niedziela, 9 lipca 2017

Materiały dodatkowe: rywalki i wywiad z Kierą Cass




Rywalki – co się z nimi stało


Kochani czytelnicy! Czy nocami łamaliście sobie głowy, zastanawiając się, jak też ułożyły sobie życie te z członkiń Elity, które:

a) nie zostały małżonką Maksia i królową Illei

b) nie zostały histeryczną damą dworu tejże królowej

c) nie dostały kulki w łeb?

Jeśli tak, mam dla Was dobrą wiadomość – ciocia Kiera za chwilę zaspokoi Waszą ciekawość. Czas zapoznać się z dalszymi losami kandydatek!

(Drobna uwaga techniczna; pozmieniałam – jak dla mnie – dosyć przypadkową kolejność, w jakiej oryginalnie wymienione były dziewczyny. W analizie zaczniemy zatem od tej, która była w pałacu najkrócej, kończąc na tej, która najdłużej utrzymała się w grze).


Natalie Luca


Moja pierwsza myśl: nie mam pojęcia, jak właściwie mogłoby potoczyć się życie Natalie.

Moja druga myśl: i naprawdę mnie to nie obchodzi.

Minęło wiele księżyców, od kiedy analizowałyśmy z Beige oryginalną trylogię, a ja nadal nie mogę objąć rozumem, po co Cass w ogóle stworzyła tę postać, skoro Elita równie dobrze mogłaby składać się z pięciu dziewcząt. Wszystko, co wiemy o Natalie to to, że tańczyła na stole podczas oficjalnego przyjęcia i zrezygnowała z udziału w konkursie, gdy rebelianci zamordowali jej młodszą siostrę; to chodząca biała plama, pozbawiona charakteru, przeszłości, opinii na jakikolwiek temat. Dlaczego kogokolwiek miałoby obchodzić, co robiła po odejściu z pałacu – już zawsze pozostanie dla mnie zagadką.



Gdy Natalie została odesłana z Eliminacji, wróciła do domu, żeby pocieszyć rodzinę po stracie swojej siostry, Lacey. Natalie nigdy wcześniej nie doświadczyła w życiu tragedii, a ta próba okazała się zbyt ciężka dla jej rodziny. Jej rodzice omal się nie rozwiedli niedługo po śmierci Lacey, ponieważ nie potrafili pogodzić się z tak tragiczną stratą, ale Natalie zdołała podtrzymać ich na duchu, przypominała im o pogodnej naturze zmarłej córki i tłumaczyła, że ostatnią rzeczą, jakiej chciałaby Lacey, byłoby to, żeby przez nią się rozstali.  Było w tym dużo prawdy – wiele przyjaciółek Natalie i Lacey pochodziło z rozbitych rodzin, a one od dziecka lękały się podobnego losu, chociaż ich rodzice nigdy wcześniej się nie kłócili.


...Jaki znowu rozwód?

Nie, Cass, ja pytam poważnie: jaki znowu rozwód? Illea opiera się na kastach; kobieta, wychodząc za mąż, automatycznie przejmuje klasę męża. Jak niby w takich warunkach miałyby działać rozwody? Kobiety wracają do swoich dawnych kast? A co z dziećmi? Ich klasa pozostaje niezmieniona? Przynależą z automatu do wyższej/niżej z dwóch możliwych (przy założeniu, że matka i ojciec od początku nie należeli do tej samej kasty), bez rozróżniania na płeć rodzica? Przejmują klasę tego z rodziców, które zyskuje nad nimi prawną opiekę?

Widzisz, Cass, to właśnie dlatego tej serii nie da się brać na poważnie. To już siódme z twoich dzieł, które analizujemy na tym blogu – a mimo to nadal mamy problem ze zrozumieniem, jak właściwe działa stworzone przez ciebie uniwersum. Autorko, na litość: materiały dodatkowe powinny zapewniać czytelnikom – jak wskazuje sama nazwa – dodatkowe informacje w ramach już istniejącego kanonu, a nie przewracać cały świat przedstawiony do góry nogami!


Natalie uważała za swój sukces to, że stała się ogniwem łączącym rodziców, i wiedziała, że Lacey także byłaby z niej dumna. Dopiero później uświadomiła sobie, że powinna zadbać także o własne szczęście. Zawsze wytykano jej brak talentów akademickich, ale Lacey przypominała jej, że jest sobą, niepowtarzalna i piękna.


Cass, to... nie było najszczęśliwsze ujęcie tematu. Ten akapit brzmi trochę tak, jakby Lacey powtarzała swojej siostrze: „Najważniejsze, że jesteś taka śliczna!”. Nie mogłaś wymyślić swojej papierowej kukle jakiejkolwiek zalety nie ograniczającej się do ładnej buźki? Nie ma przecież nic złego w tym, że Natalie nie odnajduje się w świecie akademickim; wystarczyło wspomnieć, że siostra chwaliła ją za talent do składania origami/świetną robotę, odwalaną w miejscowym wolontariacie/cokolwiek Wam tylko przyjdzie do głowy.


Do czasu ślubu Maxona i Ameriki Natalie wróciła w pełni do siebie i była chyba najjaśniejszą gwiazdą wesela – tańczyła swobodnie, tak jak zawsze, zachęcana dodatkowo przez Americę.


Cóż, miejmy nadzieję, że służba zdążyła na czas sprzątnąć weselne potrawy, zanim Natalie wskoczyła na stół.


Natalie nie rozpaczała, że nie została nową księżniczką. Gdy zobaczyła olśniewającą, dojrzalszą Americę, z elegancko złożonymi rękami, uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy nie odpowiadałoby jej, gdyby musiała się stosować do tylu zasad.


Primo: mówimy o tej samej Amisi, która za kilka lat będzie wyprowadzała ambasadorów za uszy?

Secundo: Kochani, no sami powiedzcie: jak tu nie wyśmiewać idei Eliminacji? Takie fragmenty doskonale ilustrują to, o czym od dawna marudziłyśmy z Beige; te dziewczyny nie miały bladego pojęcia, co wiązało się z przystąpieniem do konkursu. One NAPRAWDĘ myślały, że bycie królową ograniczy się do miziania z Maxonem i noszenia błyszczących sukienek. Spójrzcie tylko na Natalie -  przerasta  ją nawet perspektywa czegoś tak oczywistego, jak konieczność godnego prezentowania się jako głowa państwa. Te nastolatki najzwyczajniej w świecie nie dorosły jeszcze do tak poważnej roli; dlaczego nikt nie wpadł na to, by Eliminacje odbywały się w gronie osób 20+? Pewnie, niedojrzałe osobniki zdarzają się w każdej grupie wiekowej, ale mimo wszystko byłaby nieco większa szansa na wylosowanie niewiast, które zdawałyby sobie sprawę z tego, na co się piszą, wrzucając swoje nazwisko do Koszyka Eliminacji.  


Chciała być sobą bez względu na wszystko.


Ponownie, żabko: po co w takim razie zgłosiłaś się do reality show mającego na celu wyłonienie przyszłej władczyni kraju, osoby (przynajmniej w teorii, ale chwilowo pomińmy milczeniem rzeczywiste funkcjonowanie domostwa Maksia), której obowiązkiem jest baczenie na konwenanse i podporządkowanej dworskiej etykiecie?


Gdy Eliminacje zaczęły zacierać się w pamięci ludzi, Natalie podjęła pracę w rodzinnej pracowni jubilerskiej i zaczęła się uczyć projektowania. Jej naturalnie ekscentryczny charakter sprawiał, że wymyślała doskonałe wzory, a dzięki ciężkiej pracy opanowała u boku ojca technikę umożliwiającą jej wykonywanie biżuterii.


No widzisz, Cass? Nie można było tak od razu?

Ale wiecie co? To naprawdę smutne, że autorka musi tworzyć specjalną sekcję książki, poświęconą wyjaśnianiu czytelnikowi, jaki właściwie charakter ma jedna z jej pacynek. To trochę tak, jakby Rowling wydała nam kompleksowy przewodnik po świecie Harry'ego, z którego dowiedzielibyśmy się, że Potter świetnie lata na miotle, a Collins – dodatek specjalny do „Igrzysk śmierci”, z którego wynikałoby, że Katniss bardzo lubi strzelać z łuku. Talenta, hobby, zainteresowania postaci – to wszystko powinno być zawarte we właściwej powieści, a nie ekstra materiałach, wydawanych X miesięcy później. Pewnie – zawsze warto podzielić się z fanami dodatkowymi smaczkami, ale na litość, trudno mówić o „smaczkach” w sytuacji, gdy zamiast bohatera mamy na kartach książki wielką, ziejącą czarną dziurę.

Dalej dowiadujemy się, że Natalie stworzyła własną linię biżuterii, która była niezwykle popularna wśród celebrytów; nosiła ją nawet sama królowa.


