niedziela, 9 lipca 2017

Materiały dodatkowe: rywalki i wywiad z Kierą Cass




Rywalki – co się z nimi stało


Kochani czytelnicy! Czy nocami łamaliście sobie głowy, zastanawiając się, jak też ułożyły sobie życie te z członkiń Elity, które:

a) nie zostały małżonką Maksia i królową Illei

b) nie zostały histeryczną damą dworu tejże królowej

c) nie dostały kulki w łeb?

Jeśli tak, mam dla Was dobrą wiadomość – ciocia Kiera za chwilę zaspokoi Waszą ciekawość. Czas zapoznać się z dalszymi losami kandydatek!

(Drobna uwaga techniczna; pozmieniałam – jak dla mnie – dosyć przypadkową kolejność, w jakiej oryginalnie wymienione były dziewczyny. W analizie zaczniemy zatem od tej, która była w pałacu najkrócej, kończąc na tej, która najdłużej utrzymała się w grze).


Natalie Luca


Moja pierwsza myśl: nie mam pojęcia, jak właściwie mogłoby potoczyć się życie Natalie.

Moja druga myśl: i naprawdę mnie to nie obchodzi.

Minęło wiele księżyców, od kiedy analizowałyśmy z Beige oryginalną trylogię, a ja nadal nie mogę objąć rozumem, po co Cass w ogóle stworzyła tę postać, skoro Elita równie dobrze mogłaby składać się z pięciu dziewcząt. Wszystko, co wiemy o Natalie to to, że tańczyła na stole podczas oficjalnego przyjęcia i zrezygnowała z udziału w konkursie, gdy rebelianci zamordowali jej młodszą siostrę; to chodząca biała plama, pozbawiona charakteru, przeszłości, opinii na jakikolwiek temat. Dlaczego kogokolwiek miałoby obchodzić, co robiła po odejściu z pałacu – już zawsze pozostanie dla mnie zagadką.



Gdy Natalie została odesłana z Eliminacji, wróciła do domu, żeby pocieszyć rodzinę po stracie swojej siostry, Lacey. Natalie nigdy wcześniej nie doświadczyła w życiu tragedii, a ta próba okazała się zbyt ciężka dla jej rodziny. Jej rodzice omal się nie rozwiedli niedługo po śmierci Lacey, ponieważ nie potrafili pogodzić się z tak tragiczną stratą, ale Natalie zdołała podtrzymać ich na duchu, przypominała im o pogodnej naturze zmarłej córki i tłumaczyła, że ostatnią rzeczą, jakiej chciałaby Lacey, byłoby to, żeby przez nią się rozstali.  Było w tym dużo prawdy – wiele przyjaciółek Natalie i Lacey pochodziło z rozbitych rodzin, a one od dziecka lękały się podobnego losu, chociaż ich rodzice nigdy wcześniej się nie kłócili.


...Jaki znowu rozwód?

Nie, Cass, ja pytam poważnie: jaki znowu rozwód? Illea opiera się na kastach; kobieta, wychodząc za mąż, automatycznie przejmuje klasę męża. Jak niby w takich warunkach miałyby działać rozwody? Kobiety wracają do swoich dawnych kast? A co z dziećmi? Ich klasa pozostaje niezmieniona? Przynależą z automatu do wyższej/niżej z dwóch możliwych (przy założeniu, że matka i ojciec od początku nie należeli do tej samej kasty), bez rozróżniania na płeć rodzica? Przejmują klasę tego z rodziców, które zyskuje nad nimi prawną opiekę?

Widzisz, Cass, to właśnie dlatego tej serii nie da się brać na poważnie. To już siódme z twoich dzieł, które analizujemy na tym blogu – a mimo to nadal mamy problem ze zrozumieniem, jak właściwe działa stworzone przez ciebie uniwersum. Autorko, na litość: materiały dodatkowe powinny zapewniać czytelnikom – jak wskazuje sama nazwa – dodatkowe informacje w ramach już istniejącego kanonu, a nie przewracać cały świat przedstawiony do góry nogami!


Natalie uważała za swój sukces to, że stała się ogniwem łączącym rodziców, i wiedziała, że Lacey także byłaby z niej dumna. Dopiero później uświadomiła sobie, że powinna zadbać także o własne szczęście. Zawsze wytykano jej brak talentów akademickich, ale Lacey przypominała jej, że jest sobą, niepowtarzalna i piękna.


Cass, to... nie było najszczęśliwsze ujęcie tematu. Ten akapit brzmi trochę tak, jakby Lacey powtarzała swojej siostrze: „Najważniejsze, że jesteś taka śliczna!”. Nie mogłaś wymyślić swojej papierowej kukle jakiejkolwiek zalety nie ograniczającej się do ładnej buźki? Nie ma przecież nic złego w tym, że Natalie nie odnajduje się w świecie akademickim; wystarczyło wspomnieć, że siostra chwaliła ją za talent do składania origami/świetną robotę, odwalaną w miejscowym wolontariacie/cokolwiek Wam tylko przyjdzie do głowy.


Do czasu ślubu Maxona i Ameriki Natalie wróciła w pełni do siebie i była chyba najjaśniejszą gwiazdą wesela – tańczyła swobodnie, tak jak zawsze, zachęcana dodatkowo przez Americę.


Cóż, miejmy nadzieję, że służba zdążyła na czas sprzątnąć weselne potrawy, zanim Natalie wskoczyła na stół.


Natalie nie rozpaczała, że nie została nową księżniczką. Gdy zobaczyła olśniewającą, dojrzalszą Americę, z elegancko złożonymi rękami, uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy nie odpowiadałoby jej, gdyby musiała się stosować do tylu zasad.


Primo: mówimy o tej samej Amisi, która za kilka lat będzie wyprowadzała ambasadorów za uszy?

