Kochani czytelnicy! Czy nocami
łamaliście sobie głowy, zastanawiając się, jak też ułożyły sobie życie te z
członkiń Elity, które:
a) nie zostały małżonką Maksia
i królową Illei
b) nie zostały histeryczną
damą dworu tejże królowej
c) nie dostały kulki w łeb?
Jeśli tak, mam dla Was dobrą
wiadomość – ciocia Kiera za chwilę zaspokoi Waszą ciekawość. Czas zapoznać się
z dalszymi losami kandydatek!
(Drobna uwaga techniczna;
pozmieniałam – jak dla mnie – dosyć przypadkową kolejność, w jakiej oryginalnie
wymienione były dziewczyny. W analizie zaczniemy zatem od tej, która była w
pałacu najkrócej, kończąc na tej, która najdłużej utrzymała się w grze).
Natalie Luca
Moja pierwsza myśl: nie mam
pojęcia, jak właściwie mogłoby potoczyć się życie Natalie.
Moja druga myśl: i naprawdę
mnie to nie obchodzi.
Minęło wiele księżyców, od
kiedy analizowałyśmy z Beige oryginalną trylogię, a ja nadal nie mogę objąć
rozumem, po co Cass w ogóle stworzyła tę postać, skoro Elita równie dobrze
mogłaby składać się z pięciu dziewcząt. Wszystko, co wiemy o Natalie to to, że
tańczyła na stole podczas oficjalnego przyjęcia i zrezygnowała z udziału w
konkursie, gdy rebelianci zamordowali jej młodszą siostrę; to chodząca biała
plama, pozbawiona charakteru, przeszłości, opinii na jakikolwiek temat.
Dlaczego kogokolwiek miałoby obchodzić, co robiła po odejściu z pałacu – już
zawsze pozostanie dla mnie zagadką.
Gdy Natalie została odesłana z Eliminacji, wróciła do domu, żeby pocieszyć rodzinę po stracie swojej siostry, Lacey. Natalie nigdy wcześniej nie doświadczyła w życiu tragedii, a ta próba okazała się zbyt ciężka dla jej rodziny. Jej rodzice omal się nie rozwiedli niedługo po śmierci Lacey, ponieważ nie potrafili pogodzić się z tak tragiczną stratą, ale Natalie zdołała podtrzymać ich na duchu, przypominała im o pogodnej naturze zmarłej córki i tłumaczyła, że ostatnią rzeczą, jakiej chciałaby Lacey, byłoby to, żeby przez nią się rozstali. Było w tym dużo prawdy – wiele przyjaciółek Natalie i Lacey pochodziło z rozbitych rodzin, a one od dziecka lękały się podobnego losu, chociaż ich rodzice nigdy wcześniej się nie kłócili.
...Jaki znowu rozwód?
Nie, Cass, ja pytam poważnie:
jaki znowu rozwód? Illea opiera się na kastach; kobieta, wychodząc za mąż,
automatycznie przejmuje klasę męża. Jak niby w takich warunkach miałyby działać
rozwody? Kobiety wracają do swoich dawnych kast? A co z dziećmi? Ich klasa
pozostaje niezmieniona? Przynależą z automatu do wyższej/niżej z dwóch
możliwych (przy założeniu, że matka i ojciec od początku nie należeli do tej
samej kasty), bez rozróżniania na płeć rodzica? Przejmują klasę tego z
rodziców, które zyskuje nad nimi prawną opiekę?
Widzisz, Cass, to właśnie
dlatego tej serii nie da się brać na poważnie. To już siódme z twoich dzieł,
które analizujemy na tym blogu – a mimo to nadal mamy problem ze
zrozumieniem, jak właściwe działa stworzone przez ciebie uniwersum. Autorko, na
litość: materiały dodatkowe powinny zapewniać czytelnikom – jak wskazuje sama
nazwa – dodatkowe informacje w ramach już istniejącego kanonu, a nie
przewracać cały świat przedstawiony do góry nogami!
Natalie uważała za swój sukces to, że stała się ogniwem łączącym rodziców, i wiedziała, że Lacey także byłaby z niej dumna. Dopiero później uświadomiła sobie, że powinna zadbać także o własne szczęście. Zawsze wytykano jej brak talentów akademickich, ale Lacey przypominała jej, że jest sobą, niepowtarzalna i piękna.
Cass, to... nie było
najszczęśliwsze ujęcie tematu. Ten akapit brzmi trochę tak, jakby Lacey
powtarzała swojej siostrze: „Najważniejsze, że jesteś taka śliczna!”. Nie
mogłaś wymyślić swojej papierowej kukle jakiejkolwiek zalety nie ograniczającej
się do ładnej buźki? Nie ma przecież nic złego w tym, że Natalie nie odnajduje
się w świecie akademickim; wystarczyło wspomnieć, że siostra chwaliła ją za
talent do składania origami/świetną robotę, odwalaną w miejscowym wolontariacie/cokolwiek
Wam tylko przyjdzie do głowy.
Do czasu ślubu Maxona i Ameriki Natalie wróciła w pełni do siebie i była chyba najjaśniejszą gwiazdą wesela – tańczyła swobodnie, tak jak zawsze, zachęcana dodatkowo przez Americę.
Cóż, miejmy nadzieję, że
służba zdążyła na czas sprzątnąć weselne potrawy, zanim Natalie wskoczyła na
stół.
Natalie nie rozpaczała, że nie została nową księżniczką. Gdy zobaczyła olśniewającą, dojrzalszą Americę, z elegancko złożonymi rękami, uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy nie odpowiadałoby jej, gdyby musiała się stosować do tylu zasad.
Primo: mówimy o tej samej
Amisi, która za kilka lat będzie wyprowadzała ambasadorów za uszy?