Piękna i pełna życia Natalie wyszła za mąż za aktora i została Dwójką, zanim system klasowy został ostatecznie zniesiony. Niedługo potem rozwiedli się, ponieważ beztroska natura Natalie nie pasowała do życia małżeńskiego i sprawiała, że była znacznie szczęśliwsza w pojedynkę. To był dla niej trudny okres – od zawsze nienawidziła myśli o rozwodach, ale nie była w stanie wytrzymać w stałym związku – ale w końcu pogodziła się ze sobą.


Zaraz, zaraz; Natalie stworzyła ponoć niezwykle popularną linię biżuterii. Jubilerstwem zajmują się Czwórki. Czy to oznacza, że po ślubie musiała porzucić swoje dochodowe zajęcie i przekwalifikowywać się na gwałt?


Ponieważ była już Dwójką, zaczęła startować w castingach do filmów i wystąpiła w drugoplanowych rolach w kilku komediach. Krytycy zastanawiali się, ile w jej kreacji było gry aktorskiej.


Cóż, najwyraźniej tak. Ponownie, co za genialny system: na siłę dopasowywać się do kasty męża, tracąc przy tym możliwość realizowania się w rzemiośle, który przynosi ci sławę, pieniądze i satysfakcję.

...Zaraz. Jak to: „była Dwójką?”. Przecież Natalie rozwiodła się ze swoim mężem; czy w takim układzie nie powinna była powrócić do dawnej klasy i obowiązków? A może rozwiodła się już po upadku starego porządku i postanowiła kontynuować zawód Dwójki? A może jednak kobieta po rozwodzie nadal pozostawała członkinią kasty męża...?

Cass, błagam, jesteśmy pięć metrów od mety; nie wprowadzaj jeszcze więcej zamętu na ostatniej prostej.


Natalie czasem odzywała się do Ameriki, ale spośród znajomych z Eliminacji utrzymywała regularne kontakty jedynie z Elise. Chociaż mieszkały z dala od siebie, ich odmienne osobowości doskonale się uzupełniały i sprawiały, że zawsze spotykały się w najważniejszych momentach życia.


Albowiem, jak pamiętamy z oryginalnej serii, Elise i Natalie były ze sobą głęboko zaprzyjaźnione i...eee...

Cass, po raz ostatni: show, don't tell.



Elise Whisks



Elise przyjęła porażkę w Eliminacjach jak publiczne napiętnowanie, a po tragicznym ataku w dniu ogłoszenia zaręczyn nie potrafiła zmusić się do powrotu do pałacu, nawet na ślub Maxona i Ameriki. Nie wiedziała jednak, że wojna z Nową Azją była prowadzona przede wszystkim na pokaz.


Te dwa zdania niezbyt się ze sobą łączą, biorąc pod uwagę, że pałac zaatakowali rdzenni illeańscy rebelianci, a nie obywatele Nowej Azji, Elise nie miała zatem żadnego powodu, by czuć się „współodpowiedzialną” za maskarę.


Zaczęła się od pomniejszego incydentu handlowego, a za jej eskalację i podtrzymywanie odpowiadał król Clarkson.


...Tak, dobrze widzicie. Okazuje się, że to Clarkson sztucznie rozdmuchiwał konflikt między dwoma narodami.

Clarkson – człowiek, który spędził całą serię, harując w pocie czoła i starając się zrobić władcę z głupiego i leniwego syna – dołożył sobie na głowę kolejny obowiązek w postaci prowadzenia wojny...For the Evulz.

...Cass, nie mogłaś się powstrzymać, żeby nie dowalić biedakowi na sam koniec, prawda?


Tocząca się wojna sprawiała, że opinia publiczna mniej koncentrowała się na sytuacji wewnętrznej kraju, a król manipulował poborem w taki sposób, by trzymać pod kontrolą niższe klasy i potencjalnych rebeliantów.


Wiecie co? W 'The Sims: Medieval' jest taka misja, gdzie dla odwrócenia uwagi tłuszczy trzeba chodzić po królestwie i rozpowiadać wieśniakom, że kraj toczy walkę z nieistniejącym przeciwnikiem. Jakoś tak to teraz widzę.


Maxon uświadomił sobie, że coś jest nie tak niedługo po rozpoczęciu Eliminacji, a wizyta w Nowej Azji potwierdziła jego podejrzenia.


Cass, nie rozśmieszaj mnie, byłabym pod wrażeniem, gdyby ten głąb zdołał się choćby zorientować, który to swój, a który wróg.


Jako miejsca bitew wybierano najuboższe tereny, ponieważ prezydent Nowej Azji starał się chronić większe i ważniejsze strategicznie miasta w obawie, że Clarkson mógłby je zniszczyć. Tysiące żołnierzy po obu stronach ginęło bez żadnego powodu.


Cass, mam pytanie.

O co właściwie walczyli Illeańczycy?

Pytam zupełnie serio. Clarkson musiał jakoś przekonać swój gabinet, cały kraj i wojsko, że warto jest wdawać się w zbrojny konflikt z innym mocarstwem. Jakiż to „incydent handlowy” wymaga ofiary w postaci tysięcy żołnierzy? Jak wyglądała propaganda prowadzona w kraju? Czym uzasadniono masowy pobór? Autorko, skoro już wcisnęłaś do powieści wojnę z rzyci, to postaraj się przynajmniej nadać temu konfliktowi jakiekolwiek realistyczne tło!


Elise postrzegała swoje znajomości i koligacje jako znacznie cenniejsze dla monarchii, niż były w rzeczywistości, i myślała, że jej małżeństwo z Maxonem przyniesie pokój, na który jego ojciec nie zamierzał się zgodzić.


Znaczy... jaka właściwie była oficjalna polityka Clarksona? Ubić wszystkich Azjatów? Odrzucać wszystkie rozwiązania pokojowe, póki nie uzyska... cholera wie czego? Naprawdę, czy ktoś obeznany w historii i/lub militariach mógłby mi wyjaśnić, jakimi ścieżkami podążają tu myśli autorki?


Jednakże Maxon zaczął potajemnie czynić kroki, zmierzające do zażegnania konfliktu, zaraz po powrocie z pamiętnego wyjazdu, a niedługo po wstąpieniu na tron doprowadził do podpisania traktatu pokojowego między oboma krajami i powołał Elise jako ambasadora. Uznała za zaszczyt to, że może w taki sposób służyć krajowi i swojej rodzinie, więc zgodziła się przyjąć to stanowisko.


Nastoletnie dziewczątko to zaiste idealny kandydat na ambasadora kraju, który od lat toczył z Illeą krwawą wojnę. Naprawdę, na miejscu Prezydenta Nowej Azji rzuciłabym bombę atomową na Illeę tylko po to, by oszczędzić zachodniej części globu męki życia pod butem podobnego idioty.

Pozostała część historii jest w sumie dosyć ciekawa: Elise poznała prezesa dużej korporacji, który zakochał się w niej i poprosił jej rodzinę o rękę dziewczyny; familia zgodziła się, ciesząc się z majątku i wysokiej pozycji społecznej młodzieńca. Elise wyszła za mężczyznę mimo braku motyli w brzuchu i z radością przekonała się, że ich małżeństwo jest bardzo udane: mąż szanował ją i respektował jej uczucia, nigdy nie naciskając na nią w kwestii ich małżeńskiego pożycia.


W kontaktach z rodziną pozostawała powściągliwa, ale gdy rozmawiała z Natalie, przechwalała się swoim czułym i przystojnym mężem.


Biorąc pod uwagę, że Natalie rozwiodła się ze swoim ( i, jak widzieliśmy, mimo wszystko dosyć mocno ją to ubodło), słowo „przechwalała” wydaje mi się tu nieco nie na miejscu.


Elise doczekała się dwóch synów, będących dumą i chlubą jej męża i rodziny. Zakochana i szczęśliwa, osiągnęła w życiu więcej, niż się kiedykolwiek spodziewała, i nigdy nie opłakiwała utraconej szansy zostania księżniczką.


No... zgodnie z tym, co napisałaś w pierwszym akapicie, opłakiwała ją do tego stopnia, że uznała przegraną za „publiczne napiętnowanie”, więc coś tu się jednak z czymś nie łączy.


Kriss Ambers



Po Eliminacjach Kriss powróciła do Kolumbii, by zacząć wszystko od nowa. Opuściła pałac zraniona tym, że nie została wybrana, ale w pełni uświadomiła sobie swoją porażkę dopiero na ślubie Maxona i Ameriki. Przez cały dzień trzymała się dzielnie, pozowała do zdjęć i tańczyła z gośćmi, ale wróciła do domu całkowicie załamana.


Naprawdę, nie macie pojęcia, jak bardzo żal mi tej biedaczki. Tak, była z niej dupa, a nie szpieg, ale to, co zrobił jej Maksiu – dając szczerze zakochanej w nim dziewczynie pierścionek na złość Amisi, tylko po to, by odebrać jej go, gdy przeszły mu dąsy na naszą Mary Sue – było chyba jego najobrzydliwszym zachowaniem na przestrzeni całej tej serii (a jak wiemy, konkurencja była silna).


