, niech ci będzie, trochę się chłopina poturbował; nie zmienia to faktu, że Leger jest tru loffem, więc nie cofam moich słów.

Co się stało? – za​py​tałam szep​tem.
Nie mam ochoty mówić o wszystkich szczegółach. Dłuższy czas się trzymałem, załatwiłem chyba sześciu albo siedmiu z nich, aż któryś trafił mnie w nogę. Lekarz powiedział, że prawdopodobnie będę mógł chodzić, ale będę po​trze​bo​wał la​ski. Ale do​brze, że żyję.

W najgorszym wypadku dostaniesz prote...A nie, przepraszam, ty grasz drugiego z tru loffów.

Nie, nie jesteśmy w Panem: 34

Aspen dziękuje Amisi; okazuje się, że jej strzał w poprzedniej analizie wystraszył rebelianta celującego w plecy Legera, dzięki czemu nasz gwardzista uszedł z życiem.

A teraz...No nie, nie wierzę. Po prostu nie wierzę.

Mer, posłuchaj mnie. Kiedy powiedziałem, że zawsze będę cię kochał, mówiłem szczerze. I myślę, że gdybyśmy zostali w Karolinie, pobralibyśmy się i bylibyśmy szczęśliwi. Biedni, ale szczęśliwi. – Uśmiechnął się ze smut​kiem. – Ale nie zostaliśmy w Karolinie, a ty się zmieniłaś. Ja także się zmieniłem. Miałaś rację, kiedy powiedziałaś, że nigdy nie dawałem nikomu innemu szansy, ale dlaczego miałbym to robić, gdyby nie to wszystko, co się wydarzyło? Instynktownie walczyłem o ciebie, Mer. Zajęło mi dużo czasu, żeby dostrzec, że ty nie chcesz już, żebym to robił. Ale kie​dy to zro​zu​miałem, uświa​do​miłem so​bie, że ja także nie chcę o cie​bie wal​czyć.
Pa​trzyłam na nie​go, oszołomio​na.
Zawsze będziesz w moim sercu, Mer, ale nie jestem już w tobie zakochany. Myślę czasem, że możesz mnie nadal potrzebować albo pragnąć, ale nie wiem, czy tak jest. Zasługujesz na coś lepszego niż na to, żebym był z tobą z po​czu​cia obo​wiązku.

Tak, kochani: ASPEN LEGER WRESZCIE TO Z SIEBIE WYDUSIŁ.


Amisia, o dziwo, reaguje na tę rewelację z olimpijskim wręcz spokojem i deklaruje, że nie byłaby fair wobec Aspena, gdyby związała się z nim, traktując go jako opcję B (no proszę, myszko, wreszcie to do ciebie dotarło!).

Nie chcę, żebyś była na mnie zła.
Nie je​stem. Cieszę się, że ty nie je​steś na mnie zły. Na​wet jeśli on nie żyje, nadal go ko​cham.
Aspen zmarsz​czył czoło.
Kto nie żyje?
Ma​xon – od​parłam stłumio​nym głosem, zno​wu bli​ska płaczu. Za​padła chwi​la ci​szy.
Ma​xon żyje.

No szlag by to...

Jak to? Ale tam​ten gwar​dzi​sta po​wie​dział, że go tu nie ma i…
Oczy​wiście, że go tu nie ma. Jest królem. Od​po​czy​wa w swo​im po​ko​ju.
Rzuciłam się, żeby uściskać Aspena, a on jęknął z powodu siły mojego uścisku, ale byłam zbyt szczęśliwa, żeby uważać. Wte​dy ra​do​sna wia​do​mość połączyła się ze smutną.




Zaraz. Moment. Wszyscy stop.

Jak to - Maxon jest królem?

...Cass, ty chyba nie próbujesz mi powiedzieć, że...

Król zginął?
Aspen skinął głową.



Niestety, kochani. Tak właśnie przedstawia się sytuacja. Maxon „Nie uczę się strategii wojennej, bo nikt nie głaszcze mnie za to po główce” Schreave został królem Illei...

...a Jego Wysokość Clarkson Schreave ostatecznie opuścił to żenujące uniwersum.


Żegnaj, Clarksonie. Zawsze będziemy pamiętać o twych desperackich próbach utrzymania tego całego bajzlu w ryzach.