Secundo: Kochani, no sami powiedzcie: jak tu nie wyśmiewać idei Eliminacji? Takie fragmenty doskonale ilustrują to, o czym od dawna marudziłyśmy z Beige; te dziewczyny nie miały bladego pojęcia, co wiązało się z przystąpieniem do konkursu. One NAPRAWDĘ myślały, że bycie królową ograniczy się do miziania z Maxonem i noszenia błyszczących sukienek. Spójrzcie tylko na Natalie -  przerasta  ją nawet perspektywa czegoś tak oczywistego, jak konieczność godnego prezentowania się jako głowa państwa. Te nastolatki najzwyczajniej w świecie nie dorosły jeszcze do tak poważnej roli; dlaczego nikt nie wpadł na to, by Eliminacje odbywały się w gronie osób 20+? Pewnie, niedojrzałe osobniki zdarzają się w każdej grupie wiekowej, ale mimo wszystko byłaby nieco większa szansa na wylosowanie niewiast, które zdawałyby sobie sprawę z tego, na co się piszą, wrzucając swoje nazwisko do Koszyka Eliminacji.  


Chciała być sobą bez względu na wszystko.


Ponownie, żabko: po co w takim razie zgłosiłaś się do reality show mającego na celu wyłonienie przyszłej władczyni kraju, osoby (przynajmniej w teorii, ale chwilowo pomińmy milczeniem rzeczywiste funkcjonowanie domostwa Maksia), której obowiązkiem jest baczenie na konwenanse i podporządkowanej dworskiej etykiecie?


Gdy Eliminacje zaczęły zacierać się w pamięci ludzi, Natalie podjęła pracę w rodzinnej pracowni jubilerskiej i zaczęła się uczyć projektowania. Jej naturalnie ekscentryczny charakter sprawiał, że wymyślała doskonałe wzory, a dzięki ciężkiej pracy opanowała u boku ojca technikę umożliwiającą jej wykonywanie biżuterii.


No widzisz, Cass? Nie można było tak od razu?

Ale wiecie co? To naprawdę smutne, że autorka musi tworzyć specjalną sekcję książki, poświęconą wyjaśnianiu czytelnikowi, jaki właściwie charakter ma jedna z jej pacynek. To trochę tak, jakby Rowling wydała nam kompleksowy przewodnik po świecie Harry'ego, z którego dowiedzielibyśmy się, że Potter świetnie lata na miotle, a Collins – dodatek specjalny do „Igrzysk śmierci”, z którego wynikałoby, że Katniss bardzo lubi strzelać z łuku. Talenta, hobby, zainteresowania postaci – to wszystko powinno być zawarte we właściwej powieści, a nie ekstra materiałach, wydawanych X miesięcy później. Pewnie – zawsze warto podzielić się z fanami dodatkowymi smaczkami, ale na litość, trudno mówić o „smaczkach” w sytuacji, gdy zamiast bohatera mamy na kartach książki wielką, ziejącą czarną dziurę.

Dalej dowiadujemy się, że Natalie stworzyła własną linię biżuterii, która była niezwykle popularna wśród celebrytów; nosiła ją nawet sama królowa.


Piękna i pełna życia Natalie wyszła za mąż za aktora i została Dwójką, zanim system klasowy został ostatecznie zniesiony. Niedługo potem rozwiedli się, ponieważ beztroska natura Natalie nie pasowała do życia małżeńskiego i sprawiała, że była znacznie szczęśliwsza w pojedynkę. To był dla niej trudny okres – od zawsze nienawidziła myśli o rozwodach, ale nie była w stanie wytrzymać w stałym związku – ale w końcu pogodziła się ze sobą.


Zaraz, zaraz; Natalie stworzyła ponoć niezwykle popularną linię biżuterii. Jubilerstwem zajmują się Czwórki. Czy to oznacza, że po ślubie musiała porzucić swoje dochodowe zajęcie i przekwalifikowywać się na gwałt?


Ponieważ była już Dwójką, zaczęła startować w castingach do filmów i wystąpiła w drugoplanowych rolach w kilku komediach. Krytycy zastanawiali się, ile w jej kreacji było gry aktorskiej.


Cóż, najwyraźniej tak. Ponownie, co za genialny system: na siłę dopasowywać się do kasty męża, tracąc przy tym możliwość realizowania się w rzemiośle, który przynosi ci sławę, pieniądze i satysfakcję.

...Zaraz. Jak to: „była Dwójką?”. Przecież Natalie rozwiodła się ze swoim mężem; czy w takim układzie nie powinna była powrócić do dawnej klasy i obowiązków? A może rozwiodła się już po upadku starego porządku i postanowiła kontynuować zawód Dwójki? A może jednak kobieta po rozwodzie nadal pozostawała członkinią kasty męża...?

Cass, błagam, jesteśmy pięć metrów od mety; nie wprowadzaj jeszcze więcej zamętu na ostatniej prostej.


Natalie czasem odzywała się do Ameriki, ale spośród znajomych z Eliminacji utrzymywała regularne kontakty jedynie z Elise. Chociaż mieszkały z dala od siebie, ich odmienne osobowości doskonale się uzupełniały i sprawiały, że zawsze spotykały się w najważniejszych momentach życia.


Albowiem, jak pamiętamy z oryginalnej serii, Elise i Natalie były ze sobą głęboko zaprzyjaźnione i...eee...

Cass, po raz ostatni: show, don't tell.



Elise Whisks



Elise przyjęła porażkę w Eliminacjach jak publiczne napiętnowanie, a po tragicznym ataku w dniu ogłoszenia zaręczyn nie potrafiła zmusić się do powrotu do pałacu, nawet na ślub Maxona i Ameriki. Nie wiedziała jednak, że wojna z Nową Azją była prowadzona przede wszystkim na pokaz.


Te dwa zdania niezbyt się ze sobą łączą, biorąc pod uwagę, że pałac zaatakowali rdzenni illeańscy rebelianci, a nie obywatele Nowej Azji, Elise nie miała zatem żadnego powodu, by czuć się „współodpowiedzialną” za maskarę.


Zaczęła się od pomniejszego incydentu handlowego, a za jej eskalację i podtrzymywanie odpowiadał król Clarkson.


...Tak, dobrze widzicie. Okazuje się, że to Clarkson sztucznie rozdmuchiwał konflikt między dwoma narodami.