Przez ponad miesiąc nie wychodziła z domu, analizowała swoje wcześniejsze zachowanie i zastanawiała się, co mogła zrobić inaczej. Żałowała tego, że oddała Maxonowi swój pierwszy pocałunek i nie potrafiła nie myśleć, że to ona powinna była zostać królową.


Cass, czy ty to robisz specjalnie? Uwierz mi: większość z nas i tak od dawna darzy Maxona szczerą, głęboką niechęcią – nie musisz nas zniechęcać do niego jeszcze bardziej. Kriss, słonko, nie łam się: naprawdę nie zrobiłaś nic złego, oczywiście wyłączając fakt, że nie jesteś awatarem autorki. A co do bycia królową... cóż, niewychowane potomstwo, dzbanek herbaty i niezaradny mąż to coś, co możesz spokojnie zorganizować sobie i poza pałacem.


Pod wpływem nalegań rodziców zaczęła znowu brać udział w życiu towarzyskim, podjęła też pracę u boku swojego ojca jako asystentka w dziale PR na uniwersytecie. Początkowo nienawidziła swojego stanowiska. Ludzie często przychodzili do niej i pytali, czy mogą się sfotografować z „dziewczyną z Eliminacji”, nie zdając sobie sprawy, jak przykra była dla niej ta etykietka. Bardzo często Kriss wycofywała się do biblioteki albo zajmowała się swoimi obowiązkami w najdalszych zakamarkach budynku. Obawiała się, że tak będzie wyglądać całe jej życie i nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie postrzegana jako ktoś więcej niż tylko dziewczyna, której omal nie wybrał Maxon.


To intrygujący fragment, pokazujący drugą – ciemniejszą i bardziej bolesną – stronę Eliminacji; owszem, dawały one kandydatkom sławę i szansę na złapanie męża z wyższych sfer, ale przecież nie było tak, że ktokolwiek interesował się tymi dziewczętami ze względu na ich przymioty ducha. Ten cytat na dobrą sprawę pokazuje, że przegranym z automatu przypinana była łatka „tej z Eliminacji”; zostawały swego rodzaju trophy wives, których wartość mierzona była liczbą dni spędzonych w pałacu. Z pewnością istniały dziewczyny, którym taka sytuacja nie przeszkadzała i które zgłosiły się do konkursu właśnie w celu zdobycia podobnej sławy, ale – jak widać na przykładzie Kriss – sporą część mogło to jednak przerastać.

Nawiasem mówiąc, płacz po Maxonie płaczem po Maxonie – ja tam wolałabym raczej wiedzieć, co z nieudaną misją Kriss. Ktoś jeszcze w ogóle pamięta, że to dziewczę przybyło do pałacu, żeby robić za wtykę dla rebeliantów? I co? Panowie buntownicy nie wzięli panny Ambers na miłą pogawędkę i nie wytłumaczyli jej, że zawaliła misję, która miała na celu ratowanie kraju (to, że tak czy inaczej osiągnęli swoje, to inna para kaloszy; Kriss nie była wszak świadoma tego, że August regularnie kontaktował się z Maksiem i Amisią)?


Około pół roku po tym, jak rozpoczęła pracę na uniwersytecie, zostało zorganizowane przyjęcie powitalne dla naukowca, który spędził ponad rok, zbierając okazy zielnikowe w dżungli Honduragui.


Okazy zielnikowe zbierane w strefie X. Aha (Z drugiej strony, kto go tam wie, po co naprawdę pojechał do Hondurabyla – może zamierza stworzyć broń biologiczną masowego rażenia?).


Zapalony botanik, profesor Elliot Piaria, był powszechnie podziwiany za pracowitość i wiedzę, a także niezwykłe dokonania w tak młodym wieku. Kriss nie chciała iść na to przyjęcie, ale z przyjemnością przekonała się, że to nie ona jest w centrum uwagi. Była zadowolona, że poznała profesora, szczególnie gdy jego pierwszym pytaniem, kiedy została mu przedstawiona, było: „Co pani wykłada?”. Ponieważ przez cały ten czas Elliot przebywał z dala od cywilizacji, nie miał pojęcia o przebiegu Eliminacji, a dojrzałe zachowanie Kriss sprawiło, że nie wiedział, iż jest od niego o siedem lat młodsza.


He, he – przypomniał mi się taki film z Renee Zellweger, w którym aktorka wciela się w rolę sławnej autorki poradników, którą tru loff podrywa na rzekome bycie astronautą i równie rzekomą nieświadomość tego, kim jest owa niezwykle popularna kobieta... Kriss, strzeż się, to może być jakiś utajony fan Maxona!

Elliot doradza Kriss, aby spróbowała sił w nauczaniu, zamiast w administracji, gdyż jego zdaniem ma ku temu predyspozycje.


Elliotowi podobała się Kriss, a jej podobało się to, że on jako jeden z niewielu ludzi dostrzegał jej osobowość, a nie to, że jest byłą kandydatką z Eliminacji.


Patrz wyżej, słonko...


Związali się ze sobą niedługo po tym, jak Kriss została nauczycielką matematyki – nie była zachwycona wyborem przedmiotu, ale cieszyło ją, że może uczyć.


No to... dlaczego nie zaczęła uczyć czegoś innego? Po pierwsze, do nauczania danego przedmiotu trzeba mieć jednak jakiekolwiek kwalifikacje – jeśli Kriss nie zna się na matmie, będzie z niej kiepski belfer. Po drugie – po co męczyć się z nielubianą dziedziną, zamiast pójść na studia/skończyć dodatkowe kursy i zająć się tym, co faktycznie kogoś interesuje?


Kriss obawiała się zakochać w Elliocie, ponieważ nie chciała znowu zostać zraniona. Jednakże Elliot był nią oczarowany i oświadczył się jej spontanicznie, gdy zastał ją kiedyś w szczególnie dobrym nastroju. Nalegał na jak najszybszy ślub w obawie, że jeśli będą czekać, Kriss może zmienić zdanie.


Biorąc pod uwagę, że Maksiu także oświadczył się Kriss „spontanicznie” pięć minut po tym, jak przyłapał Amisię z Aspenem – a piętnaście minut po tym, jak podjął decyzję, że wykopuje Kriss z pałacu na rzecz panny Singer – na miejscu panny Ambers ów pośpiech byłby dla mnie swego rodzaju ostrzegawczą flagą.


Pobrali się w niecały miesiąc po zaręczynach, a po ślubie Kriss w końcu uwierzyła, że Elliot kocha ją taką, jaka jest, i nie chce się z nią nigdy rozstawać. Zamieszkali w Kolumbii, chociaż natura naukowca Elliota sprawiła, że często zwiedzali różne zakątki Illei w poszukiwaniu nowych tematów do badań.


Jako cel kolejnej wycieczki proponuję Panamę; dla ubarwienia podróży możecie ubrać się w stare, dziurawe ciuchy i przez tydzień się nie kąpać.


Nie doczekali się dzieci, ale trzymają sporo zwierząt, także egzotycznych, które również są przedmiotem ich badań.


Zabrzmiało to nieco... złowieszczo.



***


No to co, kochani – gotowi na ostatni wywiad z naszą ulubioną autorką?


Pytania do Kiery Cass


Czy coś Cię zaskoczyło podczas pisania „Królowej”?

Byłam zaskoczona tym, ile dobrego Amberly dostrzegała w Clarksonie. Trudno mi o nim myśleć inaczej niż jak o człowieku, który dręczył własnego syna, ale kiedy spojrzałam na niego jej oczami, także dostrzegłam w nim pozytywne cechy!

Wiecie co? To jest zabawne. Tak zwyczajnie, po ludzku zabawne. Cass stworzyła na kartach swych powieści pracowitego, odpowiedzialnego faceta, który jako jedyny w całej Illei stara się jako – tako ogarnąć bajzel panujący w państwie... I w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. Przyznacie, że jest to pewien talent – napisać postać z krwi i kości, po czym przykleić jej łatkę antagonisty tylko dlatego, że owa postać jako jedyna w tym cyrku nie defekuje brokatem.

Aha, Cass – jeżeli za „dręczenie” uznajemy próbę wychowania leniwego bęcwała na przyszłego króla, to obawiam się, że w twoim uniwersum byłabym najczarniejszym z czarnych charakterów.

Amberly postanowiła go nie osądzać, mieć nadzieję i wierzyć w niego i wydaje mi się, że dzięki temu Clarkson był tak dobrym człowiekiem, jak tylko było to w jego przypadku możliwe.

To jeden z tych momentów, podczas których analizowanie przestaje być zabawne.

Cass? Twoimi czytelniczkami są przede wszystkim nastoletnie dziewczątka, z których duża część zapewne nadal czeka na swoją pierwszą miłość. Bądź tak dobra i przestań promować wśród nich przekonanie, że jeśli tylko będą wystarczająco mocno kochać swojego misiaczka, to magicznie naprawią jego charakter i zminimalizują jego przywary.