...A przynajmniej do „Królowej”, kiedy to trochę zmieni nam się punkt widzenia.

Królowa także.

O, czyli Amberly też kopnęła w kalendarz. Nieważne, czy kogokolwiek w ogóle obchodziła ta postać? Clarksonie, wróć!!!

Tak właściwie gdyby nie rebelianci z Północy, Maxon także mógłby nie przeżyć. Tylko dzięki nim udało nam się zwy​ciężyć.
Na​prawdę?
Wi​działam w jego oczach po​dziw i sza​cu​nek.
Powinniśmy ich poprosić, żeby nas trenowali.

He, he, he, przypomniały mi się historie o internetowych hakerach tworzących wirusy po to, żeby zostać zatrudnionymi przez wielkie korporacje do zwalczania tychże wirusów. Może właśnie o to przez cały czas chodziło buntownikom z Północy – ta cała gadka o wolności i równości to tylko przykrywka dla faktu, że biedacy desperacko potrzebują pracy.

Twierdza Monty Pythona: 26

Strzelali inaczej. Wiedzieli, co mają robić.

W takim układzie faktycznie nietrudno was odróżnić.

Twierdza Monty Pythona: 27

Rozpoznałem Augusta i Georgię w Sali Wielkiej, mieli wsparcie tuż za murami pałacu. Kiedy tylko zorientowali się, że coś jest nie tak… cóż, sama wiesz, jak szybko potrafią się dostać do środka. Nie wiem, skąd wzięli broń, ale gdyby nie oni, byłoby po nas.

Twierdza Monty Pythona: 28

No proszę, czyżby Maksiu jednak wykonał stosowny przelew za plecami tatka? A może to Nicoletta, zmiękczona przez babskie pogaduszki, postanowiła sypnąć groszem?


Nagle do sali wpada Lucy.

Aspen! – zachłysnęła się i przebiegła przez salę, przeskakując przez leżących rannych. Wpadła mu w ramiona, okrywając pocałunkami jego twarz. Chociaż Aspen jęknął z bólu, kiedy go objęła, było jasne, że w tym mo​men​cie nie po​sia​da się ze szczęścia.

I tak oto, moi drodzy, dotarliśmy do ostatecznego rozwiązania naszej zagadki: to właśnie Lucy była przyczyną nagłego braku zainteresowania Aspena osobą Ameriki.

Przyznajcie, że zupełnie się tego nie spodziewaliście.


Aspen chce wiedzieć, czy Lucy coś dolega; ta zapewnia, że wszystko jest w porządku i przybiegła tu wyłącznie ze względu na swego lubego.

Pogładziła go po twarzy, uważając, żeby nie poruszyć bandaży. Aspen położył jej rękę na karku i delikatnie przy​ciągnął do sie​bie, żeby ją pocałować.
Nikt nie po​trze​bo​wał ry​ce​rza bar​dziej niż Lucy i nikt nie chro​niłby jej le​piej niż Aspen. Byli tak zapatrzeni w siebie, że nawet nie zauważyli, kiedy odeszłam.
Zamierzałam znaleźć jedyną osobę, którą na​prawdę pragnęłam zo​ba​czyć.

Wiecie co?

Ja wiem, że Amisia już nie kocha Aspena.

Wiem, że zapewne nadal jest w szoku na skutek ostatnich wydarzeń.

Wiem, że lubi swojego eksa i swoją pokojówkę.

Ale na litość, Cass. Czy nie uważasz, że powinnaś poświęcić ociupinkę więcej uwagi faktowi, że America – która, przypomnę, jeszcze niedawno myślała o Legerze jako kole ratunkowym na wypadek bycia wywaloną z pałacu – właśnie dowiedziała się, że Aspen ostatecznie wyrzucił ją z serca i kocha kogoś zupełnie innego?

Zwłaszcza, że fabuła „Elity” dotyczyła niemal wyłącznie wątku trójkąta miłosnego?

Zwłaszcza, że ową „inną” jest pokojówka Ami – a więc wychodzi na to, że Aspen nie tylko bajerował Lucy, jednocześnie łażąc na potajemne randki z Singerówną (cóż, ciągnie swój do swego...), ale w dodatku bajerował ją właściwie za plecami swojej dotychczasowej ukochanej?

Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 43

Jestem pomna faktu, że ostatecznie wykreśliliśmy Legera z listy potencjalnych kandydatów na małżonka w rozdziale jedenastym, ale mimo wszystko ciśnie mi się na usta pytanie: to naprawdę wszystko?
A ciśnie mi się ono tym bardziej, że doskonale wiem, co czeka nas w „Następczyni”.

Zaciekawionym z góry wyjaśniam: nie, nie będzie romansu ani innych bezeceństw. Będzie za to sporo fabularnego bezsensu.

...A więc w sumie wszystko w normie.




Rozdział 32


No i wreszcie dotarliśmy do celu, kochani. Oto ostatni rozdział „Jedynej”. Ostatni rozdział oryginalnej trylogii.

Chciałabym móc powiedzieć, że się cieszę, ale niestety wiem, co czeka na nas hen, na horyzoncie.


Po wyjściu ze skrzydła szpitalnego zobaczyłam, jak wygląda pałac. Trudno było uwierzyć w ogrom zniszczeń.

Niech zgadnę – te bestie znów rozpruły czyjąś pościel.

Na podłodze leżało mnóstwo potłuczonego szkła. Lśniło w blasku słońca. Zniszczone obrazy, wysadzone frag​men​ty ścian i złowiesz​cze czer​wo​ne pla​my na dy​wa​nach przy​po​mi​nały, jak bli​sko byliśmy śmier​ci.

Prawie trafiłam. Aha, Amisiu – owe czerwone plamy nie wywołują w twej duszy specjalnej burzy, prawda? Ostatecznie od ataku minęło już dobre kilka godzin; ile można się zadręczać, no doprawdy.

Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 44

Kiedy mijałam pierwsze piętro, zobaczyłam na podłodze kolczyk. Od razu przyszła mi do głowy myśl, że jego właścicielka nie żyje.

...Cass, czy ty to robisz specjalnie?

Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 45

Drzwi do pokoju Maxona były otwarte, a ludzie wchodzili i wychodzili, przynosząc dokumenty albo wynosząc talerze.

No i proszę, jak na nieboraku zemściła się karma – wymigiwał się od spraw państwowych od miesięcy, a teraz będzie musiał czytać raporty dotyczące modernizacji infrastruktury nawet leżąc pod kroplówką.

Gwardziści wpuszczają Amisię do sali.

Maxon leżał w łóżku, po lewej stronie piersi miał gazowy opatrunek, widoczny spod zwykłej bawełnianej koszuli. Lewą rękę miał na temblaku, ale w prawej trzymał dokument, którego treść omawiał z jakimś doradcą.

:D :D :D

Rany koguta, miałam rację.

Wyglądał zupełnie normalnie – nieformalne ubranie, potargane włosy – a jednocześnie znacznie dostojniej niż wcześniej. Czy sie​dział odro​binę bar​dziej wy​pro​sto​wa​ny? Czy jego twarz na​brała większej po​wa​gi?
Było wyraźnie widać, że jest królem.


Ksią...Przepraszam, król Maxon dostrzega Ami i każe wszystkim doradcom iść precz, co jest ostatecznym dowodem, że to jednak nie podstawiony sobowtór (przyznajcie, że ten nagły atak pracowitości był bardzo podejrzany). Amisia składa mu kondolencje z powodu utraty obojga rodziców.

No to co, do trzech razy sztuka?

Trudno mi jeszcze w to uwierzyć – odparł Maxon, gestem zapraszając mnie, żebym usiadła na łóżku. – Cały czas myślę, że ojciec jest w swoim gabinecie, a mama na dole, że za chwilę któreś z nich przyjdzie tutaj i powie mi, co mam robić.
(…)
Próbowała go ocalić. Gwardzista powiedział mi, że jeden z rebeliantów wycelował do ojca, ale ona wy​biegła zza nie​go. Zginęła jako pierw​sza, ale za​raz po​tem tra​fi​li także ojca.
Ma​xon potrząsnął głową.
Nig​dy nie myślała o so​bie. Aż do ostat​niej chwi​li. (…) Nig​dy nie będę tak do​bry, jak ona. Będę za nią bar​dzo tęsknił.