Clarkson – człowiek, który spędził całą serię, harując w pocie czoła i starając się zrobić władcę z głupiego i leniwego syna – dołożył sobie na głowę kolejny obowiązek w postaci prowadzenia wojny...For the Evulz.

...Cass, nie mogłaś się powstrzymać, żeby nie dowalić biedakowi na sam koniec, prawda?


Tocząca się wojna sprawiała, że opinia publiczna mniej koncentrowała się na sytuacji wewnętrznej kraju, a król manipulował poborem w taki sposób, by trzymać pod kontrolą niższe klasy i potencjalnych rebeliantów.


Wiecie co? W 'The Sims: Medieval' jest taka misja, gdzie dla odwrócenia uwagi tłuszczy trzeba chodzić po królestwie i rozpowiadać wieśniakom, że kraj toczy walkę z nieistniejącym przeciwnikiem. Jakoś tak to teraz widzę.


Maxon uświadomił sobie, że coś jest nie tak niedługo po rozpoczęciu Eliminacji, a wizyta w Nowej Azji potwierdziła jego podejrzenia.


Cass, nie rozśmieszaj mnie, byłabym pod wrażeniem, gdyby ten głąb zdołał się choćby zorientować, który to swój, a który wróg.


Jako miejsca bitew wybierano najuboższe tereny, ponieważ prezydent Nowej Azji starał się chronić większe i ważniejsze strategicznie miasta w obawie, że Clarkson mógłby je zniszczyć. Tysiące żołnierzy po obu stronach ginęło bez żadnego powodu.


Cass, mam pytanie.

O co właściwie walczyli Illeańczycy?

Pytam zupełnie serio. Clarkson musiał jakoś przekonać swój gabinet, cały kraj i wojsko, że warto jest wdawać się w zbrojny konflikt z innym mocarstwem. Jakiż to „incydent handlowy” wymaga ofiary w postaci tysięcy żołnierzy? Jak wyglądała propaganda prowadzona w kraju? Czym uzasadniono masowy pobór? Autorko, skoro już wcisnęłaś do powieści wojnę z rzyci, to postaraj się przynajmniej nadać temu konfliktowi jakiekolwiek realistyczne tło!


Elise postrzegała swoje znajomości i koligacje jako znacznie cenniejsze dla monarchii, niż były w rzeczywistości, i myślała, że jej małżeństwo z Maxonem przyniesie pokój, na który jego ojciec nie zamierzał się zgodzić.


Znaczy... jaka właściwie była oficjalna polityka Clarksona? Ubić wszystkich Azjatów? Odrzucać wszystkie rozwiązania pokojowe, póki nie uzyska... cholera wie czego? Naprawdę, czy ktoś obeznany w historii i/lub militariach mógłby mi wyjaśnić, jakimi ścieżkami podążają tu myśli autorki?


Jednakże Maxon zaczął potajemnie czynić kroki, zmierzające do zażegnania konfliktu, zaraz po powrocie z pamiętnego wyjazdu, a niedługo po wstąpieniu na tron doprowadził do podpisania traktatu pokojowego między oboma krajami i powołał Elise jako ambasadora. Uznała za zaszczyt to, że może w taki sposób służyć krajowi i swojej rodzinie, więc zgodziła się przyjąć to stanowisko.


Nastoletnie dziewczątko to zaiste idealny kandydat na ambasadora kraju, który od lat toczył z Illeą krwawą wojnę. Naprawdę, na miejscu Prezydenta Nowej Azji rzuciłabym bombę atomową na Illeę tylko po to, by oszczędzić zachodniej części globu męki życia pod butem podobnego idioty.

Pozostała część historii jest w sumie dosyć ciekawa: Elise poznała prezesa dużej korporacji, który zakochał się w niej i poprosił jej rodzinę o rękę dziewczyny; familia zgodziła się, ciesząc się z majątku i wysokiej pozycji społecznej młodzieńca. Elise wyszła za mężczyznę mimo braku motyli w brzuchu i z radością przekonała się, że ich małżeństwo jest bardzo udane: mąż szanował ją i respektował jej uczucia, nigdy nie naciskając na nią w kwestii ich małżeńskiego pożycia.


W kontaktach z rodziną pozostawała powściągliwa, ale gdy rozmawiała z Natalie, przechwalała się swoim czułym i przystojnym mężem.


Biorąc pod uwagę, że Natalie rozwiodła się ze swoim ( i, jak widzieliśmy, mimo wszystko dosyć mocno ją to ubodło), słowo „przechwalała” wydaje mi się tu nieco nie na miejscu.


Elise doczekała się dwóch synów, będących dumą i chlubą jej męża i rodziny. Zakochana i szczęśliwa, osiągnęła w życiu więcej, niż się kiedykolwiek spodziewała, i nigdy nie opłakiwała utraconej szansy zostania księżniczką.


No... zgodnie z tym, co napisałaś w pierwszym akapicie, opłakiwała ją do tego stopnia, że uznała przegraną za „publiczne napiętnowanie”, więc coś tu się jednak z czymś nie łączy.


Kriss Ambers



Po Eliminacjach Kriss powróciła do Kolumbii, by zacząć wszystko od nowa. Opuściła pałac zraniona tym, że nie została wybrana, ale w pełni uświadomiła sobie swoją porażkę dopiero na ślubie Maxona i Ameriki. Przez cały dzień trzymała się dzielnie, pozowała do zdjęć i tańczyła z gośćmi, ale wróciła do domu całkowicie załamana.


Naprawdę, nie macie pojęcia, jak bardzo żal mi tej biedaczki. Tak, była z niej dupa, a nie szpieg, ale to, co zrobił jej Maksiu – dając szczerze zakochanej w nim dziewczynie pierścionek na złość Amisi, tylko po to, by odebrać jej go, gdy przeszły mu dąsy na naszą Mary Sue – było chyba jego najobrzydliwszym zachowaniem na przestrzeni całej tej serii (a jak wiemy, konkurencja była silna).