Secundo: Kochani, no sami
powiedzcie: jak tu nie wyśmiewać idei Eliminacji? Takie fragmenty doskonale
ilustrują to, o czym od dawna marudziłyśmy z Beige; te dziewczyny nie miały
bladego pojęcia, co wiązało się z przystąpieniem do konkursu. One NAPRAWDĘ
myślały, że bycie królową ograniczy się do miziania z Maxonem i noszenia
błyszczących sukienek. Spójrzcie tylko na Natalie - przerasta
ją nawet perspektywa czegoś tak oczywistego, jak konieczność godnego
prezentowania się jako głowa państwa. Te nastolatki najzwyczajniej w świecie
nie dorosły jeszcze do tak poważnej roli; dlaczego nikt nie wpadł na to, by Eliminacje
odbywały się w gronie osób 20+? Pewnie, niedojrzałe osobniki zdarzają się w
każdej grupie wiekowej, ale mimo wszystko byłaby nieco większa szansa na
wylosowanie niewiast, które zdawałyby sobie sprawę z tego, na co się piszą,
wrzucając swoje nazwisko do Koszyka Eliminacji.
Chciała być sobą bez względu na wszystko.
Ponownie, żabko: po co w takim
razie zgłosiłaś się do reality show mającego na celu wyłonienie przyszłej
władczyni kraju, osoby (przynajmniej w teorii, ale chwilowo pomińmy milczeniem
rzeczywiste funkcjonowanie domostwa Maksia), której obowiązkiem jest baczenie
na konwenanse i podporządkowanej dworskiej etykiecie?
Gdy Eliminacje zaczęły zacierać się w pamięci ludzi, Natalie podjęła pracę w rodzinnej pracowni jubilerskiej i zaczęła się uczyć projektowania. Jej naturalnie ekscentryczny charakter sprawiał, że wymyślała doskonałe wzory, a dzięki ciężkiej pracy opanowała u boku ojca technikę umożliwiającą jej wykonywanie biżuterii.
No widzisz, Cass? Nie można
było tak od razu?
Ale wiecie co? To naprawdę
smutne, że autorka musi tworzyć specjalną sekcję książki, poświęconą wyjaśnianiu
czytelnikowi, jaki właściwie charakter ma jedna z jej pacynek. To trochę tak,
jakby Rowling wydała nam kompleksowy przewodnik po świecie Harry'ego, z którego
dowiedzielibyśmy się, że Potter świetnie lata na miotle, a Collins – dodatek
specjalny do „Igrzysk śmierci”, z którego wynikałoby, że Katniss bardzo lubi
strzelać z łuku. Talenta, hobby, zainteresowania postaci – to wszystko powinno
być zawarte we właściwej powieści, a nie ekstra materiałach, wydawanych X
miesięcy później. Pewnie – zawsze warto podzielić się z fanami dodatkowymi
smaczkami, ale na litość, trudno mówić o „smaczkach” w sytuacji, gdy zamiast
bohatera mamy na kartach książki wielką, ziejącą czarną dziurę.
Dalej dowiadujemy się, że
Natalie stworzyła własną linię biżuterii, która była niezwykle popularna wśród
celebrytów; nosiła ją nawet sama królowa.
Piękna i pełna życia Natalie wyszła za mąż za aktora i została Dwójką, zanim system klasowy został ostatecznie zniesiony. Niedługo potem rozwiedli się, ponieważ beztroska natura Natalie nie pasowała do życia małżeńskiego i sprawiała, że była znacznie szczęśliwsza w pojedynkę. To był dla niej trudny okres – od zawsze nienawidziła myśli o rozwodach, ale nie była w stanie wytrzymać w stałym związku – ale w końcu pogodziła się ze sobą.
Zaraz, zaraz; Natalie
stworzyła ponoć niezwykle popularną linię biżuterii. Jubilerstwem zajmują się
Czwórki. Czy to oznacza, że po ślubie musiała porzucić swoje dochodowe zajęcie
i przekwalifikowywać się na gwałt?
Ponieważ była już Dwójką, zaczęła startować w castingach do filmów i wystąpiła w drugoplanowych rolach w kilku komediach. Krytycy zastanawiali się, ile w jej kreacji było gry aktorskiej.
Cóż, najwyraźniej tak.
Ponownie, co za genialny system: na siłę dopasowywać się do kasty męża, tracąc
przy tym możliwość realizowania się w rzemiośle, który przynosi ci sławę,
pieniądze i satysfakcję.
...Zaraz. Jak to: „była
Dwójką?”. Przecież Natalie rozwiodła się ze swoim mężem; czy w takim układzie
nie powinna była powrócić do dawnej klasy i obowiązków? A może rozwiodła się
już po upadku starego porządku i postanowiła kontynuować zawód Dwójki? A może
jednak kobieta po rozwodzie nadal pozostawała członkinią kasty męża...?
Cass, błagam, jesteśmy pięć
metrów od mety; nie wprowadzaj jeszcze więcej zamętu na ostatniej prostej.
Natalie czasem odzywała się do Ameriki, ale spośród znajomych z Eliminacji utrzymywała regularne kontakty jedynie z Elise. Chociaż mieszkały z dala od siebie, ich odmienne osobowości doskonale się uzupełniały i sprawiały, że zawsze spotykały się w najważniejszych momentach życia.
Albowiem, jak pamiętamy z
oryginalnej serii, Elise i Natalie były ze sobą głęboko zaprzyjaźnione
i...eee...
Cass, po raz ostatni: show,
don't tell.
Elise Whisks
Elise przyjęła porażkę w Eliminacjach jak publiczne napiętnowanie, a po tragicznym ataku w dniu ogłoszenia zaręczyn nie potrafiła zmusić się do powrotu do pałacu, nawet na ślub Maxona i Ameriki. Nie wiedziała jednak, że wojna z Nową Azją była prowadzona przede wszystkim na pokaz.
Te dwa zdania niezbyt się ze
sobą łączą, biorąc pod uwagę, że pałac zaatakowali rdzenni illeańscy
rebelianci, a nie obywatele Nowej Azji, Elise nie miała zatem żadnego powodu,
by czuć się „współodpowiedzialną” za maskarę.
Zaczęła się od pomniejszego incydentu handlowego, a za jej eskalację i podtrzymywanie odpowiadał król Clarkson.
...Tak, dobrze widzicie.
Okazuje się, że to Clarkson sztucznie rozdmuchiwał konflikt między dwoma
narodami.
Clarkson – człowiek, który
spędził całą serię, harując w pocie czoła i starając się zrobić władcę z
głupiego i leniwego syna – dołożył sobie na głowę kolejny obowiązek w postaci
prowadzenia wojny...For the Evulz.
...Cass, nie mogłaś się
powstrzymać, żeby nie dowalić biedakowi na sam koniec, prawda?