...Wow.

Maksiu? Gratulacje, w kategorii 'I don't give a flying fuck' przebiłeś nawet Americę. To już nawet nie jest poziom emocjonalnego głazu; czytając to mam wrażenie, że Maxon najzwyczajniej w świecie dorwał się do kartki, na której jeden z jego doradców spisał oficjalne orędzie do narodu po śmierci królewskiej pary.

I to orędzie, które wygłosić ma minister finansów, a nie ukochany syn.

I proszę mi nie mówić, że tatuś lał Maksa, więc w sumie gra gitara; jakkolwiek nowy król faktycznie może nie czuć specjalnej potrzeby opłakiwania Clarksona (chociaż na przestrzeni książek widać dosyć wyraźnie, że Maxon wprawdzie bał się tatula, ale jednocześnie darzył go pewnym szacunkiem i nie był wobec niego całkowicie obojętny uczuciowo; w „Elicie” deklaruje wręcz, że go kocha), to od początku podkreślana była jego głęboka więź z mamą.

Cóż – było, minęło. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, nieprawdaż, Maxon?

Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 46

Aha – te podkreślenia? Przydadzą nam się podczas omawiania „Królowej”. BARDZO nam się przydadzą.

Pogładziłam jego rękę. Królowa nie była moją matką, ale mnie również będzie jej brakowało.

Nie wątpię, Amisiu, nie wątpię.

Na długą chwilę zapadła cisza, a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Czy powinnam przypomnieć, co mi mówił? Czy powinnam zapytać o Kriss? Czy Maxon w ogóle chciał teraz o tym myśleć?

Zapewne nie – Maxon generalnie nie lubi myśleć o niczym choćby luźno powiązanym ze słowem „zobowiązania” - ale nie martw się, żabko, ja pochylę się nad tą kwestią za niego.

Maksiu każe Amisi otworzyć szufladę nocnego stolika; znajduje się tam plik dokumentów. Dziewczyna na polecenie władcy oddaje się lekturze.

Za​mie​rzasz… znieść po​dział kla​so​wy? – za​py​tałam, pod​nosząc spoj​rze​nie na Ma​xo​na.
Owszem, takie mam plany – przyznał z uśmiechem. – Nie ekscytuj się za bardzo, to zajmie dużo czasu, ale wydaje mi się, że powinno podziałać.

Taa.

Ci z Was, którzy czytali „Następczynię” wiedzą, co nas czeka. Reszcie powiem tylko tyle: pamiętajcie, kto będzie wdrażał, a następnie nadzorował ten projekt, a z łatwością domyślicie się, jakie będą rezultaty owego eksperymentu.

Chcę zacząć od dołu. Zamierzam najpierw wyeliminować klasę Ósemek. Powinniśmy rozpocząć roboty budowlane na wielką skalę i wydaje mi się, że przy odrobinie wysiłku Ósemki można będzie wcielić do Siódemek.

Hej, Maxon! Spójrz poniżej.

Ósemki: Osoby niepełnosprawne fizycznie i psychiczne (zwłaszcza, jeśli nie ma się kto nimi zająć),narkomani, uciekinierzy, bezdomni.

...Widzicie może pewną delikatną rysę na planie Maxona? Bo ja owszem.

Ósemki tworzą w dużej mierze: kalecy, osobnicy chorzy psychicznie, ćpuny, prostytutki i wieloletni żebracy.

Mam dziwne wrażenie, że przynajmniej część owego zbiorowiska może mieć problemy z zasuwaniem na budowie. I z pracą jaką taką i funkcjonowaniem w społeczeństwie na normalnych, równych zasadach w ogóle.