Przez ponad miesiąc nie wychodziła z domu, analizowała swoje wcześniejsze zachowanie i zastanawiała się, co mogła zrobić inaczej. Żałowała tego, że oddała Maxonowi swój pierwszy pocałunek i nie potrafiła nie myśleć, że to ona powinna była zostać królową.


Cass, czy ty to robisz specjalnie? Uwierz mi: większość z nas i tak od dawna darzy Maxona szczerą, głęboką niechęcią – nie musisz nas zniechęcać do niego jeszcze bardziej. Kriss, słonko, nie łam się: naprawdę nie zrobiłaś nic złego, oczywiście wyłączając fakt, że nie jesteś awatarem autorki. A co do bycia królową... cóż, niewychowane potomstwo, dzbanek herbaty i niezaradny mąż to coś, co możesz spokojnie zorganizować sobie i poza pałacem.


Pod wpływem nalegań rodziców zaczęła znowu brać udział w życiu towarzyskim, podjęła też pracę u boku swojego ojca jako asystentka w dziale PR na uniwersytecie. Początkowo nienawidziła swojego stanowiska. Ludzie często przychodzili do niej i pytali, czy mogą się sfotografować z „dziewczyną z Eliminacji”, nie zdając sobie sprawy, jak przykra była dla niej ta etykietka. Bardzo często Kriss wycofywała się do biblioteki albo zajmowała się swoimi obowiązkami w najdalszych zakamarkach budynku. Obawiała się, że tak będzie wyglądać całe jej życie i nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie postrzegana jako ktoś więcej niż tylko dziewczyna, której omal nie wybrał Maxon.


To intrygujący fragment, pokazujący drugą – ciemniejszą i bardziej bolesną – stronę Eliminacji; owszem, dawały one kandydatkom sławę i szansę na złapanie męża z wyższych sfer, ale przecież nie było tak, że ktokolwiek interesował się tymi dziewczętami ze względu na ich przymioty ducha. Ten cytat na dobrą sprawę pokazuje, że przegranym z automatu przypinana była łatka „tej z Eliminacji”; zostawały swego rodzaju trophy wives, których wartość mierzona była liczbą dni spędzonych w pałacu. Z pewnością istniały dziewczyny, którym taka sytuacja nie przeszkadzała i które zgłosiły się do konkursu właśnie w celu zdobycia podobnej sławy, ale – jak widać na przykładzie Kriss – sporą część mogło to jednak przerastać.

Nawiasem mówiąc, płacz po Maxonie płaczem po Maxonie – ja tam wolałabym raczej wiedzieć, co z nieudaną misją Kriss. Ktoś jeszcze w ogóle pamięta, że to dziewczę przybyło do pałacu, żeby robić za wtykę dla rebeliantów? I co? Panowie buntownicy nie wzięli panny Ambers na miłą pogawędkę i nie wytłumaczyli jej, że zawaliła misję, która miała na celu ratowanie kraju (to, że tak czy inaczej osiągnęli swoje, to inna para kaloszy; Kriss nie była wszak świadoma tego, że August regularnie kontaktował się z Maksiem i Amisią)?


Około pół roku po tym, jak rozpoczęła pracę na uniwersytecie, zostało zorganizowane przyjęcie powitalne dla naukowca, który spędził ponad rok, zbierając okazy zielnikowe w dżungli Honduragui.


Okazy zielnikowe zbierane w strefie X. Aha (Z drugiej strony, kto go tam wie, po co naprawdę pojechał do Hondurabyla – może zamierza stworzyć broń biologiczną masowego rażenia?).


Zapalony botanik, profesor Elliot Piaria, był powszechnie podziwiany za pracowitość i wiedzę, a także niezwykłe dokonania w tak młodym wieku. Kriss nie chciała iść na to przyjęcie, ale z przyjemnością przekonała się, że to nie ona jest w centrum uwagi. Była zadowolona, że poznała profesora, szczególnie gdy jego pierwszym pytaniem, kiedy została mu przedstawiona, było: „Co pani wykłada?”. Ponieważ przez cały ten czas Elliot przebywał z dala od cywilizacji, nie miał pojęcia o przebiegu Eliminacji, a dojrzałe zachowanie Kriss sprawiło, że nie wiedział, iż jest od niego o siedem lat młodsza.


He, he – przypomniał mi się taki film z Renee Zellweger, w którym aktorka wciela się w rolę sławnej autorki poradników, którą tru loff podrywa na rzekome bycie astronautą i równie rzekomą nieświadomość tego, kim jest owa niezwykle popularna kobieta... Kriss, strzeż się, to może być jakiś utajony fan Maxona!

Elliot doradza Kriss, aby spróbowała sił w nauczaniu, zamiast w administracji, gdyż jego zdaniem ma ku temu predyspozycje.


Elliotowi podobała się Kriss, a jej podobało się to, że on jako jeden z niewielu ludzi dostrzegał jej osobowość, a nie to, że jest byłą kandydatką z Eliminacji.


Patrz wyżej, słonko...


Związali się ze sobą niedługo po tym, jak Kriss została nauczycielką matematyki – nie była zachwycona wyborem przedmiotu, ale cieszyło ją, że może uczyć.


No to... dlaczego nie zaczęła uczyć czegoś innego? Po pierwsze, do nauczania danego przedmiotu trzeba mieć jednak jakiekolwiek kwalifikacje – jeśli Kriss nie zna się na matmie, będzie z niej kiepski belfer. Po drugie – po co męczyć się z nielubianą dziedziną, zamiast pójść na studia/skończyć dodatkowe kursy i zająć się tym, co faktycznie kogoś interesuje?


Kriss obawiała się zakochać w Elliocie, ponieważ nie chciała znowu zostać zraniona. Jednakże Elliot był nią oczarowany i oświadczył się jej spontanicznie, gdy zastał ją kiedyś w szczególnie dobrym nastroju. Nalegał na jak najszybszy ślub w obawie, że jeśli będą czekać, Kriss może zmienić zdanie.


Biorąc pod uwagę, że Maksiu także oświadczył się Kriss „spontanicznie” pięć minut po tym, jak przyłapał Amisię z Aspenem – a piętnaście minut po tym, jak podjął decyzję, że wykopuje Kriss z pałacu na rzecz panny Singer – na miejscu panny Ambers ów pośpiech byłby dla mnie swego rodzaju ostrzegawczą flagą.