Tocząca się wojna sprawiała, że opinia publiczna mniej koncentrowała się na sytuacji wewnętrznej kraju, a król manipulował poborem w taki sposób, by trzymać pod kontrolą niższe klasy i potencjalnych rebeliantów.
Wiecie co? W 'The Sims:
Medieval' jest taka misja, gdzie dla odwrócenia uwagi tłuszczy trzeba chodzić
po królestwie i rozpowiadać wieśniakom, że kraj toczy walkę z nieistniejącym
przeciwnikiem. Jakoś tak to teraz widzę.
Maxon uświadomił sobie, że coś jest nie tak niedługo po rozpoczęciu Eliminacji, a wizyta w Nowej Azji potwierdziła jego podejrzenia.
Cass, nie rozśmieszaj mnie,
byłabym pod wrażeniem, gdyby ten głąb zdołał się choćby zorientować, który to
swój, a który wróg.
Jako miejsca bitew wybierano najuboższe tereny, ponieważ prezydent Nowej Azji starał się chronić większe i ważniejsze strategicznie miasta w obawie, że Clarkson mógłby je zniszczyć. Tysiące żołnierzy po obu stronach ginęło bez żadnego powodu.
Cass, mam pytanie.
O co właściwie walczyli
Illeańczycy?
Pytam zupełnie serio. Clarkson
musiał jakoś przekonać swój gabinet, cały kraj i wojsko, że warto jest wdawać
się w zbrojny konflikt z innym mocarstwem. Jakiż to „incydent handlowy” wymaga
ofiary w postaci tysięcy żołnierzy? Jak wyglądała propaganda
prowadzona w kraju? Czym uzasadniono masowy pobór? Autorko, skoro już wcisnęłaś
do powieści wojnę z rzyci, to postaraj się przynajmniej nadać temu konfliktowi
jakiekolwiek realistyczne tło!
Elise postrzegała swoje znajomości i koligacje jako znacznie cenniejsze dla monarchii, niż były w rzeczywistości, i myślała, że jej małżeństwo z Maxonem przyniesie pokój, na który jego ojciec nie zamierzał się zgodzić.
Znaczy... jaka właściwie była
oficjalna polityka Clarksona? Ubić wszystkich Azjatów? Odrzucać wszystkie
rozwiązania pokojowe, póki nie uzyska... cholera wie czego? Naprawdę, czy ktoś
obeznany w historii i/lub militariach mógłby mi wyjaśnić, jakimi ścieżkami
podążają tu myśli autorki?
Jednakże Maxon zaczął potajemnie czynić kroki, zmierzające do zażegnania konfliktu, zaraz po powrocie z pamiętnego wyjazdu, a niedługo po wstąpieniu na tron doprowadził do podpisania traktatu pokojowego między oboma krajami i powołał Elise jako ambasadora. Uznała za zaszczyt to, że może w taki sposób służyć krajowi i swojej rodzinie, więc zgodziła się przyjąć to stanowisko.
Nastoletnie dziewczątko to
zaiste idealny kandydat na ambasadora kraju, który od lat toczył z Illeą krwawą
wojnę. Naprawdę, na miejscu Prezydenta Nowej Azji rzuciłabym bombę atomową na
Illeę tylko po to, by oszczędzić zachodniej części globu męki życia pod butem
podobnego idioty.
Pozostała część historii jest
w sumie dosyć ciekawa: Elise poznała prezesa dużej korporacji, który zakochał
się w niej i poprosił jej rodzinę o rękę dziewczyny; familia zgodziła się,
ciesząc się z majątku i wysokiej pozycji społecznej młodzieńca. Elise wyszła za
mężczyznę mimo braku motyli w brzuchu i z radością przekonała się, że ich
małżeństwo jest bardzo udane: mąż szanował ją i respektował jej uczucia, nigdy
nie naciskając na nią w kwestii ich małżeńskiego pożycia.
W kontaktach z rodziną pozostawała powściągliwa, ale gdy rozmawiała z Natalie, przechwalała się swoim czułym i przystojnym mężem.
Biorąc pod uwagę, że Natalie
rozwiodła się ze swoim ( i, jak widzieliśmy, mimo wszystko dosyć mocno ją to
ubodło), słowo „przechwalała” wydaje mi się tu nieco nie na miejscu.
Elise doczekała się dwóch synów, będących dumą i chlubą jej męża i rodziny. Zakochana i szczęśliwa, osiągnęła w życiu więcej, niż się kiedykolwiek spodziewała, i nigdy nie opłakiwała utraconej szansy zostania księżniczką.
No... zgodnie z tym, co
napisałaś w pierwszym akapicie, opłakiwała ją do tego stopnia, że uznała
przegraną za „publiczne napiętnowanie”, więc coś tu się jednak z czymś nie
łączy.
Kriss Ambers
Po Eliminacjach Kriss powróciła do Kolumbii, by zacząć wszystko od nowa. Opuściła pałac zraniona tym, że nie została wybrana, ale w pełni uświadomiła sobie swoją porażkę dopiero na ślubie Maxona i Ameriki. Przez cały dzień trzymała się dzielnie, pozowała do zdjęć i tańczyła z gośćmi, ale wróciła do domu całkowicie załamana.
Naprawdę, nie macie pojęcia,
jak bardzo żal mi tej biedaczki. Tak, była z niej dupa, a nie szpieg, ale to,
co zrobił jej Maksiu – dając szczerze zakochanej w nim dziewczynie pierścionek
na złość Amisi, tylko po to, by odebrać jej go, gdy przeszły mu dąsy na naszą
Mary Sue – było chyba jego najobrzydliwszym zachowaniem na przestrzeni całej
tej serii (a jak wiemy, konkurencja była silna).
Przez ponad miesiąc nie wychodziła z domu, analizowała swoje wcześniejsze zachowanie i zastanawiała się, co mogła zrobić inaczej. Żałowała tego, że oddała Maxonowi swój pierwszy pocałunek i nie potrafiła nie myśleć, że to ona powinna była zostać królową.
Cass, czy ty to robisz specjalnie?