Nie był pod żadnym względem doskonały, ale naprawdę uważam, że dzięki niej trochę złagodniał.

Pomijając epizod z rozwalaniem pokoju, Clarkson w „Królowej” zajmował się przede wszystkim noszeniem kandydatek na rękach, dbaniem o ich zdrowie i wyciąganiem ich ze śmiertelnych pułapek zastawionych przez rebeliantów, nie bardzo zatem rozumiem, dlaczego niby miałabym przypisywać wszystkie pozytywne cechy jego charakteru kojącej obecności naszego uroczego bezmózgowia.

Ciekawie było też obserwować, co sprawiło, że Clarkson stał się taki, jaki był – to trochę lepiej tłumaczy dystans między nim a Maxonem.

Nie mogę się nie zgodzić; jak widzieliśmy w nowelce, Clarkson już od najmłodszych lat brał czynny udział w kształtowaniu polityki kraju, nic zatem dziwnego, że rwał sobie włosy z głowy, obserwując (nieczęste) intelektualne zmagania swojego syna, z których Maxon zazwyczaj wracał na tarczy.

On nigdy nie ufał swoim rodzicom i chyba nie wierzył, że mógłby być ojcem.

*wzdycha ciężko * Niestety, wiemy. Nadal nie otrząsnęłam się po tym kuriozum, jakim był ostatni rozdział „Królowej”.

Poza tym to było urocze: patrzeć, jak Amberly zdobywa wymarzonego chłopaka na całe życie. Dla niej to naprawdę historia jak z bajki.

Aby nie niszczyć owej tęczowej bańki pomińmy zatem milczeniem fakt, iż wymarzonego chłopaka Amberly z rzeczywistym Clarksonem łączy wyłącznie wspólna facjata.


Co pomyślała Adela o Clarksonie, gdy go poznała osobiście? Czy umiała przewidzieć, że nie będzie najlepszym ojcem?

...A kogo to interesuje?

Adela pojawiła się w całej serii raz i to wyłącznie po to, by opowiedzieć Amisi (i czytelnikom) o licznych poronieniach swej siostry oraz... no cóż... być pijaną. Naprawdę, co kogo obchodzi zdanie tej kobiety w jakiejkolwiek kwestii?

Dopóki sama nie poznała Clarksona, Adela polegała tylko na opowieściach Amberly, które zawsze przedstawiały go w korzystnym świetle. Gdy w końcu rodzina Amberly przyjechała do pałacu, byli tak onieśmieleni luksusem, że trudno było im zauważać coś poza tym.

Mnie tam dziwi fakt, że Abby i Porter w ogóle pozwolili przekroczyć pałacowy próg ludziom z Hondurabyla; biorąc pod uwagę, jak w „Królowej” odmalowała ten obszar Cass, można by się spodziewać, że połowa familii Amberly będzie miała po dodatkowej kończynie.

Powód, dla którego tak rzadko widywaliśmy rodzinę Amberly jest taki, że oni naprawdę źle się czuli w tym świecie i nieczęsto odwiedzali ją, gdy została królową.

Może i lepiej, biorąc pod uwagę, że gdy wreszcie wpadli w odwiedziny, skompromitowali pałac na arenie międzynarodowej, upijając się podczas wizyty zagranicznej delegacji.

Adela była oczywiście najbliżej z Amberly z całej rodziny i właśnie dlatego przyjeżdżała, chociaż nie sprawiało jej to przyjemności.

Jeżeli zachowanie Adeli w „Rywalkach” nie było jednorazowym wyskokiem, a jej standardowym modus operandi, to podejrzewam, że Clarkson w pełni podzielał niechęć swej szwagierki w kwestii jej wizyt w pałacu.

Jeśli chodzi o Clarksona, dostrzegała głównie, jak bardzo dbał o jej siostrę, czemu często dawał wyraz, szczególnie w początkach ich małżeństwa. Niezależnie od swoich wad kochał Amberly – może nie okazywał tego w sposób, jaki my uznalibyśmy za najwłaściwszy, ale to było szczere uczucie.

Cass, zdajesz sobie sprawę, że nieustannie plączesz się w zeznaniach, gdy w grę wchodzi związek tych dwojga? Zdecyduj się wreszcie: albo Miłosna Siła Miłości Amberly była tak wielka, że Clarkson, pomimo swej mrocznej natury, szczerze szanował i darzył uczuciem małżonkę, albo też Amberly była dla niego niczym więcej niż uroczym arm candy, które pojął za żonę z racji jego kompletnego braku kręgosłupa i które zdradzał na lewo i prawo, wcześniej rozpijając winem podczas kolacji. Nie możesz mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka, ptysiu.

Gdy Maxon pojawił się na świecie, wszyscy uznali, że ojciec jest wobec niego surowy i wymagający, ponieważ wychowuje księcia, który ma przed sobą niezwykle trudne zadanie.

W takim razie wszyscy mieli świętą rację – tak właśnie było.

Nikt nie domyślał się, że w grę wchodzi przemoc, przede wszystkim dlatego, że Maxon nigdy się z niczym nie zdradził.

Cass, błagam cię, odpuść wreszcie ten żenujący wątek lania Maksia nahajem po białych plecach, który ma się nijak do dotychczasowej kreacji Clarksona. Po prostu pogódź się z tym, że nie potrafisz wykreować przekonującego antagonisty – doklejanie okrucieństwa z rzyci do postaci, która nijak nie wykazuje tego rodzaju skłonności przez całą serię nie tylko nie czyni z bohatera czarnego charakteru, ale w dodatku sprawia, że twoja pacynka staje się OOC.

Adela, podobnie jak prawie każdy, kto poznał Clarksona, dostrzegała w nim opanowanego, skupionego na pracy i przystojnego mężczyznę.

I znów – punkt dla Adeli. Ja też tak widzę Clarksona. Wszyscy nasi czytelnicy widzą tak Clarksona. A wiesz, dlaczego, Cass?

PONIEWAŻ TAK GO NAPISAŁAŚ.


Opisz Amberly w kilku słowach.

Doskonała, doskonała, doskonała… i martwa.



…Kochani, pamiętacie, jak mówiłam, że wstęp do „Królowej”, w którym Cass desperacko starała się przygotować sobie szalupę ratunkową na wypadek, gdyby ktoś oskarżył ją o promowanie toksycznych związków jest o kant dupy potłuc – bo wbrew zawartym tam banialukom Kiera wcale nie uważa, że Amberly popełnia tragiczny błąd i wykazuje się przeraźliwą głupotą i naiwnością, wiążąc się z facetem pomimo licznych czerwonych flag?

Oto dowód.

Z ust samej autorki, moi drodzy – Amberly jest doskonała. Nie „wspaniała”, „zasługująca na szacunek”, czy „niezwykła”. DOSKONAŁA.

Pomijając już fakt, że – jak wielokrotnie wykazały nasze analizy – doskonałość to bodaj ostatni termin, jakim można by określić tę chodzącą galaretę... Cass, jakie to uczucie - tak spektakularnie strzelić sobie w stopę na przestrzeni jednej i tej samej książki?

Skoro bowiem Amberly jest doskonała – to znaczy, że doskonałe są także jej czyny.

Doskonała jest jej taktyka „zamknę oczy i będę udawać, że nic się nie dzieje, a wtedy problemy same się rozwiążą”.

Doskonały jest jej kompletnie poddańczy stosunek do mężczyzny – nie tylko jako króla (co w dystopii byłoby jeszcze zrozumiałe), ale przede wszystkim jako potencjalnego tru loffa.

Wreszcie – doskonałe jest jej głębokie przekonanie, że jeśli tylko będzie kochać Clarksona wystarczająco mocno, ten magicznym sposobem przemieni się w pluszowego jednorożca z jej marzeń.

Cóż, Cass, obawiam się, że ty i ja mamy nieco inną definicję doskonałości.


Opisz Clarksona w kilku słowach.

Bardzo daleki od doskonałości. I też martwy.

Biorąc pod uwagę, czym dla ciebie jest doskonałość... Clarksonie, przybij piątkę, wygląda na to, że jesteśmy w tej samej drużynie.


Czy coś Cię zaskoczyło podczas pisania „Faworytki”?

Byłam zachwycona tym, jak Marlee i Carter zbliżali się do siebie!

Ta fantastyczna bezmyślność, gdy postanowili zaryzykować swoje życie i los swoich bliskich w imię chuci!

Początki ich związku były niezwykle dramatyczne, ale jeśli chodzi o nich samych, oboje są prostolinijni.

Nie, są po prostu głupi. Co w sumie jest dosyć smutne, bowiem gdyby nie galopująca niefrasobliwość tych dwojga, byliby wcale sympatycznymi bohaterami.

On kocha ją, a ona kocha jego; może wybrali nie najszczęśliwszy czas i miejsce, ale to uczucie jest prawdziwe.

...Cass, jesteś prawdziwą królową eufemizmów.