Kochani, pamiętajcie: ósemki w Cassolandzie to wyrzutki. Wiem doskonale, że w prawdziwym świecie niepełnosprawność, uzależnienie czy inne trudności nie przekreślają szansy jednostki na ułożenie sobie życia – ale w Illei to praktycznie kategoria podludzi! Oni nie mają NIC – żadnego wykształcenia, opieki zdrowotnej, dachu nad głową. W hierarchii ważności znajdują się niewiele wyżej od zwierząt. Nikt się nimi nie przejmuje, nikt o nich nie dba – Amberly musiała kręcić filmiki instruktażowe zachęcające rodziny do niewyrzucania niepełnosprawnych krewnych na bruk, bo wiadomo było, że jeśli do tego dojdzie NIKT nie poda im pomocnej dłoni.
A Maksiu planuje radośnie zebrać tych wszystkich biedaków do kupy i oznajmić im: „Hej, głowa do góry! Już nie jesteście najmarniejszymi z marnych! Jutro o wpół do siódmej chcę widzieć was wszystkich na zbiórce, rozdamy wam kamizelki odblaskowe i łopaty.”.

Maxon...Co ty na to, żeby zanim przydzielisz nieszczęśników do roboty, do której z dużym prawdopodobieństwem w sporej części nie będą się nadawać, postarał się wpierw zadbać o ich podstawowe potrzeby?

  • Skierował osoby chore na badania, tak, aby ustalić ich stopień niepełnosprawności i to czy nadają się do pracy, czy też powinny otrzymać dożywotnią rentę?
  • Umożliwił wszystkim skorzystanie z opieki lekarskiej?
  • Założył jakieś ośrodki zajmujące się walką z uzależnieniem?
  • Zainwestował w psychologów i innej maści specjalistów, którzy pomogą tym ludziom odnaleźć się w normalnym świecie?
  • Zorganizował im (choćby tymczasowe) mieszkania?
  • A dopiero potem dawał im do ręki piłę i młotek?

Jak mała Kiera wyobraża sobie...: 83
Użyj mózgu, Luke: 192

- Potem zacznie być trudniej. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby pozbyć się stygmatyzacji łączącej się z nu​me​rem kla​sy, ale mam za​miar to zro​bić.

Jak już wspominałam, efekty tej zabawy będą łatwe do przewidzenia.

Znałam tylko świat, w którym musiałam nosić swoją klasę jak ubranie,

Żeby jeszcze. Wasze klasy są jak ninja; niby istnieją, ale nikt tak naprawdę nie widzi oznak ich bytności (no, chyba że jest Ósemką).

a teraz trzymałam dokument mówiący, że te niewidzialne linie, które nakreśliliśmy pomiędzy ludźmi, będą mogły zostać w końcu wymazane.

Cóż, niszczyć łatwo; problem zaczyna się wtedy, gdy z rozsypanych klocków trzeba zbudować coś nowego.

Chciałbym, żebyś wiedziała, że to wszystko dzięki tobie. Pracowałem nad tym od dnia, w którym zawołałaś mnie na korytarz i powiedziałaś, że bywałaś głodna.

No proszę, a więc bezzasadny angst Amisi jednak się na coś przydał!

Ami jest wstrząśnięta i zmieszana:

Nig​dy nie spo​dzie​wałam się, że będę robić coś więcej poza śpie​wa​niem w tle na przyjęciach in​nych lu​dzi i tym, że może pew​ne​go dnia wyjdę za mąż. Pomyślałam o tym, co to będzie ozna​czać dla miesz​kańców Illei i nie po​sia​dałam się ze szczęścia. Czułam się jed​no​cześnie za​wsty​dzo​na i dum​na.

Eee...Amisiu...Maks powiedział tylko, że twoja drama podsunęła mu dobry pomysł. Ty naprawdę niczego nie dokonałaś. Przyhamuj trochę z tym samouwielbieniem, bardzo cię proszę.

Dobre Mzimu: 41

A teraz...



...Oooch.

Kochani, streszczę Wam całą następną stronę Worda (będącą jednocześnie ostatnią, nie licząc epilogu, stroną powieści) zaledwie jednym zdaniem: Maxon powtórnie oświadcza się Americe. Koniec.


No, szybko poszło. Skoro już wiecie, co się wydarzy, pozwólcie, że zrobię to, co uczyniłam kilkakrotnie podczas analiz „Intruza”; miast komentować zdanie po zdaniu, skleję razem kilka cytatów, po czym omówię je wszystkie razem – a raczej omówię problem z nimi związany.

Gotowi?