Uwierz mi: większość z nas i tak od dawna darzy Maxona szczerą, głęboką
niechęcią – nie musisz nas zniechęcać do niego jeszcze bardziej. Kriss,
słonko, nie łam się: naprawdę nie zrobiłaś nic złego, oczywiście wyłączając
fakt, że nie jesteś awatarem autorki. A co do bycia królową... cóż,
niewychowane potomstwo, dzbanek herbaty i niezaradny mąż to coś, co możesz
spokojnie zorganizować sobie i poza pałacem.
Pod wpływem nalegań rodziców zaczęła znowu brać udział w życiu towarzyskim, podjęła też pracę u boku swojego ojca jako asystentka w dziale PR na uniwersytecie. Początkowo nienawidziła swojego stanowiska. Ludzie często przychodzili do niej i pytali, czy mogą się sfotografować z „dziewczyną z Eliminacji”, nie zdając sobie sprawy, jak przykra była dla niej ta etykietka. Bardzo często Kriss wycofywała się do biblioteki albo zajmowała się swoimi obowiązkami w najdalszych zakamarkach budynku. Obawiała się, że tak będzie wyglądać całe jej życie i nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie postrzegana jako ktoś więcej niż tylko dziewczyna, której omal nie wybrał Maxon.
To intrygujący fragment,
pokazujący drugą – ciemniejszą i bardziej bolesną – stronę Eliminacji; owszem,
dawały one kandydatkom sławę i szansę na złapanie męża z wyższych sfer, ale
przecież nie było tak, że ktokolwiek interesował się tymi dziewczętami ze
względu na ich przymioty ducha. Ten cytat na dobrą sprawę pokazuje, że
przegranym z automatu przypinana była łatka „tej z Eliminacji”; zostawały swego
rodzaju trophy wives, których wartość mierzona była liczbą dni
spędzonych w pałacu. Z pewnością istniały dziewczyny, którym taka sytuacja nie
przeszkadzała i które zgłosiły się do konkursu właśnie w celu zdobycia podobnej
sławy, ale – jak widać na przykładzie Kriss – sporą część mogło to jednak przerastać.
Nawiasem mówiąc, płacz po
Maxonie płaczem po Maxonie – ja tam wolałabym raczej wiedzieć, co z nieudaną
misją Kriss. Ktoś jeszcze w ogóle pamięta, że to dziewczę przybyło do pałacu,
żeby robić za wtykę dla rebeliantów? I co? Panowie buntownicy nie wzięli panny
Ambers na miłą pogawędkę i nie wytłumaczyli jej, że zawaliła misję, która miała
na celu ratowanie kraju (to, że tak czy inaczej osiągnęli swoje, to inna para
kaloszy; Kriss nie była wszak świadoma tego, że August regularnie kontaktował
się z Maksiem i Amisią)?
Około pół roku po tym, jak rozpoczęła pracę na uniwersytecie, zostało zorganizowane przyjęcie powitalne dla naukowca, który spędził ponad rok, zbierając okazy zielnikowe w dżungli Honduragui.
Okazy zielnikowe zbierane w
strefie X. Aha (Z drugiej strony, kto go tam wie, po co naprawdę pojechał do
Hondurabyla – może zamierza stworzyć broń biologiczną masowego rażenia?).
Zapalony botanik, profesor Elliot Piaria, był powszechnie podziwiany za pracowitość i wiedzę, a także niezwykłe dokonania w tak młodym wieku. Kriss nie chciała iść na to przyjęcie, ale z przyjemnością przekonała się, że to nie ona jest w centrum uwagi. Była zadowolona, że poznała profesora, szczególnie gdy jego pierwszym pytaniem, kiedy została mu przedstawiona, było: „Co pani wykłada?”. Ponieważ przez cały ten czas Elliot przebywał z dala od cywilizacji, nie miał pojęcia o przebiegu Eliminacji, a dojrzałe zachowanie Kriss sprawiło, że nie wiedział, iż jest od niego o siedem lat młodsza.
He, he – przypomniał mi się
taki film z Renee Zellweger, w którym aktorka wciela się w rolę sławnej autorki
poradników, którą tru loff podrywa na rzekome bycie astronautą i równie rzekomą
nieświadomość tego, kim jest owa niezwykle popularna kobieta... Kriss, strzeż
się, to może być jakiś utajony fan Maxona!
Elliot doradza Kriss, aby
spróbowała sił w nauczaniu, zamiast w administracji, gdyż jego zdaniem ma ku
temu predyspozycje.
Elliotowi podobała się Kriss, a jej podobało się to, że on jako jeden z niewielu ludzi dostrzegał jej osobowość, a nie to, że jest byłą kandydatką z Eliminacji.
Patrz wyżej, słonko...
Związali się ze sobą niedługo po tym, jak Kriss została nauczycielką matematyki – nie była zachwycona wyborem przedmiotu, ale cieszyło ją, że może uczyć.
No to... dlaczego nie zaczęła
uczyć czegoś innego? Po pierwsze, do nauczania danego przedmiotu trzeba mieć
jednak jakiekolwiek kwalifikacje – jeśli Kriss nie zna się na matmie, będzie z
niej kiepski belfer. Po drugie – po co męczyć się z nielubianą dziedziną,
zamiast pójść na studia/skończyć dodatkowe kursy i zająć się tym, co faktycznie
kogoś interesuje?
Kriss obawiała się zakochać w Elliocie, ponieważ nie chciała znowu zostać zraniona. Jednakże Elliot był nią oczarowany i oświadczył się jej spontanicznie, gdy zastał ją kiedyś w szczególnie dobrym nastroju. Nalegał na jak najszybszy ślub w obawie, że jeśli będą czekać, Kriss może zmienić zdanie.
Biorąc pod uwagę, że Maksiu
także oświadczył się Kriss „spontanicznie” pięć minut po tym, jak przyłapał
Amisię z Aspenem – a piętnaście minut po tym, jak podjął decyzję, że wykopuje
Kriss z pałacu na rzecz panny Singer – na miejscu panny Ambers ów
pośpiech byłby dla mnie swego rodzaju ostrzegawczą flagą.
Pobrali się w niecały miesiąc po zaręczynach, a po ślubie Kriss w końcu uwierzyła, że Elliot kocha ją taką, jaka jest, i nie chce się z nią nigdy rozstawać. Zamieszkali w Kolumbii, chociaż natura naukowca Elliota sprawiła, że często zwiedzali różne zakątki Illei w poszukiwaniu nowych tematów do badań.