Pobrali się w niecały miesiąc po zaręczynach, a po ślubie Kriss w końcu uwierzyła, że Elliot kocha ją taką, jaka jest, i nie chce się z nią nigdy rozstawać. Zamieszkali w Kolumbii, chociaż natura naukowca Elliota sprawiła, że często zwiedzali różne zakątki Illei w poszukiwaniu nowych tematów do badań.


Jako cel kolejnej wycieczki proponuję Panamę; dla ubarwienia podróży możecie ubrać się w stare, dziurawe ciuchy i przez tydzień się nie kąpać.


Nie doczekali się dzieci, ale trzymają sporo zwierząt, także egzotycznych, które również są przedmiotem ich badań.


Zabrzmiało to nieco... złowieszczo.



***


No to co, kochani – gotowi na ostatni wywiad z naszą ulubioną autorką?


Pytania do Kiery Cass


Czy coś Cię zaskoczyło podczas pisania „Królowej”?

Byłam zaskoczona tym, ile dobrego Amberly dostrzegała w Clarksonie. Trudno mi o nim myśleć inaczej niż jak o człowieku, który dręczył własnego syna, ale kiedy spojrzałam na niego jej oczami, także dostrzegłam w nim pozytywne cechy!

Wiecie co? To jest zabawne. Tak zwyczajnie, po ludzku zabawne. Cass stworzyła na kartach swych powieści pracowitego, odpowiedzialnego faceta, który jako jedyny w całej Illei stara się jako – tako ogarnąć bajzel panujący w państwie... I w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. Przyznacie, że jest to pewien talent – napisać postać z krwi i kości, po czym przykleić jej łatkę antagonisty tylko dlatego, że owa postać jako jedyna w tym cyrku nie defekuje brokatem.

Aha, Cass – jeżeli za „dręczenie” uznajemy próbę wychowania leniwego bęcwała na przyszłego króla, to obawiam się, że w twoim uniwersum byłabym najczarniejszym z czarnych charakterów.

Amberly postanowiła go nie osądzać, mieć nadzieję i wierzyć w niego i wydaje mi się, że dzięki temu Clarkson był tak dobrym człowiekiem, jak tylko było to w jego przypadku możliwe.

To jeden z tych momentów, podczas których analizowanie przestaje być zabawne.

Cass? Twoimi czytelniczkami są przede wszystkim nastoletnie dziewczątka, z których duża część zapewne nadal czeka na swoją pierwszą miłość. Bądź tak dobra i przestań promować wśród nich przekonanie, że jeśli tylko będą wystarczająco mocno kochać swojego misiaczka, to magicznie naprawią jego charakter i zminimalizują jego przywary.

Nie był pod żadnym względem doskonały, ale naprawdę uważam, że dzięki niej trochę złagodniał.

Pomijając epizod z rozwalaniem pokoju, Clarkson w „Królowej” zajmował się przede wszystkim noszeniem kandydatek na rękach, dbaniem o ich zdrowie i wyciąganiem ich ze śmiertelnych pułapek zastawionych przez rebeliantów, nie bardzo zatem rozumiem, dlaczego niby miałabym przypisywać wszystkie pozytywne cechy jego charakteru kojącej obecności naszego uroczego bezmózgowia.

Ciekawie było też obserwować, co sprawiło, że Clarkson stał się taki, jaki był – to trochę lepiej tłumaczy dystans między nim a Maxonem.

Nie mogę się nie zgodzić; jak widzieliśmy w nowelce, Clarkson już od najmłodszych lat brał czynny udział w kształtowaniu polityki kraju, nic zatem dziwnego, że rwał sobie włosy z głowy, obserwując (nieczęste) intelektualne zmagania swojego syna, z których Maxon zazwyczaj wracał na tarczy.

On nigdy nie ufał swoim rodzicom i chyba nie wierzył, że mógłby być ojcem.

*wzdycha ciężko * Niestety, wiemy. Nadal nie otrząsnęłam się po tym kuriozum, jakim był ostatni rozdział „Królowej”.

Poza tym to było urocze: patrzeć, jak Amberly zdobywa wymarzonego chłopaka na całe życie. Dla niej to naprawdę historia jak z bajki.

Aby nie niszczyć owej tęczowej bańki pomińmy zatem milczeniem fakt, iż wymarzonego chłopaka Amberly z rzeczywistym Clarksonem łączy wyłącznie wspólna facjata.


Co pomyślała Adela o Clarksonie, gdy go poznała osobiście? Czy umiała przewidzieć, że nie będzie najlepszym ojcem?

...A kogo to interesuje?

Adela pojawiła się w całej serii raz i to wyłącznie po to, by opowiedzieć Amisi (i czytelnikom) o licznych poronieniach swej siostry oraz... no cóż... być pijaną. Naprawdę, co kogo obchodzi zdanie tej kobiety w jakiejkolwiek kwestii?

Dopóki sama nie poznała Clarksona, Adela polegała tylko na opowieściach Amberly, które zawsze przedstawiały go w korzystnym świetle. Gdy w końcu rodzina Amberly przyjechała do pałacu, byli tak onieśmieleni luksusem, że trudno było im zauważać coś poza tym.

Mnie tam dziwi fakt, że Abby i Porter w ogóle pozwolili przekroczyć pałacowy próg ludziom z Hondurabyla; biorąc pod uwagę, jak w „Królowej” odmalowała ten obszar Cass, można by się spodziewać, że połowa familii Amberly będzie miała po dodatkowej kończynie.

Powód, dla którego tak rzadko widywaliśmy rodzinę Amberly jest taki, że oni naprawdę źle się czuli w tym świecie i nieczęsto odwiedzali ją, gdy została królową.

Może i lepiej, biorąc pod uwagę, że gdy wreszcie wpadli w odwiedziny, skompromitowali pałac na arenie międzynarodowej, upijając się podczas wizyty zagranicznej delegacji.