Jeszcze jedno – powiedział Maxon niepewnie. Nieoczekiwanie położył na dokumencie otwarte pudełeczko z pierścion​kiem, który lśnił w pro​mie​niach słońca wpa​dających przez okno. – Spałem z tym przeklętym pudełkiem pod poduszką – oznajmił z irytacją mieszającą się z rozbawieniem.
(…)
Siateczka z cieniutkich pnączy winorośli tworzyła pierścień, podtrzymując dwa klejnoty – zielony i fioletowy – które stykały się na czubku. Wiedziałam, że fioletowy jest moim kamieniem zodiakalnym, więc zielony musiał sym​bo​li​zo​wać Ma​xo​na. To byliśmy my, dwa małe punk​ci​ki światła, na za​wsze nie​rozłączne.
(…)
Kocham cię – powiedział po prostu. – Powinienem był ci to powiedzieć już dawno temu. Może gdybym to zrobił, udałoby nam się uniknąć wielu głupich błędów. Z drugiej strony – dodał, zaczynając się uśmiechać – cza​sem myślę, że to przez te wszyst​kie prze​szko​dy po​ko​chałem cię tak bez​gra​nicz​nie.
(…)
Wcześniej powiedziałem prawdę. Moje serce należy do ciebie i możesz je łamać. Jak już wiesz, wolałbym umrzeć niż patrzeć, jak cierpisz. Kiedy zostałem postrzelony, kiedy upadłem na podłogę przekonany, że moje życie do​bie​ga końca, byłem w sta​nie myśleć tyl​ko o to​bie.
(…)
W tych sekundach żałowałem wszystkiego, co stracę. Tego, że nigdy nie zobaczę, jak idziesz do mnie w kościele, nigdy nie zobaczę twarzy naszych dzieci, nigdy nie zobaczę pasm siwizny w twoich włosach. Ale jednocześnie nie obchodziło mnie to. Jeśli moja śmierć oznaczałaby, że ty będziesz żyć – znowu wzruszył jednym ra​mie​niem – jak mógłbym nie uznać, że to do​bre wyjście?
(…)
Ami – powiedział czule Maxon, zmuszając mnie, żebym otarła łzy i spojrzała na niego. – Wiem, że widzisz przed sobą króla, ale powiem wprost: to nie jest rozkaz. To prośba. Błagam cię, uczyń mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świe​cie. Proszę, uczyń mi ten ho​nor i zo​stań moją żoną.


Ach, jakie to romantyczne! Maksiu zaprojektował pierścionek specjalnie dla Amisi! I jest ona jego słonkiem i księżycem i wszystkimi innymi ciałami astralnymi! I kocha ją najbardziej na świecie, kocha ją tak, że jej!



Maxon? Jesteś gnidą i życzę ci, aby Heniu i Mieciu, wróciwszy z zasłużonych wakacji na Hawajach, odstrzelili ci łeb.

Być może niektórzy z Was zastanawiają się, skąd u mnie owa nagła fala niechęci. Dlaczego tak brzydko mówię o Maksiu, skoro w powyższej scenie nie zrobił nic poza oświadczeniem się Americe?


Zacznijmy od początku. Pierścionek. Jaki on śliczny! I cóż to za zmyślny projekt, żeby kamień symbolizował małżo...


...Ups. Zrobiło się niezręcznie. Jak myślicie, moi drodzy – czy Kriss Ambers posiada stosowną wiedzę w dziedzinie kamieni szlachetnych?

*wzdycha ciężko* Kochani, wiecie dobrze, jakie zdanie mam o intelekcie Kriss. Nie zmienia to faktu, że w ostatecznym rozrachunku uważam ją za osobę bardziej wartościową od Ameriki – nie dość, że zgłosiła się do Eliminacji, żeby pomóc w przewrocie mającym na celu uzdrowienie sytuacji w kraju, to jeszcze autentycznie zakochała się w Maxonie i od chwili, gdy zdała sobie sprawę z owego uczucia, pozostawała mu całkowicie wierną i oddaną.

A jak Maxon – ten sam Maxon, który swojego czasu deklarował, że panna Ambers jest mu niezwykle bliska – odpłacił się Kriss za owo przywiązanie?

Zróbmy listę.