Jako cel kolejnej wycieczki
proponuję Panamę; dla ubarwienia podróży możecie ubrać się w stare, dziurawe
ciuchy i przez tydzień się nie kąpać.
Nie doczekali się dzieci, ale trzymają sporo zwierząt, także egzotycznych, które również są przedmiotem ich badań.
Zabrzmiało to nieco...
złowieszczo.
***
No to co, kochani – gotowi na
ostatni wywiad z naszą ulubioną autorką?
Pytania do Kiery Cass
Czy coś Cię zaskoczyło
podczas pisania „Królowej”?
Byłam zaskoczona tym, ile
dobrego Amberly dostrzegała w Clarksonie. Trudno mi o nim myśleć inaczej niż
jak o człowieku, który dręczył własnego syna, ale kiedy spojrzałam na niego jej
oczami, także dostrzegłam w nim pozytywne cechy!
Wiecie co? To jest zabawne.
Tak zwyczajnie, po ludzku zabawne. Cass stworzyła na kartach swych powieści
pracowitego, odpowiedzialnego faceta, który jako jedyny w całej Illei stara się
jako – tako ogarnąć bajzel panujący w państwie... I w ogóle nie zdaje sobie z
tego sprawy. Przyznacie, że jest to pewien talent – napisać postać z krwi i
kości, po czym przykleić jej łatkę antagonisty tylko dlatego, że owa postać
jako jedyna w tym cyrku nie defekuje brokatem.
Aha, Cass – jeżeli za
„dręczenie” uznajemy próbę wychowania leniwego bęcwała na przyszłego króla, to
obawiam się, że w twoim uniwersum byłabym najczarniejszym z czarnych
charakterów.
Amberly postanowiła go nie
osądzać, mieć nadzieję i wierzyć w niego i wydaje mi się, że dzięki temu
Clarkson był tak dobrym człowiekiem, jak tylko było to w jego przypadku
możliwe.
To jeden z tych momentów,
podczas których analizowanie przestaje być zabawne.
Cass? Twoimi czytelniczkami są
przede wszystkim nastoletnie dziewczątka, z których duża część zapewne nadal
czeka na swoją pierwszą miłość. Bądź tak dobra i przestań promować wśród nich
przekonanie, że jeśli tylko będą wystarczająco mocno kochać swojego misiaczka,
to magicznie naprawią jego charakter i zminimalizują jego przywary.
Nie był pod żadnym względem
doskonały, ale naprawdę uważam, że dzięki niej trochę złagodniał.
Pomijając epizod z rozwalaniem
pokoju, Clarkson w „Królowej” zajmował się przede wszystkim noszeniem
kandydatek na rękach, dbaniem o ich zdrowie i wyciąganiem ich ze śmiertelnych
pułapek zastawionych przez rebeliantów, nie bardzo zatem rozumiem, dlaczego
niby miałabym przypisywać wszystkie pozytywne cechy jego charakteru kojącej
obecności naszego uroczego bezmózgowia.
Ciekawie było też
obserwować, co sprawiło, że Clarkson stał się taki, jaki był – to trochę lepiej
tłumaczy dystans między nim a Maxonem.
Nie mogę się nie zgodzić; jak
widzieliśmy w nowelce, Clarkson już od najmłodszych lat brał czynny udział w
kształtowaniu polityki kraju, nic zatem dziwnego, że rwał sobie włosy z głowy,
obserwując (nieczęste) intelektualne zmagania swojego syna, z których Maxon
zazwyczaj wracał na tarczy.
On nigdy nie ufał swoim rodzicom
i chyba nie wierzył, że mógłby być ojcem.
*wzdycha ciężko * Niestety,
wiemy. Nadal nie otrząsnęłam się po tym kuriozum, jakim był ostatni rozdział
„Królowej”.
Poza tym to było urocze:
patrzeć, jak Amberly zdobywa wymarzonego chłopaka na całe życie. Dla niej to
naprawdę historia jak z bajki.
Aby nie niszczyć owej tęczowej
bańki pomińmy zatem milczeniem fakt, iż wymarzonego chłopaka Amberly z
rzeczywistym Clarksonem łączy wyłącznie wspólna facjata.
Co pomyślała Adela o
Clarksonie, gdy go poznała osobiście? Czy umiała przewidzieć, że nie będzie
najlepszym ojcem?
...A kogo to interesuje?
Adela pojawiła się w całej
serii raz i to wyłącznie po to, by opowiedzieć Amisi (i czytelnikom) o licznych
poronieniach swej siostry oraz... no cóż... być pijaną. Naprawdę, co kogo
obchodzi zdanie tej kobiety w jakiejkolwiek kwestii?
Dopóki sama nie poznała
Clarksona, Adela polegała tylko na opowieściach Amberly, które zawsze
przedstawiały go w korzystnym świetle. Gdy w końcu rodzina Amberly przyjechała
do pałacu, byli tak onieśmieleni luksusem, że trudno było im zauważać coś poza
tym.
Mnie tam dziwi fakt, że Abby i
Porter w ogóle pozwolili przekroczyć pałacowy próg ludziom z Hondurabyla;
biorąc pod uwagę, jak w „Królowej” odmalowała ten obszar Cass, można by się spodziewać,
że połowa familii Amberly będzie miała po dodatkowej kończynie.
Powód, dla którego tak
rzadko widywaliśmy rodzinę Amberly jest taki, że oni naprawdę źle się czuli w
tym świecie i nieczęsto odwiedzali ją, gdy została królową.
Może i lepiej, biorąc pod
uwagę, że gdy wreszcie wpadli w odwiedziny, skompromitowali pałac na arenie
międzynarodowej, upijając się podczas wizyty zagranicznej delegacji.
Adela była oczywiście
najbliżej z Amberly z całej rodziny i właśnie dlatego przyjeżdżała, chociaż nie
sprawiało jej to przyjemności.
Jeżeli zachowanie Adeli w
„Rywalkach” nie było jednorazowym wyskokiem, a jej standardowym modus
operandi, to podejrzewam, że Clarkson w pełni podzielał niechęć swej
szwagierki w kwestii jej wizyt w pałacu.