Jedną z moich ulubionych scen była ta z pijaną Americą.

...Okej, teraz to już zaczynam się martwić. Cass, o co chodzi z tym twoim przerażającym fetyszem pijanych nastolatek?

Nie pamiętała wszystkiego, co plotła pod wpływem wlanego w nią alkoholu, ale Marlee to pamięta! Zawsze miło jest obejrzeć znaną scenę oczami innej postaci.

Skoro tak twierdzisz; ja tam jestem raczej zdania, że „Faworytka” to spektakularny przykład zmarnowania papieru – naprawdę, wskażcie mi JEDNĄ rzecz, którą ta nowelka wniosła do świata przedstawionego Cassoversum.


Czy Marlee często widywała się z rodzicami, kiedy zniesiono klasy, a ona i Carter nie musieli się już ukrywać?

Tak, podobnie jak Carter!

Jestem pewna, że jego spotkanie z rodziną, która znalazła się na skraju śmierci głodowej z powodu używania przez niego mniejszej z główek, było niezwykle radosne.

Maxon publicznie oczyścił ich ze wszystkich zarzutów i oboje należą teraz do dworu królewskiego. Możecie ich spotkać (a także ich rodzinę) w „Następczyni”, a ja mogę z przyjemnością zapowiedzieć, że mają tam większą rolę.

Niestety.

Tak bardzo chciałam, żeby Marlee była szczęśliwa! Naprawdę cieszę się, że mogła dostać to, czego chciała.

Cóż, „szczęśliwa” to chyba nie do końca to określenie, którego użyłabym w stosunku do naszej histerycznej, cierpiącej w związku z pielęgnowaną od lat traumą matki - kwoki z „Następczyni”.


Opisz Marlee w kilku słowach.

Bezmyślna i nieodpowiedzialna za czasów oryginalnej trylogii; później... patrz wyżej.

Najlepsza z najlepszych przyjaciółek!

Wolę moją wersję.


Opisz Cartera w kilku słowach.

Bezmyślny i nieodpowiedzialny za czasów oryginalnej trylogii; później... ciężko wyrokować, w „Następczyni” i „Koronie” de facto nie istnieje.

Zbyt uroczy, zbyt przystojny, zbyt życzliwy!

Jak poprzednio.


America trafia na bezludną wyspę i może zabrać tylko trzy przedmioty. Co by zabrała?

Dwóch tru loffów i jedną służącą?

Rozumiem, że góra jedzenia nie wchodzi w grę? Nie? No dobrze…

Widzę, Cass, że nadal nikt cię nie uświadomił, że żarty z głodujących ludzi nie są śmieszne.

Zapewne skrzypce (żeby czymś się zająć), widelec (żeby mieć czym dźgać i jeść) oraz ciemne okulary (bo nawet na bezludnej wyspie pozostaje królową).

Chyba nie rozumiem. Co ma piernik do wiatraka? Skoro wyspa jest bezludna, to i tak nie rozpozna jej tam żaden paparazzo – a z tego, co mi wiadomo, okulary przeciwsłoneczne nie należą do królewskich regaliów.


Maxon trafia na bezludną wyspę i może zabrać tylko trzy przedmioty. Co by zabrał?

Swój rudowłosy obiekt obsesji, aparat (aby móc unieśmiertelniać oblicze swojego rudowłosego obiektu obsesji) i kandydatkę – koło zapasowe na wypadek, gdyby Amisia nie miała ochoty wypełnić obowiązku małżeńskiego?

Aparat fotograficzny (żeby uwiecznić piękno wyspy), notes (żeby opisać piękno wyspy) oraz szklaną butelkę (żeby napisać do Ameriki o pięknie wyspy i poprosić, żeby go ratowała).

Ha, jedno trafiłam!


Co możesz powiedzieć czytelnikom o pierworodnych bliźniakach Ameriki i Maxona, czyli Eadlyn i Ahrenie?

Chłopak jest w porządku, dziewczynę należałoby spalić na stosie.

Przede wszystkim nie będzie chyba zaskoczeniem, że Eadlyn i Ahren byli bardzo wyczekiwani i kochani!

Ja rozumiem, że królewski dziedzic to poważna sprawa, ale żeby zaraz bardzo wyczekiwani? Wszak Amisia zaszła w ciążę zaledwie dwa lata po ślubie.

Nie zobaczymy sceny, w której Maxon i America dowiadują się, że będą mieli bliźnięta, ale byli uszczęśliwieni (i odrobinę oszołomieni) tym, że urodzi im się jednocześnie dwoje dzieci. Jako rodzice pragnęli, żeby ich dzieci miały wszystko to, co było najlepsze w ich własnym życiu, co oznacza spore wymagania, ale też nieograniczoną ilość miłości.

Mhm. Zwłaszcza wymagań w stosunku do progenitury, jak mieliśmy okazję zaobserwować podczas analiz, było w tym domu od diabła (gwoli ścisłości, mówię tu o czasach „Następczyni” i wcześniejszych, zanim Maxon scedował całą odpowiedzialność za losy pogrążonego w kryzysie kraju na swoje nastoletnie dziecko).

Gdy Eadlyn i Ahren trochę podrośli, okazało się, że są zupełnie różni, nie tylko z wyglądu, ale także z charakteru. Eadlyn, która przypomina urodą Amberly, jest

Antychrystem.

pracowita, trzyma na dystans ludzi, których nie zna, ma też pewien talent artystyczny. Ahren, który wygląda jak skóra zdarta z Maxona, jest pogodny, cierpliwy i potrafiłby chyba rozmawiać z każdym na dowolny temat.
Zostali także ukształtowani przez swoje role w rodzinie. Wiecie, trudno jest dorastać ze świadomością, że zostanie się królową!

To ciekawe, nie zauważyłam bowiem, by Edzia miała z tym jakikolwiek problem (pomijając, rzecz jasna, kwestię Eliminacji); jej główną rozrywką w „Następczyni” jest przypominanie wszystkim wokół, że wkrótce będzie miała nad nimi niepodzielną władzę.

 Ale właśnie dlatego, że Eadlyn i Ahren są tacy różni, potrafią się tak doskonale rozumieć. Kochają się z całego serca i zawsze mówili o tym bardzo swobodnie.

* przypomina sobie wiadomą kategorię * Och, wiemy, wiemy...

Możliwe, że to dlatego, że ich rodzice bez skrępowania mówią o miłości.

A tak, w czczej gadaninie nie popartej konkretnymi czynami Maksiu i Amisia zaiste nie mają sobie równych. 


Czym „Następczyni” różni się od „Rywalek”?

No cóż, w przypadku tej drugiej pozycji w roli narratora występuje stuprocentowa Mary Sue, a w tle pałęta się kilkanaście statystek, z których większość (wbrew zapewnieniom na okładce) nie ma żadnego wpływu na fabułę; w przypadku tej pierwszej zaś -  w roli narratora występuje stuprocentowe  monstrum, a w tle pałęta się kilkanaście statystów, z których większość (wbrew zapewnieniom na okładce) nie ma żadnego wpływu na fabułę.

„Następczyni” różni się od „Rywalek” pod wieloma względami. Przede wszystkim, jak zawsze w tle
istnieją pewne problemy polityczne, ale w „Następczyni” mają one inny charakter.

Trudno się nie zgodzić; o ile w oryginalnej trylogii lud był wkurzony z powodu niesprawiedliwego systemu, o tyle w sequelach cała nienawiść tłuszczy słusznie koncentruje się na osobie niekompetentnego błazna zasiadającego na tronie.

Maxon i America dorastali w świecie rebeliantów i podziałów klasowych. Jedno i drugie jest już przeszłością, widzimy teraz Illeę w nowej epoce.

Nazywanej też Erą Czarnej Dupy; jak twierdzą historycy, jej początek i koniec wyznacza okres rządów króla Maxona.

Dlatego najnowsze problemy społeczne wymagają innego podejścia, zupełnie inny jest także władca, który się z nimi musi mierzyć. Wszystko to jest bardzo ciekawe.

Najciekawsze jest zaś samo podejście owego władcy do wywołanego przez siebie bajzlu.

Po drugie, wydarzenia rozgrywają się w innym tempie.

Czytaj: jeszcze bardziej żółwim niż dotychczas.

Jeśli nie liczyć epilogu „Jedynej”, wydarzenia z pierwszych trzech tomów rozgrywały się na przestrzeni pięciu miesięcy.

Cóż, to w sumie całkiem przydatna informacja; ja na przykład miałam wrażenie, że tkwiliśmy tam przez całe dekady, obserwując wzajemne podchody jasnowłosego żurawia i rudej czapli.

Historia Eadlyn zajmie w sumie około trzech.

...Szczerze mówiąc, niewielka różnica.

Może się wydawać, że to niewielka różnica,

A nie mówiłam?

ale w przypadku tak ważnych życiowych wyborów szokowało mnie, że to wszystko dzieje się w takim tempie.