  • Spójrzcie jeszcze raz na te kwieciste wyznania. Spod tony lukru wyłania się proste przesłanie: Maxon kocha wyłącznie Americę. Nie liczy się żadne inna niewiasta. Wiecie, co to znaczy? Kriss przez cały ten czas była Aspenem bis – niczym więcej, jak kołem ratunkowym, brzytwą, której można się chwycić na wypadek rejterady Singerówny.
  • No dobra, powiecie – ale przecież to samo życie. Wiadomo, że ktoś musi przegrać, aby wygrać mógł ktoś. Macie rację. Problem w tym, że wypowiedzi Maksia oraz z treści rozdziału dwudziestego siódmego jasno wynika, że chłopak podjął ostateczną decyzję już podczas Bożego Narodzenia. To Ami wygrała, to do niej należy serce Schreve'a. Dlaczego zatem Maxon uparł się, żeby zostawić w grze akurat Kriss i niepotrzebnie dawać jej nadzieję – doskonale zdając sobie sprawę, że dziewczyna jest w nim zakochana i wierzy, że ma szansę na obrączkę?
  • Ale wiecie co? To wszystko byłoby jeszcze do wybaczenia – ostatecznie Maksiu nigdy nie ukrywał, że Kriss to jego oficjalna opcja B. Ok. W porządku. Nie zmienia to jednak faktu, że w obliczu jego cullenizmów powyżej, wszystko, co działo się między nim i panną Ambers od momentu przydybania Ami z Legerem było z jego strony albo wielką bezmyślnością, albo równie wielkim pokazem dwulicowości i okrucieństwa.
  • Maxon przyprowadził Kriss do Amisi, aby wyznać tej pierwszej, że przegrała. Pomijając już jego wybitny takt – nie ma to jak oznajmiać potencjalnej narzeczonej, że wylatuje z gry, podczas gdy narzeczona właściwa, doskonale zorientowana w sytuacji, przygląda się wszystkiemu z boku – tym gestem daje on dziewczętom do zrozumienia, że to America jest jego prawdziwą miłością i że to w niej dojrzał materiał na dobrą królową. I co robi nasz panicz w momencie gdy okazuje się, że luba przyprawia mu rogi? Odwołuje całą imprezę? Deklaruje, że musi przemyśleć kilka spraw? Nie – leci rączym kłusem do panny Ambers. Ponownie, kochani – przeczytajcie jeszcze raz te jakże romantyczne wyznania pana Schreave. Jeśli facet nie kłamie i w jego sercu faktycznie nie ma miejsca dla żadnej innej niewiasty, to w takiej sytuacji traktowanie Kriss wyłącznie jako lekarstwa na urażoną męską dumę jest po prostu bezczelne.
  • A gdyby Południowcy nie wbili na imprezę? Wszyscy wiemy, co stało by się w takiej sytuacji – Maxon w swym zacietrzewieniu stwierdziłby, że na złość Amisi poślubi sobie Kriss. Widzisz, coś straciła, niewierna?! Cierp!!! A że Kriss – szczerze zakochana, oddana mężowi Kriss – spędziłaby resztę życia z facetem, który z dużą dozą prawdopodobieństwa patrząc na nią myślałby wyłącznie o tym, że ślubna nie jest najdroższą Ameriką (ale dobrze jej tak, dziwce, wyślijmy jej zdjęcia z wesela!)? Cóż, to już nie problem naszego drogiego władcy.
  • O czym myśli Maksiu, zwijając się z bólu po postrzale? O Ami w sukni ślubnej. Znów: dobrze wiedzieć, że Kriss – ta sama Kriss, KTÓRĄ KILKA MINUT WCZEŚNIEJ PLANOWAŁEŚ PRZEDSTAWIĆ NARODOWI JAKO PRZYSZŁĄ ŻONĘ I KTÓRA JEST W TOBIE SZCZERZE ZAKOCHANA, KTÓREGO TO FAKTU BYNAJMNIEJ NIE UKRYWA – nawet nie przeszła ci w owej chwili przez myśl.
  • Niestety, Kriss, z ust samego Maxona – jedyną osobą zdolną uczynić go szczęśliwym jest America. Przykro mi, że nie jesteś wystarczająco marysuistyczna i że wasza dotychczasowa relacja z Maksiem okazała się być z jego strony tylko miłym sposobem na zabicie wolnego czasu, ale cóż – życie to nie bajka.
  • I w końcu ostatni, najważniejszy punkt. Panna Ambers usłyszała od Maxona, że wybrał ją na swoją towarzyszkę życia, jej rodzina została zaproszona na (zapewne zaręczynowe) przyjęcie. Wiecie, co to znaczy? Zaledwie kilka godzin temu Kriss siedziała przeszczęśliwa na uczcie, przekonana, że mężczyzna, którego kocha, darzy ją uczuciem – jeśli nawet nie tak silnym, jak Ami (bo nie łudźmy się, musiała dojść do takiego wniosku dowiedziawszy się, w jakim celu Maxon zaprowadził ją do pokoju rywalki), to przynajmniej na tyle mocnym, by pojąć ją za żonę. Uroczystość została przerwana przez traumatyczne wydarzenie w postaci ataku rebeliantów, który tym razem zebrał żniwo w postaci konkretnych ofiar. Kriss z całą pewnością została skierowana do schronu, gdzie - podobnie jak Amisia - przez kilka godzin drżała o życie własne i swojego przyszłego męża. Walka się zakończyła, ktoś uwolnił pannę Ambers. Dziewczyna – podobnie jak Amisia – gorączkowo przeszukiwała cały pałac w poszukiwaniu Maksia. W końcu, ku swej olbrzymiej uldze, odnalazła go całego i (niemal) zdrowego; zapewne z radości rzuciła mu się na szyję, zaczęła go całować... I w tym momencie usłyszała, że ma się powstrzymać z tymi czułościami, bo Maks wszystko przemyślał i ostatecznie woli jednak Ami. Sorry, Winnetou.
  • A może być jeszcze inaczej – biorąc pod uwagę, jak bardzo Maksiu nie lubi wszelakich konfrontacji jest zupełnie możliwe, że Kriss nadal NIE WIE, iż właśnie utraciła miejsce przy boku nowego króla na rzecz Ameriki. Przyznajcie, że ten scenariusz nadaje owej słodkopierdzącej scenie zupełnie nowego kolorytu.