Jeśli chodzi o Clarksona,
dostrzegała głównie, jak bardzo dbał o jej siostrę, czemu często dawał wyraz,
szczególnie w początkach ich małżeństwa. Niezależnie od swoich wad kochał
Amberly – może nie okazywał tego w sposób, jaki my uznalibyśmy za
najwłaściwszy, ale to było szczere uczucie.
Cass, zdajesz sobie sprawę, że
nieustannie plączesz się w zeznaniach, gdy w grę wchodzi związek tych dwojga?
Zdecyduj się wreszcie: albo Miłosna Siła Miłości Amberly była tak wielka, że
Clarkson, pomimo swej mrocznej natury, szczerze szanował i darzył uczuciem
małżonkę, albo też Amberly była dla niego niczym więcej niż uroczym arm
candy, które pojął za żonę z racji jego kompletnego braku kręgosłupa i
które zdradzał na lewo i prawo, wcześniej rozpijając winem podczas kolacji. Nie
możesz mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka, ptysiu.
Gdy Maxon pojawił się na
świecie, wszyscy uznali, że ojciec jest wobec niego surowy i wymagający,
ponieważ wychowuje księcia, który ma przed sobą niezwykle trudne zadanie.
W takim razie wszyscy mieli
świętą rację – tak właśnie było.
Nikt nie domyślał się, że w
grę wchodzi przemoc, przede wszystkim dlatego, że Maxon nigdy się z niczym nie
zdradził.
Cass, błagam cię, odpuść
wreszcie ten żenujący wątek lania Maksia nahajem po białych plecach, który ma
się nijak do dotychczasowej kreacji Clarksona. Po prostu pogódź się z tym, że
nie potrafisz wykreować przekonującego antagonisty – doklejanie okrucieństwa z
rzyci do postaci, która nijak nie wykazuje tego rodzaju skłonności przez całą
serię nie tylko nie czyni z bohatera czarnego charakteru, ale w dodatku
sprawia, że twoja pacynka staje się OOC.
Adela, podobnie jak prawie
każdy, kto poznał Clarksona, dostrzegała w nim opanowanego, skupionego na pracy
i przystojnego mężczyznę.
I znów – punkt dla Adeli. Ja
też tak widzę Clarksona. Wszyscy nasi czytelnicy widzą tak Clarksona. A wiesz,
dlaczego, Cass?
PONIEWAŻ TAK GO NAPISAŁAŚ.
Opisz Amberly w kilku
słowach.
Doskonała, doskonała,
doskonała… i martwa.
…
…
…Kochani, pamiętacie, jak
mówiłam, że wstęp do „Królowej”, w którym Cass desperacko starała się
przygotować sobie szalupę ratunkową na wypadek, gdyby ktoś oskarżył ją o
promowanie toksycznych związków jest o kant dupy potłuc – bo wbrew zawartym tam
banialukom Kiera wcale nie uważa, że Amberly popełnia tragiczny błąd i wykazuje
się przeraźliwą głupotą i naiwnością, wiążąc się z facetem pomimo licznych
czerwonych flag?
Oto dowód.
Z ust samej autorki, moi
drodzy – Amberly jest doskonała. Nie „wspaniała”, „zasługująca na
szacunek”, czy „niezwykła”. DOSKONAŁA.
Pomijając już fakt, że – jak
wielokrotnie wykazały nasze analizy – doskonałość to bodaj ostatni termin,
jakim można by określić tę chodzącą galaretę... Cass, jakie to uczucie - tak
spektakularnie strzelić sobie w stopę na przestrzeni jednej i tej samej
książki?
Skoro bowiem Amberly jest
doskonała – to znaczy, że doskonałe są także jej czyny.
Doskonała jest jej taktyka
„zamknę oczy i będę udawać, że nic się nie dzieje, a wtedy problemy same się
rozwiążą”.
Doskonały jest jej kompletnie
poddańczy stosunek do mężczyzny – nie tylko jako króla (co w dystopii byłoby
jeszcze zrozumiałe), ale przede wszystkim jako potencjalnego tru loffa.
Wreszcie – doskonałe jest jej
głębokie przekonanie, że jeśli tylko będzie kochać Clarksona wystarczająco
mocno, ten magicznym sposobem przemieni się w pluszowego jednorożca z jej
marzeń.
Cóż, Cass, obawiam się, że ty
i ja mamy nieco inną definicję doskonałości.
Opisz Clarksona w kilku
słowach.
Bardzo daleki od
doskonałości. I też martwy.
Biorąc pod uwagę, czym dla
ciebie jest doskonałość... Clarksonie, przybij piątkę, wygląda na to, że
jesteśmy w tej samej drużynie.
Czy coś Cię zaskoczyło
podczas pisania „Faworytki”?
Byłam zachwycona tym, jak
Marlee i Carter zbliżali się do siebie!
Ta fantastyczna bezmyślność,
gdy postanowili zaryzykować swoje życie i los swoich bliskich w imię chuci!
Początki ich związku były
niezwykle dramatyczne, ale jeśli chodzi o nich samych, oboje są prostolinijni.
Nie, są po prostu głupi. Co w
sumie jest dosyć smutne, bowiem gdyby nie galopująca niefrasobliwość tych
dwojga, byliby wcale sympatycznymi bohaterami.
On kocha ją, a ona kocha
jego; może wybrali nie najszczęśliwszy czas i miejsce, ale to uczucie
jest prawdziwe.
...Cass, jesteś prawdziwą
królową eufemizmów.
Jedną z moich ulubionych
scen była ta z pijaną Americą.
...Okej, teraz to już zaczynam
się martwić. Cass, o co chodzi z tym twoim przerażającym fetyszem pijanych
nastolatek?
Nie pamiętała wszystkiego,
co plotła pod wpływem wlanego w nią alkoholu, ale Marlee to pamięta! Zawsze
miło jest obejrzeć znaną scenę oczami innej postaci.
Skoro tak twierdzisz; ja tam
jestem raczej zdania, że „Faworytka” to spektakularny przykład zmarnowania
papieru – naprawdę, wskażcie mi JEDNĄ rzecz, którą ta nowelka wniosła do świata
przedstawionego Cassoversum.
Czy Marlee często
widywała się z rodzicami, kiedy zniesiono klasy, a ona i Carter nie musieli się
już ukrywać?
Tak, podobnie jak Carter!