Adela była oczywiście najbliżej z Amberly z całej rodziny i właśnie dlatego przyjeżdżała, chociaż nie sprawiało jej to przyjemności.

Jeżeli zachowanie Adeli w „Rywalkach” nie było jednorazowym wyskokiem, a jej standardowym modus operandi, to podejrzewam, że Clarkson w pełni podzielał niechęć swej szwagierki w kwestii jej wizyt w pałacu.

Jeśli chodzi o Clarksona, dostrzegała głównie, jak bardzo dbał o jej siostrę, czemu często dawał wyraz, szczególnie w początkach ich małżeństwa. Niezależnie od swoich wad kochał Amberly – może nie okazywał tego w sposób, jaki my uznalibyśmy za najwłaściwszy, ale to było szczere uczucie.

Cass, zdajesz sobie sprawę, że nieustannie plączesz się w zeznaniach, gdy w grę wchodzi związek tych dwojga? Zdecyduj się wreszcie: albo Miłosna Siła Miłości Amberly była tak wielka, że Clarkson, pomimo swej mrocznej natury, szczerze szanował i darzył uczuciem małżonkę, albo też Amberly była dla niego niczym więcej niż uroczym arm candy, które pojął za żonę z racji jego kompletnego braku kręgosłupa i które zdradzał na lewo i prawo, wcześniej rozpijając winem podczas kolacji. Nie możesz mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka, ptysiu.

Gdy Maxon pojawił się na świecie, wszyscy uznali, że ojciec jest wobec niego surowy i wymagający, ponieważ wychowuje księcia, który ma przed sobą niezwykle trudne zadanie.

W takim razie wszyscy mieli świętą rację – tak właśnie było.

Nikt nie domyślał się, że w grę wchodzi przemoc, przede wszystkim dlatego, że Maxon nigdy się z niczym nie zdradził.

Cass, błagam cię, odpuść wreszcie ten żenujący wątek lania Maksia nahajem po białych plecach, który ma się nijak do dotychczasowej kreacji Clarksona. Po prostu pogódź się z tym, że nie potrafisz wykreować przekonującego antagonisty – doklejanie okrucieństwa z rzyci do postaci, która nijak nie wykazuje tego rodzaju skłonności przez całą serię nie tylko nie czyni z bohatera czarnego charakteru, ale w dodatku sprawia, że twoja pacynka staje się OOC.

Adela, podobnie jak prawie każdy, kto poznał Clarksona, dostrzegała w nim opanowanego, skupionego na pracy i przystojnego mężczyznę.

I znów – punkt dla Adeli. Ja też tak widzę Clarksona. Wszyscy nasi czytelnicy widzą tak Clarksona. A wiesz, dlaczego, Cass?

PONIEWAŻ TAK GO NAPISAŁAŚ.


Opisz Amberly w kilku słowach.

Doskonała, doskonała, doskonała… i martwa.



…Kochani, pamiętacie, jak mówiłam, że wstęp do „Królowej”, w którym Cass desperacko starała się przygotować sobie szalupę ratunkową na wypadek, gdyby ktoś oskarżył ją o promowanie toksycznych związków jest o kant dupy potłuc – bo wbrew zawartym tam banialukom Kiera wcale nie uważa, że Amberly popełnia tragiczny błąd i wykazuje się przeraźliwą głupotą i naiwnością, wiążąc się z facetem pomimo licznych czerwonych flag?

Oto dowód.

Z ust samej autorki, moi drodzy – Amberly jest doskonała. Nie „wspaniała”, „zasługująca na szacunek”, czy „niezwykła”. DOSKONAŁA.

Pomijając już fakt, że – jak wielokrotnie wykazały nasze analizy – doskonałość to bodaj ostatni termin, jakim można by określić tę chodzącą galaretę... Cass, jakie to uczucie - tak spektakularnie strzelić sobie w stopę na przestrzeni jednej i tej samej książki?

Skoro bowiem Amberly jest doskonała – to znaczy, że doskonałe są także jej czyny.

Doskonała jest jej taktyka „zamknę oczy i będę udawać, że nic się nie dzieje, a wtedy problemy same się rozwiążą”.

Doskonały jest jej kompletnie poddańczy stosunek do mężczyzny – nie tylko jako króla (co w dystopii byłoby jeszcze zrozumiałe), ale przede wszystkim jako potencjalnego tru loffa.

Wreszcie – doskonałe jest jej głębokie przekonanie, że jeśli tylko będzie kochać Clarksona wystarczająco mocno, ten magicznym sposobem przemieni się w pluszowego jednorożca z jej marzeń.

Cóż, Cass, obawiam się, że ty i ja mamy nieco inną definicję doskonałości.


Opisz Clarksona w kilku słowach.

Bardzo daleki od doskonałości. I też martwy.

Biorąc pod uwagę, czym dla ciebie jest doskonałość... Clarksonie, przybij piątkę, wygląda na to, że jesteśmy w tej samej drużynie.


Czy coś Cię zaskoczyło podczas pisania „Faworytki”?

Byłam zachwycona tym, jak Marlee i Carter zbliżali się do siebie!

Ta fantastyczna bezmyślność, gdy postanowili zaryzykować swoje życie i los swoich bliskich w imię chuci!

Początki ich związku były niezwykle dramatyczne, ale jeśli chodzi o nich samych, oboje są prostolinijni.

Nie, są po prostu głupi. Co w sumie jest dosyć smutne, bowiem gdyby nie galopująca niefrasobliwość tych dwojga, byliby wcale sympatycznymi bohaterami.

On kocha ją, a ona kocha jego; może wybrali nie najszczęśliwszy czas i miejsce, ale to uczucie jest prawdziwe.

...Cass, jesteś prawdziwą królową eufemizmów.

Jedną z moich ulubionych scen była ta z pijaną Americą.

...Okej, teraz to już zaczynam się martwić. Cass, o co chodzi z tym twoim przerażającym fetyszem pijanych nastolatek?

Nie pamiętała wszystkiego, co plotła pod wpływem wlanego w nią alkoholu, ale Marlee to pamięta! Zawsze miło jest obejrzeć znaną scenę oczami innej postaci.