Podsumowując: Cass? Jeśli chciałaś, abym zemdlała z zachwytu nad romantyczną naturą tru loffa, to śpieszę ci donieść, że poniosłaś spektakularną klęskę. Trzeba mieć doprawdy spory talent, aby zepsuć resztki charakteru ukochanego wytworu własnej wyobraźni dosłownie na trzy kroki przed metą. Naprawdę, wielkie brawa.

Karny jeżyk potrzebny od zaraz: 41


Nie potrafiłam wyrazić, jak bardzo tego pragnę, ale chociaż głos mnie zawiódł, nie zawahałam się. Wtuliłam się w ramiona Maxona, obejmując go mocno, przekonana, że nic nigdy nas nie rozdzieli. Kiedy mnie pocałował, poczułam, że wszystko w moim życiu wraca na swoje miejsce. Znalazłam wszystko, czego kiedykolwiek pragnęłam – rzeczy, o których nawet nie wiedziałam, że ich szukam – tutaj, w ramionach Maxona. Jeśli on będzie przy mnie, żeby mnie pro​wa​dzić i być ze mną, po​radzę so​bie z całym świa​tem.
Miałam wrażenie, że nasze pocałunki zbyt szybko osłabły, a Maxon odsunął się, żeby spojrzeć mi w oczy. Zo​ba​czyłam to w jego twa​rzy. Byłam w domu. I w końcu od​zy​skałam głos.
Tak.




I to już wszystko, kochani – nie tylko na dziś, ale w związku z całą „Jedyną” i oryginalną trylogią jako taką.

A za tydzień: epilog, podsumowanie kategorii i małe co nieco.

Zostańcie z nami!


Statystyka:

Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 46
Dobre Mzimu: 41
Jak mała Kiera wyobraża sobie...: 83
Karny jeżyk potrzebny od zaraz: 41
Kochanek z kartonu: 37
Konkurencja dla Kajusza: 48
Nie, nie jesteśmy w Panem: 34
Osiołkowi w żłoby dano: 52
Queen (Bee) Wannabe: 69
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem: 9
Twierdza Monty Pythona: 28
Użyj mózgu, Luke: 192

Maryboo


Wraz z Beige życzymy Wam Wesołych Świąt!