Jestem pewna, że jego
spotkanie z rodziną, która znalazła się na skraju śmierci głodowej z powodu
używania przez niego mniejszej z główek, było niezwykle radosne.
Maxon publicznie oczyścił
ich ze wszystkich zarzutów i oboje należą teraz do dworu królewskiego. Możecie
ich spotkać (a także ich rodzinę) w „Następczyni”, a ja mogę z przyjemnością
zapowiedzieć, że mają tam większą rolę.
Niestety.
Tak bardzo chciałam, żeby
Marlee była szczęśliwa! Naprawdę cieszę się, że mogła dostać to, czego chciała.
Cóż, „szczęśliwa” to chyba nie
do końca to określenie, którego użyłabym w stosunku do naszej histerycznej,
cierpiącej w związku z pielęgnowaną od lat traumą matki - kwoki z
„Następczyni”.
Opisz Marlee w kilku
słowach.
Bezmyślna i nieodpowiedzialna
za czasów oryginalnej trylogii; później... patrz wyżej.
Najlepsza z najlepszych
przyjaciółek!
Wolę moją wersję.
Opisz Cartera w kilku
słowach.
Bezmyślny i nieodpowiedzialny
za czasów oryginalnej trylogii; później... ciężko wyrokować, w „Następczyni” i
„Koronie” de facto nie istnieje.
Zbyt uroczy, zbyt
przystojny, zbyt życzliwy!
Jak poprzednio.
America trafia na bezludną
wyspę i może zabrać tylko trzy przedmioty. Co by zabrała?
Dwóch tru loffów i jedną
służącą?
Rozumiem, że góra jedzenia
nie wchodzi w grę? Nie? No dobrze…
Widzę, Cass, że nadal nikt cię
nie uświadomił, że żarty z głodujących ludzi nie są śmieszne.
Zapewne skrzypce (żeby
czymś się zająć), widelec (żeby mieć czym dźgać i jeść) oraz ciemne okulary (bo
nawet na bezludnej wyspie pozostaje królową).
Chyba nie rozumiem. Co ma
piernik do wiatraka? Skoro wyspa jest bezludna, to i tak nie rozpozna jej tam
żaden paparazzo – a z tego, co mi wiadomo, okulary przeciwsłoneczne nie należą
do królewskich regaliów.
Maxon trafia na bezludną
wyspę i może zabrać tylko trzy przedmioty. Co by zabrał?
Swój rudowłosy obiekt obsesji,
aparat (aby móc unieśmiertelniać oblicze swojego rudowłosego obiektu obsesji) i
kandydatkę – koło zapasowe na wypadek, gdyby Amisia nie miała ochoty wypełnić
obowiązku małżeńskiego?
Aparat fotograficzny (żeby
uwiecznić piękno wyspy), notes (żeby opisać piękno wyspy) oraz szklaną butelkę
(żeby napisać do Ameriki o pięknie wyspy i poprosić, żeby go ratowała).
Ha, jedno trafiłam!
Co możesz powiedzieć
czytelnikom o pierworodnych bliźniakach Ameriki i Maxona, czyli Eadlyn i
Ahrenie?
Chłopak jest w porządku,
dziewczynę należałoby spalić na stosie.
Przede wszystkim nie będzie
chyba zaskoczeniem, że Eadlyn i Ahren byli bardzo wyczekiwani i kochani!
Ja rozumiem, że królewski
dziedzic to poważna sprawa, ale żeby zaraz bardzo wyczekiwani? Wszak
Amisia zaszła w ciążę zaledwie dwa lata po ślubie.
Nie zobaczymy sceny, w
której Maxon i America dowiadują się, że będą mieli bliźnięta, ale byli
uszczęśliwieni (i odrobinę oszołomieni) tym, że urodzi im się jednocześnie
dwoje dzieci. Jako rodzice pragnęli, żeby ich dzieci miały wszystko to, co było
najlepsze w ich własnym życiu, co oznacza spore wymagania, ale też
nieograniczoną ilość miłości.
Mhm. Zwłaszcza wymagań w
stosunku do progenitury, jak mieliśmy okazję zaobserwować podczas analiz, było
w tym domu od diabła (gwoli ścisłości, mówię tu o czasach „Następczyni” i
wcześniejszych, zanim Maxon scedował całą odpowiedzialność za losy pogrążonego
w kryzysie kraju na swoje nastoletnie dziecko).
Gdy Eadlyn i Ahren trochę
podrośli, okazało się, że są zupełnie różni, nie tylko z wyglądu, ale także z
charakteru. Eadlyn, która przypomina urodą Amberly, jest
Antychrystem.
pracowita, trzyma na
dystans ludzi, których nie zna, ma też pewien talent artystyczny. Ahren, który
wygląda jak skóra zdarta z Maxona, jest pogodny, cierpliwy i potrafiłby chyba
rozmawiać z każdym na dowolny temat.
Zostali także ukształtowani
przez swoje role w rodzinie. Wiecie, trudno jest dorastać ze świadomością, że
zostanie się królową!
To ciekawe, nie zauważyłam
bowiem, by Edzia miała z tym jakikolwiek problem (pomijając, rzecz jasna, kwestię
Eliminacji); jej główną rozrywką w „Następczyni” jest przypominanie wszystkim
wokół, że wkrótce będzie miała nad nimi niepodzielną władzę.
Ale właśnie dlatego, że Eadlyn i Ahren są tacy
różni, potrafią się tak doskonale rozumieć. Kochają się z całego serca i zawsze
mówili o tym bardzo swobodnie.
* przypomina sobie wiadomą
kategorię * Och, wiemy, wiemy...
Możliwe, że to dlatego, że
ich rodzice bez skrępowania mówią o miłości.
A tak, w czczej gadaninie nie
popartej konkretnymi czynami Maksiu i Amisia zaiste nie mają sobie
równych.
Czym „Następczyni” różni
się od „Rywalek”?
No cóż, w przypadku tej
drugiej pozycji w roli narratora występuje stuprocentowa Mary Sue, a w tle
pałęta się kilkanaście statystek, z których większość (wbrew zapewnieniom na
okładce) nie ma żadnego wpływu na fabułę; w przypadku tej pierwszej zaś - w roli narratora występuje stuprocentowe monstrum, a w tle pałęta się kilkanaście
statystów, z których większość (wbrew zapewnieniom na okładce) nie ma żadnego
wpływu na fabułę.