Nadal upieram się, że nie ma zbytniej różnicy między znalezieniem sobie małżonka na przestrzeni trzech i pięciu miesięcy.

No i wreszcie zupełnie różny jest ton samej opowieści. Eadlyn nie jest Americą, dorastała w świetle reflektorów i od urodzenia była szykowana do objęcia władzy. To sprawia, że jej opinie, myśli i uczucia są skrajnie różne od tych, jakie miała jej matka.

Nie da się zaprzeczyć; Amisia bywała męcząca, ale nigdy nie zbliżyła się nawet do poziomu chodzącego koszmaru, jaki reprezentuje sobą jej latorośl.

Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy zawsze mi się podoba podejście Eadlyn do świata, ale szanuję ją.



 „nie jestem pewna, czy zawsze mi się podoba podejście Eadlyn do świata”

 „nie jestem pewna, czy zawsze mi się podoba podejście Eadlyn do świata”

„ nie jestem pewna”

… Cass, ty nas tylko tak trollujesz na pożegnanie, prawda?


Mam nadzieję, że czytelnicy sięgną po tę historię ze świadomością, że jest odrębna od poprzedniej, i dadzą Eadlyn taką samą szansę, jak wcześniej Americe.



***


A na koniec – tradycyjnie analiza notki wydawniczej!



Dwa opowiadania, osadzone w urzekającym świecie "Rywalek", niezwykle popularnej powieści Kiery Cass, która zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Times”, są teraz po pierwszy dostępne w druku! "Królowa i Faworytka" ukazują nieznane wydarzenia z życia dwóch ulubionych przez czytelniczki bohaterek „Rywalek”.


Mhm. Zwłaszcza druga z tych nowelek wprost powala ilością dotychczas nieznanych przez nas scen i faktów.


Zanim zaczęła się opowieść o Americe Singer, inna dziewczyna przyjechała do pałacu, by rywalizować o rękę innego księcia. W „Królowej” możemy śledzić losy przyszłej matki księcia Maxona, Amberly, podczas Eliminacji, dzięki którym została ukochaną przez wszystkich królową.


A swoją drogą... co właściwie zrobił Clarkson, by przekonać tłuszczę do swojej połowicy? Z oryginalnej trylogii wiemy, że Amberly zaiste była uwielbiana przez lud, tak, jak obiecał to dziewczynie w „Królowej” jej książę z bajki – ciekawi mnie jednak, jak tego dokonał, biorąc pod uwagę, że w serii próżno szukać wątków dotyczących oficjalnej propagandy pałacu.


Marlee Tames przybyła do pałacu, by zdobyć serce księcia Maxona – ale jej własne serce miało inne plany. „Faworytka” pokazuje sceny ze wspólnego życia Marlee i Cartera, od pamiętnej nocy, gdy ich sekret wyszedł na jaw, aż po wydarzenia z finału „Jedynej”.


„Które to wydarzenia są wam doskonale znane, jeśli tylko przeczytaliście poprzednie tomy serii – ale niech to nie powstrzyma Was przed wyrzuceniem w błoto pieniędzy zarobionych przez waszych rodziców!”

Maryboo

***


I... to już wszystko, kochani czytelnicy. Dzisiejsza analiza była ostatnią na tym blogu; po trzech latach żegnamy się ostatecznie z uniwersum Kiery Cass.


Dziękujemy Wam z całego serca, że towarzyszyliście nam w tej podróży; dziękujemy za liczne komentarze i miłe słowa, które inspirowały nas do dalszych analiz. Jesteście najlepszymi czytelnikami, jakich można sobie wymarzyć!

Pewnie zastanawiacie się, co teraz będzie. Nie martwcie się i nie zalewajcie łzami, to nie koniec naszych przygód z marnymi książkami. Mamy zamiar wrócić z czymś nowym, ale na razie to niespodzianka. Musimy zrobić sobie wakacje, żeby nabrać sił do ponownego analizowania. Z nowym blogiem prawdopodobnie wrócimy w październiku. Ogłoszenie na ten temat i link wstawimy na tym blogu w okolicach września. Do zobaczenia!


Beige & Maryboo







niedziela, 2 lipca 2017

Pokojówka



Dzisiejszy odcinek będzie nuuudny. Naczekaliście się, a tutaj takie bzdety. No nic, to w końcu Cass, co zrobić? Rozdział traktuje o Lucy, a więc i o Aspenie, bo o czym innym ałtorka miałaby pisać, jak nie o romansie. Nie zobaczymy jednak, rzecz jasna, w jaki sposób rozwijało się uczucie między Lucy i Ośrodkiem. Kiera jest na to za leniwa. Lucy i Ośrodek mają za sobą pierwsze buziaki, mizianka i wyznania. Jak pamiętamy z „Jedynej”, problem polega na tym, że podczas ich pobytu w lepiance Singerów, gdzie zostali wysłani z Amisią po śmierci Shaloma, wyszła na jaw tajemnica związku Legera z rudą małpą. Lucy jest więc przygnębiona, a Ośrodek stara się naprawić sytuację, mówiąc Amisi o jego uczuciach do jej pokojówki.


- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałam Aspena szeptem, ledwie słyszalnym w szumie samolotu.
Nagle znowu stał się kimś nieosiągalnym. Mogłabym wymienić wiek i przyzwyczajenia wszystkich jego braci i sióstr, opowiedzieć, skąd wzięła się długa blizna na jego ręce i omówić ze szczegółami, jak bardzo brakowało mu ojca. Ale teraz, gdy znałam prawdę, wszystko to wydawało mi się fałszywe. Mimo trzech tygodni bezustannych rozmów i ukradkowych pocałunków było tak, jakbym w ogóle go nie znała.

Kiedy oni mieli czas na te dłuuugie, głębokie rozmowy, gdy oboje mają dość zajmującą pracę? Może Dziura Fabularna, w której znika Lucy, ma zakrzywioną czasoprzestrzeń?

Skubałam materiał mojego stroju pokojówki. Po tych wszystkich pięknych sukienkach, jakie nosiłam w domu Singerów – nawet starych ubraniach panienki – teraz wydawał mi się zbyt sztywny.

Rzeczywiście bida u Singerów, aż piszczy, skoro Amisia miała w domu sukienki, którymi zachwyca się Lucy.

– Obawiałem się, że będziesz się czuła niezręcznie.

Cóż, ukrywanie tego było jeszcze durniejszym pomysłem, jeśli miał zamiar spotykać się z Lucy na poważnie. No chyba że była cały czas tylko planem B.

– Wiedziałam, że miałby mi do powiedzenia coś więcej.
Zazwyczaj był tak pewny siebie – to była jedna z rzeczy, które mnie w nim pociągały i jedna z największych różnic pomiędzy nami. Pod wieloma względami uważałam, że jesteśmy podobni. Oddani aż do przesady, często niedoceniani przez otoczenie, ponieważ potrzebujemy czasu, by sformułować opinię, zawsze trzymamy jakąś część siebie w ukryciu. Ale on wierzył w siebie i był odważny, skłonny do ryzyka. Ja też chciałam być taka. Równie odważna, jak lady America. Jego pierwsza miłość? Gdy zaryzykowałam szybkie spojrzenie, na jego twarzy malowało się rozczarowanie.
– Zakochanie się w tobie było ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałem – powiedział. – Raz już straciłem kogoś, kto był ważny dla mnie.

Przez własną, nierozcieńczoną głupotę. Teraz w sumie też nie jesteś wiele mądrzejszy, biorąc pod uwagę, jak zachowujesz się w stosunku do Lucy.

Lucy ma wielki żal do Ośrodka, bo ona zwierzała mu się z wielu rzeczy, jak m.in. historia jej pierwszej miłości, a on nie powiedział jej o tak ważnej sprawie. Lucy ma dość wymówek Aspena, więc zadaje mu jedno proste pytanie, czy kocha jeszcze Amisię. Dziewczyna nie chce żadnego czarowania, tylko całej, nawet bolesnej prawdy.


– Myślę, że jakaś część mnie zawsze będzie ją kochać. Nie potrafię powstrzymać impulsu, by za nią walczyć, by ją ratować. Nie wiem, czy to miłość w znaczeniu romantycznym, ale wiem, że to szczere uczucie. Wiem też, że kiedy książę się z nią ożeni, czego jestem już pewien, nie zniosę tego dobrze. Ponieważ trudno jest patrzeć, jak ktoś, kogo się pragnęło, znika.
Pochyliłam głowę. To oczywiste.
– Ale wiem też – ciągnął – że gdyby ona chciała znowu ze mną być, codziennie przypominałbym sobie tę chwilę i zastanawiał się, jakby to było, gdybym wybrał ciebie. W jej przypadku potrzeba było całych lat, by miała na mnie wpływ. Tobie wystarczyły tygodnie.
Poczułam, że policzki mi poróżowiały. Tak bardzo pragnęłam uwierzyć, że on przywiązał się do mnie tak samo mocno, jak ja do niego.
– Czy ona spróbuje? Czy poprosi, żebyś do niej wrócił? – W domu lady America krzyknęła, że jej związek z Aspenem to przeszłość. Ale jeśli to było prawdą, dlaczego oboje tak się denerwowali na samą wzmiankę o tym?
Zastanowił się.
– Nie. Ona wyjdzie za księcia.
Pochyliłam się do niego.
– Wybór należy do jego wysokości, a nie do niej. Zakładasz, że książę Maxon się jej oświadczy. A jeśli tego nie zrobi? Czy wtedy będzie chciała do ciebie wrócić? Czy ma powody wierzyć, że będziesz na nią czekać?