Skoro tak twierdzisz; ja tam jestem raczej zdania, że „Faworytka” to spektakularny przykład zmarnowania papieru – naprawdę, wskażcie mi JEDNĄ rzecz, którą ta nowelka wniosła do świata przedstawionego Cassoversum.


Czy Marlee często widywała się z rodzicami, kiedy zniesiono klasy, a ona i Carter nie musieli się już ukrywać?

Tak, podobnie jak Carter!

Jestem pewna, że jego spotkanie z rodziną, która znalazła się na skraju śmierci głodowej z powodu używania przez niego mniejszej z główek, było niezwykle radosne.

Maxon publicznie oczyścił ich ze wszystkich zarzutów i oboje należą teraz do dworu królewskiego. Możecie ich spotkać (a także ich rodzinę) w „Następczyni”, a ja mogę z przyjemnością zapowiedzieć, że mają tam większą rolę.

Niestety.

Tak bardzo chciałam, żeby Marlee była szczęśliwa! Naprawdę cieszę się, że mogła dostać to, czego chciała.

Cóż, „szczęśliwa” to chyba nie do końca to określenie, którego użyłabym w stosunku do naszej histerycznej, cierpiącej w związku z pielęgnowaną od lat traumą matki - kwoki z „Następczyni”.


Opisz Marlee w kilku słowach.

Bezmyślna i nieodpowiedzialna za czasów oryginalnej trylogii; później... patrz wyżej.

Najlepsza z najlepszych przyjaciółek!

Wolę moją wersję.


Opisz Cartera w kilku słowach.

Bezmyślny i nieodpowiedzialny za czasów oryginalnej trylogii; później... ciężko wyrokować, w „Następczyni” i „Koronie” de facto nie istnieje.

Zbyt uroczy, zbyt przystojny, zbyt życzliwy!

Jak poprzednio.


America trafia na bezludną wyspę i może zabrać tylko trzy przedmioty. Co by zabrała?

Dwóch tru loffów i jedną służącą?

Rozumiem, że góra jedzenia nie wchodzi w grę? Nie? No dobrze…

Widzę, Cass, że nadal nikt cię nie uświadomił, że żarty z głodujących ludzi nie są śmieszne.

Zapewne skrzypce (żeby czymś się zająć), widelec (żeby mieć czym dźgać i jeść) oraz ciemne okulary (bo nawet na bezludnej wyspie pozostaje królową).

Chyba nie rozumiem. Co ma piernik do wiatraka? Skoro wyspa jest bezludna, to i tak nie rozpozna jej tam żaden paparazzo – a z tego, co mi wiadomo, okulary przeciwsłoneczne nie należą do królewskich regaliów.


Maxon trafia na bezludną wyspę i może zabrać tylko trzy przedmioty. Co by zabrał?

Swój rudowłosy obiekt obsesji, aparat (aby móc unieśmiertelniać oblicze swojego rudowłosego obiektu obsesji) i kandydatkę – koło zapasowe na wypadek, gdyby Amisia nie miała ochoty wypełnić obowiązku małżeńskiego?

Aparat fotograficzny (żeby uwiecznić piękno wyspy), notes (żeby opisać piękno wyspy) oraz szklaną butelkę (żeby napisać do Ameriki o pięknie wyspy i poprosić, żeby go ratowała).

Ha, jedno trafiłam!


Co możesz powiedzieć czytelnikom o pierworodnych bliźniakach Ameriki i Maxona, czyli Eadlyn i Ahrenie?

Chłopak jest w porządku, dziewczynę należałoby spalić na stosie.

Przede wszystkim nie będzie chyba zaskoczeniem, że Eadlyn i Ahren byli bardzo wyczekiwani i kochani!

Ja rozumiem, że królewski dziedzic to poważna sprawa, ale żeby zaraz bardzo wyczekiwani? Wszak Amisia zaszła w ciążę zaledwie dwa lata po ślubie.

Nie zobaczymy sceny, w której Maxon i America dowiadują się, że będą mieli bliźnięta, ale byli uszczęśliwieni (i odrobinę oszołomieni) tym, że urodzi im się jednocześnie dwoje dzieci. Jako rodzice pragnęli, żeby ich dzieci miały wszystko to, co było najlepsze w ich własnym życiu, co oznacza spore wymagania, ale też nieograniczoną ilość miłości.

Mhm. Zwłaszcza wymagań w stosunku do progenitury, jak mieliśmy okazję zaobserwować podczas analiz, było w tym domu od diabła (gwoli ścisłości, mówię tu o czasach „Następczyni” i wcześniejszych, zanim Maxon scedował całą odpowiedzialność za losy pogrążonego w kryzysie kraju na swoje nastoletnie dziecko).

Gdy Eadlyn i Ahren trochę podrośli, okazało się, że są zupełnie różni, nie tylko z wyglądu, ale także z charakteru. Eadlyn, która przypomina urodą Amberly, jest

Antychrystem.

pracowita, trzyma na dystans ludzi, których nie zna, ma też pewien talent artystyczny. Ahren, który wygląda jak skóra zdarta z Maxona, jest pogodny, cierpliwy i potrafiłby chyba rozmawiać z każdym na dowolny temat.
Zostali także ukształtowani przez swoje role w rodzinie. Wiecie, trudno jest dorastać ze świadomością, że zostanie się królową!

To ciekawe, nie zauważyłam bowiem, by Edzia miała z tym jakikolwiek problem (pomijając, rzecz jasna, kwestię Eliminacji); jej główną rozrywką w „Następczyni” jest przypominanie wszystkim wokół, że wkrótce będzie miała nad nimi niepodzielną władzę.

 Ale właśnie dlatego, że Eadlyn i Ahren są tacy różni, potrafią się tak doskonale rozumieć. Kochają się z całego serca i zawsze mówili o tym bardzo swobodnie.

* przypomina sobie wiadomą kategorię * Och, wiemy, wiemy...

Możliwe, że to dlatego, że ich rodzice bez skrępowania mówią o miłości.