„Następczyni” różni się od
„Rywalek” pod wieloma względami. Przede wszystkim, jak zawsze w tle
istnieją pewne problemy
polityczne, ale w „Następczyni” mają one inny charakter.
Trudno się nie zgodzić; o ile
w oryginalnej trylogii lud był wkurzony z powodu niesprawiedliwego systemu, o
tyle w sequelach cała nienawiść tłuszczy słusznie koncentruje się na osobie
niekompetentnego błazna zasiadającego na tronie.
Maxon i America dorastali w
świecie rebeliantów i podziałów klasowych. Jedno i drugie jest już przeszłością,
widzimy teraz Illeę w nowej epoce.
Nazywanej też Erą Czarnej
Dupy; jak twierdzą historycy, jej początek i koniec wyznacza okres rządów króla
Maxona.
Dlatego najnowsze problemy
społeczne wymagają innego podejścia, zupełnie inny jest także władca, który się
z nimi musi mierzyć. Wszystko to jest bardzo ciekawe.
Najciekawsze jest zaś samo
podejście owego władcy do wywołanego przez siebie bajzlu.
Po drugie, wydarzenia
rozgrywają się w innym tempie.
Czytaj: jeszcze bardziej
żółwim niż dotychczas.
Jeśli nie liczyć epilogu
„Jedynej”, wydarzenia z pierwszych trzech tomów rozgrywały się na przestrzeni
pięciu miesięcy.
Cóż, to w sumie całkiem
przydatna informacja; ja na przykład miałam wrażenie, że tkwiliśmy tam przez
całe dekady, obserwując wzajemne podchody jasnowłosego żurawia i rudej czapli.
Historia Eadlyn zajmie w
sumie około trzech.
...Szczerze mówiąc, niewielka
różnica.
Może się wydawać, że to
niewielka różnica,
A nie mówiłam?
ale w przypadku tak ważnych
życiowych wyborów szokowało mnie, że to wszystko dzieje się w takim tempie.
Nadal upieram się, że nie ma
zbytniej różnicy między znalezieniem sobie małżonka na przestrzeni trzech i
pięciu miesięcy.
No i wreszcie zupełnie
różny jest ton samej opowieści. Eadlyn nie jest Americą, dorastała w świetle
reflektorów i od urodzenia była szykowana do objęcia władzy. To sprawia, że jej
opinie, myśli i uczucia są skrajnie różne od tych, jakie miała jej matka.
Nie da się zaprzeczyć; Amisia
bywała męcząca, ale nigdy nie zbliżyła się nawet do poziomu chodzącego
koszmaru, jaki reprezentuje sobą jej latorośl.
Szczerze mówiąc, nie jestem
pewna, czy zawsze mi się podoba podejście Eadlyn do świata, ale szanuję ją.
…
…
„nie jestem pewna, czy zawsze mi się podoba
podejście Eadlyn do świata”
„nie jestem pewna, czy zawsze mi się podoba podejście Eadlyn do świata”
„ nie jestem pewna”
… Cass, ty nas tylko tak
trollujesz na pożegnanie, prawda?
Mam nadzieję, że czytelnicy
sięgną po tę historię ze świadomością, że jest odrębna od poprzedniej, i dadzą
Eadlyn taką samą szansę, jak wcześniej Americe.
***
A na koniec – tradycyjnie
analiza notki wydawniczej!
Dwa opowiadania, osadzone w urzekającym świecie "Rywalek", niezwykle popularnej powieści Kiery Cass, która zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Times”, są teraz po pierwszy dostępne w druku! "Królowa i Faworytka" ukazują nieznane wydarzenia z życia dwóch ulubionych przez czytelniczki bohaterek „Rywalek”.
Mhm. Zwłaszcza druga z tych
nowelek wprost powala ilością dotychczas nieznanych przez nas scen i faktów.
Zanim zaczęła się opowieść o Americe Singer, inna dziewczyna przyjechała do pałacu, by rywalizować o rękę innego księcia. W „Królowej” możemy śledzić losy przyszłej matki księcia Maxona, Amberly, podczas Eliminacji, dzięki którym została ukochaną przez wszystkich królową.
A swoją drogą... co właściwie
zrobił Clarkson, by przekonać tłuszczę do swojej połowicy? Z oryginalnej
trylogii wiemy, że Amberly zaiste była uwielbiana przez lud, tak, jak obiecał
to dziewczynie w „Królowej” jej książę z bajki – ciekawi mnie jednak, jak tego
dokonał, biorąc pod uwagę, że w serii próżno szukać wątków dotyczących
oficjalnej propagandy pałacu.
Marlee Tames przybyła do pałacu, by zdobyć serce księcia Maxona – ale jej własne serce miało inne plany. „Faworytka” pokazuje sceny ze wspólnego życia Marlee i Cartera, od pamiętnej nocy, gdy ich sekret wyszedł na jaw, aż po wydarzenia z finału „Jedynej”.
„Które to wydarzenia są wam
doskonale znane, jeśli tylko przeczytaliście poprzednie tomy serii – ale niech
to nie powstrzyma Was przed wyrzuceniem w błoto pieniędzy zarobionych przez
waszych rodziców!”
Maryboo
***
I... to już wszystko, kochani
czytelnicy. Dzisiejsza analiza była ostatnią na tym blogu; po trzech latach
żegnamy się ostatecznie z uniwersum Kiery Cass.
Dziękujemy Wam z całego serca,
że towarzyszyliście nam w tej podróży; dziękujemy za liczne komentarze i miłe
słowa, które inspirowały nas do dalszych analiz. Jesteście najlepszymi
czytelnikami, jakich można sobie wymarzyć!
Pewnie zastanawiacie się, co teraz będzie. Nie martwcie się i nie zalewajcie łzami, to nie koniec naszych przygód z marnymi książkami. Mamy zamiar wrócić z czymś nowym, ale na razie to niespodzianka. Musimy zrobić sobie wakacje, żeby nabrać sił do ponownego analizowania. Z nowym blogiem prawdopodobnie wrócimy w październiku. Ogłoszenie na ten temat i link wstawimy na tym blogu w okolicach września. Do zobaczenia!
Beige & Maryboo