Ja myślę, że tak. Amisia bez uwielbiającego ją kartonowego kolesia nie czuła by się dobrze. Dlatego jestem przekonana, że w przypadku fiaska z Maksiem natychmiast rzuciłby się z powrotem na Ośrodka. Wszak lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.

Widziałam w jego oczach, że nie chciał odpowiadać na to pytanie. W końcu skinął głową. Cofnęłam się i wcisnęłam głębiej w oparcie fotela. Anne miała rację. Za wysoko mierzyłam.
– Lucy – poprosił. – Lucy, popatrz na mnie.
Jego głos był czuły, pełen łączących nas tajemnic. Błagał mnie, bym nie rezygnowała, a ja przypominałam sobie wszystko. To, jak potrafił mnie rozbawić, i dotyk jego palców, muskających moje policzki. Słodki i szorstki dźwięk jego głosu w moim uchu i szybkie mrugnięcia okiem, które rzucał mi na korytarzu.
Zebrałam wszystkie siły, jakie miałam, żeby na niego spojrzeć.
– Prosiłabym, żeby nie rozmawiał pan ze mną tak poufale. Nie chciałabym wchodzić w bliską znajomość z zajętym mężczyzną.

Dobrze, że Lucy pokazała odrobinę dumy, nikt nie chce być panienką na wszelki wypadek. Nie żeby jej przekonanie utrzymało się długo, wszak Cass coś takiego uważa za prawdziwą miłoźdź, więc wszystko inne z nią przegra, ale trzeba oddać Lucy, że chociaż przez chwilę starała się nie być wycieraczką.

Odetchnęłam kilka razy z trudem i walczyłam, by się opanować. Spojrzałam w okno, na zachód słońca, który ścigaliśmy w drodze powrotnej do pałacu. Nie chciałam myśleć o tym, jak skomplikowane będzie odtąd nasze życie pod jednym dachem, więc skupiłam uwagę na bieżącej chwili. Jeśli będę się koncentrować na każdej minucie, przetrwam je wszystkie.
– Lucy – błagał. – Obiecuję, że to naprawię. Naprawię to teraz.
Usłyszałam, że wstaje i z szeroko otwartymi oczami patrzyłam, jak podchodzi do panienki. Teraz? O czym, na litość boską, chciał z nią rozmawiać teraz? Czy zamierzał jej powiedzieć o nas? Czy ona mnie znienawidzi? Nie, nie zrobiłaby tego. Towarzyszyłam jej od miesięcy. Opiekowałam się nią, gdy się skompromitowała i gdy straciła najlepszą przyjaciółkę.

Cóż to moje oczęta widzą? Ktoś wśród bohaterów pozytywnych otwarcie przyznaje, że Amisia się skompromitowała? A żeby to tylko raz…
Niestety ten przebłysk szczerości musi być zrównoważony przez wywód o zajebistości ałtorkowej kukiełki.


Oddałabym za nią życie, a ona zrobiłaby to samo dla mnie. Żadna inna kandydatka nie pomyślałaby o tym, żeby zabrać swoje pokojówki do schronu przeznaczonego dla rodziny królewskiej. Lady America nawet się nad tym nie zastanawiała. Tego wieczora, gdy przedstawiała swoją prezentację, położyłam jej głowę na ramieniu. Ubierała mnie w swoje rzeczy jak siostrę. Broniła mnie. Moje serce wezbrało nieprzytomną nadzieją – panienka może się cieszyć moim szczęściem.  Przez jedną cudowną chwilę spodziewałam się wszystkiego, co najlepsze. Może niepotrzebnie się zamartwiałam?

Niestety, jak pamiętamy, Kiera nie miała zamiaru udowodnić w tej scenie, jaka to wspaniałomyślna jest Amisia i jak dobrze życzy Lucy i Ośrodkowi. Ze względu na absolutny brak napięcia, ałtorka postanowiła użyć oklepanego zabiegu pt. brak komunikacji.  Owszem, Leger chce wyjaśnić sytuację Amisi, ale ta nie daje mu dojść do słowa, bo jest zbyt zajęta sobą i tym, że ma zamiar wyjawić Maksiowi swoje sekrety i robi z tego powodu w gacie. Poza tym jest przekonana, że Ośrodek będzie ją kochał po wsze czasy i dziewucha nie wie, co z tym fantem zrobić, skoro jednak chce wyjść za księcia. A skoro ona ma dylematy, to lepiej niech nikt jej nie przeszkadza, spadaj Ośrodek na drzewo.  A Leger, dupa wołowa, podkula ogon i ucieka, zamiast doprowadzić wszystko do końca, jak należy. Dlatego musisz sobie dać na wstrzymanie, Lucy, bo twój facet to pierdoła, a twoja ukochana pańcia to suka. Do the math.


Usłyszałam ciężkie westchnienie, gdy ktoś usiadł. To był Aspen, rząd za mną i po drugiej stronie przejścia. Nie patrzył na mnie. Nie udało mu się. Czyli nie był wolny. Podobnie jak ja.

Z powodów, które podałam powyżej. Cóż, poczekaj, moja droga,  aż dopadnie ich karma. Ale będzie ubaw.

Po przyjeździe do pałacu trzymałam się za panienką, wdzięczna, że ktoś inny odebrał od niej płaszcz. Obawiałam się, co mogłaby wyczytać z moich oczu, gdybym podeszła za blisko. Aspen odszedł na bok, by porozmawiać z jakimś oficerem, a lady America została poproszona na przyjęcie powitalne. Nikt nie zauważył, gdy wślizgnęłam się do Sali Wielkiej. Mogłam stamtąd wyjść bocznymi drzwiami na korytarz i na nowo stać się niewidzialna.  Starałam się opanować rozczarowanie. Przynajmniej miałam dom. Mój ojciec wciąż był ze mną.
Dwa razy w życiu zakosztowałam miłości – żadna nie przetrwała, ale to i tak było więcej, niż kiedykolwiek dostały Mary czy Anne. Powinnam być wdzięczna losowi. Ale byłam naprawdę zmęczona wdzięcznością za tak nijakie życie.

W sumie nawet chętnie poczytałabym sobie o zmęczonej swoim losem, nawet odrobinę zgorzkniałej Lucy, której udaje się zmienić swoją życiową sytuację, ale nie przez zaklepanie sobie chłopa, tylko dzięki własnej sile, determinacji i inteligencji. Ale po co? Lepiej dokleić dziewczynie jakiegoś kolesia i już jest cudownie.

Zeszłam na dół i zobaczyłam, że świetlica dla służby stoi pusta. W końcu zostałam sama. Usiadłam w jednym ze starych foteli, rozchwianym i wytartym, i pozwoliłam sobie na łzy. Ukryłam twarz w dłoniach, starając się jednocześnie zatrzymać i wyrzucić z siebie wszystko. To naprawdę bolało. Bolała myśl o jego ustach na moich wargach, o wszystkich możliwościach, o których szeptał do mnie w ciemnych pokojach. Wydawał się tak bardzo prawdziwy, na wyciągnięcie ręki. Ale tylko się oszukiwałam. Jakie łatwo było się go uczepić po tylu latach beznadziejnego smutku, jak lśnienia Gwiazdy Polarnej w nocy.
Najzwyczajniej w świecie nie było mi to pisane. Nie komuś takiemu jak ja. To nie miało znaczenia. Najwyższy czas, by pozbyć się tej nadziei, której się kurczowo trzymałam, i pogodzić się z tym, co mnie czeka. Będę pracować jako pokojówka, aż przestanę być dość ładna lub dość sprawna, by pokazywać się w pałacu. Gdy tak się stanie, dołączę do praczek. Będę się zajmować tatą aż do jego śmierci, a potem poświęcę życie służbie koronie. Tylko tyle mi zostało.
– Lucy.
Podniosłam gwałtownie głowę. Aspen podkradł się do mnie niepostrzeżenie. Otarłam łzy, wstałam i skierowałam się do kwater pokojówek.
– Proszę, zostaw mnie w spokoju. Tylko wszystko pogorszysz.
– Próbowałem z nią rozmawiać, ale ona boi się spotkania z Maxonem. Nie była gotowa, by mnie wysłuchać. Rano powiem jej jasno, że dla mnie wszystko jest skończone.

Buahahahaha. Rano to dopiero będą jajca.


– Jeśli w ogóle ci na mnie zależy, nie rób mi tego. Wiesz, że już dostatecznie dużo przeszłam. Nie potrzebuję kolejnych kłamstw.
Zdążyłam przejść do połowy sali, gdy Aspen złapał mnie za łokieć i zmusił, żebym się do niego odwróciła.
– To nie jest kłamstwo, Lucy.
Chciałam wierzyć w to, że w jego oczach jest tylko prawda. Ale jak mogłam, skoro ukrywał wszystko przede mną – i raz już obiecał, że to naprawi, ale nie zrobił tego?

Cóż, też bym była niezbyt pozytywnie nastawiona do całej sytuacji. Ośrodek właściwie zrobił Lucy to, co Amisia jemu, czyli jechał na dwa fronty, czekając, jak potoczą się Eliminacje. Lucy to dla niego ewidentnie plan B, obojętne, co teraz pierdzieli, żeby zachować twarz. Amisia będzie z Maksiem, to on zadowoli się myszowatą pokojówką. Ech, on i Amisia są siebie warci, mają podobne podejście do związków.

– Znienawidzę cię na zawsze za to, że złamałeś mi serce – oznajmiłam. – Ale wiesz, co jest jeszcze gorsze?
Aspen potrząsnął głową.
– Że będę cię też zawsze kochała. Uratowałeś mi życie. Zapadałam się w sobie, a ty to powstrzymałeś. To jest najgorsze.
Patrzył na mnie, zdumiony.
– Jak? W jaki sposób cię uratowałem?
Wzruszyłam ramionami.
– Samym tym, że byłeś. Oboje straciliśmy jedno z rodziców i musieliśmy sobie radzić, nie mając praktycznie nic. Widzieliśmy z bliska rebeliantów. Byliśmy zmuszeni trzymać tak wiele rzeczy w tajemnicy. Ale ty nie pozwoliłeś, by cię to przygniotło. Pomyślałam, że skoro ty potrafisz być silny, ja także to potrafię.
Spojrzałam ukradkiem w górę, nienawidząc samej siebie za to, że tak pragnę zobaczyć jego twarz. Nie spodziewałam się, że będzie miał łzy w oczach.
– Moja mama była Czwórką – wyznał. – Poświęciła wszystko, żeby być z moim tatą. Czasem opowiadali o początkach swojego małżeństwa, kiedy byli bezdomni, i uśmiechali się przy tym. – Potrząsnął głową, a kąciki jego warg niemal uniosły się w uśmiechu.
– On dla niej dawał z siebie wszystko. Nosił buty z dziurawymi podeszwami, ale mimo to potrafił jej kupować pomarańcze. Uwielbiała pomarańcze. Gdy powinna była pracować, ale chorowała, wykonywał pracę jej i swoją, nawet jeśli przez to całymi dniami nie miał czasu na sen. A co mam powiedzieć o mamie? Rodzina się jej wyrzekła. Zamieniła czyste, bezpieczne życie na mieszkanko pełne dzieci. Potem tata umarł, a ona nadal się dla nas poświęcała.

Może mam serce z kamienia, ale dla mnie to nie jest romantyczne, tylko smutne i głupie. I tak ledwo wiązali koniec z końcem, dobili się jeszcze gromadką dzieci i to było taaakie piękne. Szczególnie jak te dzieci chodziły głodne.

Urwał, być może żałując jej lub swojego ojca. A może żałując siebie. Widok jego lekko drżącej wargi był dla mnie nieznośny i zanim zdołałam się powstrzymać, zaczęłam znowu płakać.
– Dlatego znam tylko taki rodzaj miłości. Gdy kogoś kochasz, poświęcasz dla niego wszystko.

Nawet jeśli twoja wybranka spadnie o kilka klas i będzie przymierać do końca życia głodem, będzie zapracowana i ledwo żywa. A jak ci się zejdzie z tego łez padołu, to będzie miała jeszcze gorzej. To jest dopiero miłość.

- A ja nie chcę, by ktoś robił to dla mnie – powiedział stanowczo i stuknął się palcem w pierś. – Chciałem być bohaterem. Wiecznie się o to kłóciliśmy z Americą. Ona była gotowa zejść dla mnie do niższej klasy, ale ja nie mogłem na to pozwolić. Chciałem być jedyną stroną, która coś z siebie daje, stara się, chroni drugą.

I wyszedłeś na kompletnego idiotę. Nic dziwnego, takie podejście do związku jest wybitnie niezdrowe. Chociaż w sumie wątpię, żeby Amisia chciała coś z siebie tak naprawdę dawać na dłuższą metę, więc może i by do siebie pasowali. On by tyrał, a ona by miała fochy, że w domu za mało cytryny.


- I okazało się, że udało mi się to wszystko, chociaż nic nie zrobiłem. – Uniósł ramiona i pozwolił im opaść, jakby był bardzo zmęczony. – Pewnie nie masz pojęcia – mruknął cicho – ale zrobiłaś dla mnie to samo.
Jego sylwetka była rozmazana przez łzy w moich oczach.
– Jak to?
Splótł palce z moimi palcami.
– Codziennie mówisz albo robisz coś, co każe mi się nad sobą zastanowić, zmienia mnie. Wydaje ci się, że chodzisz, Lucy? Ja widzę, jak latasz. Widzisz siebie w stroju pokojówki? Ja widzę cię w pelerynie. Jesteś bohaterką, cichą, ale najprawdziwszą.

LOL. Sorry, na nic bardziej konstruktywnego mnie w tej chwili nie stać.

Widocznie strategia Ośrodka polegająca na lizodupstwie i porównywaniu do Supermana daje świetne rezultaty. Lucy przestaje się boczyć i wybacza Legerowi granie na dwa fronty.


– Kocham cię, Aspenie. Jestem tego pewna bardziej niż czegokolwiek innego. Ale nie mogę z tobą być, jeśli nadal coś cię łączy z lady Americą.
Skinął głową.
– Powiedziałem, że zawsze będzie mi na niej zależeć, i mówiłem szczerze. Byliśmy za blisko, żeby miało być inaczej. Ale wszystko, czym jestem, należy do ciebie. Obiecuję ci: jutro rano, choćby się waliło i paliło, wyjaśnię to wszystko.

Muahahahahahahahahaha!!!

Lucy wierzy Ośrodkowi jak dziecko. Jest cudnie. Gołąbeczki zaczynają radośnie wymieniać ślinę ze szczęścia, ale niestety z cienia wyskakuje gwardzista Avery – cockblocker extraordinaire.

– O, dobry wieczór, gwardzisto Avery – zająknęłam się, odsunęłam się od Aspena i wygładziłam sukienkę. – Gwardzista Leger i ja… my… no…

- My tutaj uprawiamy kartonowe romanse, no, ten tego…

Avery’emu nawet brewka nie pyknie, albowiem oczywiście do dawna wiedział, co się święci. Szkoda, że Cass tak naprawdę niczego nam nie pokazała. No ale przecież jedno zdanie wystarczy, żebyśmy uwierzyli w płomienny romans tej dwójki.


– Idziesz się położyć? – zapytał go Aspen.
Avery zamachał rękami.
– Nie widać? Wszyscy jesteśmy na służbie. Zapomniałem paska, więc idę po niego i zaraz wracam na posterunek. Rano zostanie ogłoszona zwyciężczyni, więc wszyscy są na nogach.
Zasłoniłam usta, jednocześnie zaszokowana, podekscytowana i przerażona. Jutro będziemy mieć nową księżniczkę!

Taa, wiemy, jak ta farsa się potoczy…

– Wiem, że właśnie wróciłeś, ale masz w nocy wartę pod pokojem lady Ameriki. – Avery poklepał Aspena współczująco po ramieniu, a potem poszedł dalej i po chwili znalazł się poza zasięgiem słuchu.
Aspen popatrzył na mnie.
– To chyba znaczy, że będę mógł się tym zająć szybciej, niż przypuszczałem.

Ehehehehehehehehehehehehehehe!!!

Roześmiałam się z poczuciem, że nic mnie już nie trzyma – ani pałacowe ściany, ani łaty na sukience.
– Kocham cię, Lucy. Zaopiekujesz się mną, jeśli ja zaopiekuję się tobą?
To nie była obietnica, ale zaproszenie. Skinęłam głową, przyjmując je i robiąc pierwszy krok w przyszłość jaśniejszą, niż którekolwiek z nas mogło się spodziewać.

I to koniec na dzisiaj. Beznadzieja, prawda? Cóż, z pustego i Salomon nie naleje. A za tydzień oficjalnie i na forever żegnamy się z Cassolandem. Nawet jeśli Kiera napisze jeszcze kiedyś 15 tomów o wnuczkach, prawnuczkach i praprawnuczkach Amisi, ja tego nie tknę. Maryboo pewnie też nie. W ostatnim odcinku materiałów dodatkowych wywiad z aŁtorką i dalsze losy dziewcząt z Elity.

Do zobaczenia!

Beige