A tak, w czczej gadaninie nie popartej konkretnymi czynami Maksiu i Amisia zaiste nie mają sobie równych. 


Czym „Następczyni” różni się od „Rywalek”?

No cóż, w przypadku tej drugiej pozycji w roli narratora występuje stuprocentowa Mary Sue, a w tle pałęta się kilkanaście statystek, z których większość (wbrew zapewnieniom na okładce) nie ma żadnego wpływu na fabułę; w przypadku tej pierwszej zaś -  w roli narratora występuje stuprocentowe  monstrum, a w tle pałęta się kilkanaście statystów, z których większość (wbrew zapewnieniom na okładce) nie ma żadnego wpływu na fabułę.

„Następczyni” różni się od „Rywalek” pod wieloma względami. Przede wszystkim, jak zawsze w tle
istnieją pewne problemy polityczne, ale w „Następczyni” mają one inny charakter.

Trudno się nie zgodzić; o ile w oryginalnej trylogii lud był wkurzony z powodu niesprawiedliwego systemu, o tyle w sequelach cała nienawiść tłuszczy słusznie koncentruje się na osobie niekompetentnego błazna zasiadającego na tronie.

Maxon i America dorastali w świecie rebeliantów i podziałów klasowych. Jedno i drugie jest już przeszłością, widzimy teraz Illeę w nowej epoce.

Nazywanej też Erą Czarnej Dupy; jak twierdzą historycy, jej początek i koniec wyznacza okres rządów króla Maxona.

Dlatego najnowsze problemy społeczne wymagają innego podejścia, zupełnie inny jest także władca, który się z nimi musi mierzyć. Wszystko to jest bardzo ciekawe.

Najciekawsze jest zaś samo podejście owego władcy do wywołanego przez siebie bajzlu.

Po drugie, wydarzenia rozgrywają się w innym tempie.

Czytaj: jeszcze bardziej żółwim niż dotychczas.

Jeśli nie liczyć epilogu „Jedynej”, wydarzenia z pierwszych trzech tomów rozgrywały się na przestrzeni pięciu miesięcy.

Cóż, to w sumie całkiem przydatna informacja; ja na przykład miałam wrażenie, że tkwiliśmy tam przez całe dekady, obserwując wzajemne podchody jasnowłosego żurawia i rudej czapli.

Historia Eadlyn zajmie w sumie około trzech.

...Szczerze mówiąc, niewielka różnica.

Może się wydawać, że to niewielka różnica,

A nie mówiłam?

ale w przypadku tak ważnych życiowych wyborów szokowało mnie, że to wszystko dzieje się w takim tempie.

Nadal upieram się, że nie ma zbytniej różnicy między znalezieniem sobie małżonka na przestrzeni trzech i pięciu miesięcy.

No i wreszcie zupełnie różny jest ton samej opowieści. Eadlyn nie jest Americą, dorastała w świetle reflektorów i od urodzenia była szykowana do objęcia władzy. To sprawia, że jej opinie, myśli i uczucia są skrajnie różne od tych, jakie miała jej matka.

Nie da się zaprzeczyć; Amisia bywała męcząca, ale nigdy nie zbliżyła się nawet do poziomu chodzącego koszmaru, jaki reprezentuje sobą jej latorośl.

Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy zawsze mi się podoba podejście Eadlyn do świata, ale szanuję ją.



 „nie jestem pewna, czy zawsze mi się podoba podejście Eadlyn do świata”

 „nie jestem pewna, czy zawsze mi się podoba podejście Eadlyn do świata”

„ nie jestem pewna”

… Cass, ty nas tylko tak trollujesz na pożegnanie, prawda?


Mam nadzieję, że czytelnicy sięgną po tę historię ze świadomością, że jest odrębna od poprzedniej, i dadzą Eadlyn taką samą szansę, jak wcześniej Americe.



***


A na koniec – tradycyjnie analiza notki wydawniczej!



Dwa opowiadania, osadzone w urzekającym świecie "Rywalek", niezwykle popularnej powieści Kiery Cass, która zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Times”, są teraz po pierwszy dostępne w druku! "Królowa i Faworytka" ukazują nieznane wydarzenia z życia dwóch ulubionych przez czytelniczki bohaterek „Rywalek”.


Mhm. Zwłaszcza druga z tych nowelek wprost powala ilością dotychczas nieznanych przez nas scen i faktów.


Zanim zaczęła się opowieść o Americe Singer, inna dziewczyna przyjechała do pałacu, by rywalizować o rękę innego księcia. W „Królowej” możemy śledzić losy przyszłej matki księcia Maxona, Amberly, podczas Eliminacji, dzięki którym została ukochaną przez wszystkich królową.


A swoją drogą... co właściwie zrobił Clarkson, by przekonać tłuszczę do swojej połowicy? Z oryginalnej trylogii wiemy, że Amberly zaiste była uwielbiana przez lud, tak, jak obiecał to dziewczynie w „Królowej” jej książę z bajki – ciekawi mnie jednak, jak tego dokonał, biorąc pod uwagę, że w serii próżno szukać wątków dotyczących oficjalnej propagandy pałacu.


Marlee Tames przybyła do pałacu, by zdobyć serce księcia Maxona – ale jej własne serce miało inne plany. „Faworytka” pokazuje sceny ze wspólnego życia Marlee i Cartera, od pamiętnej nocy, gdy ich sekret wyszedł na jaw, aż po wydarzenia z finału „Jedynej”.


„Które to wydarzenia są wam doskonale znane, jeśli tylko przeczytaliście poprzednie tomy serii – ale niech to nie powstrzyma Was przed wyrzuceniem w błoto pieniędzy zarobionych przez waszych rodziców!”

Maryboo

***


I... to już wszystko, kochani czytelnicy. Dzisiejsza analiza była ostatnią na tym blogu; po trzech latach żegnamy się ostatecznie z uniwersum Kiery Cass.


Dziękujemy Wam z całego serca, że towarzyszyliście nam w tej podróży; dziękujemy za liczne komentarze i miłe słowa, które inspirowały nas do dalszych analiz. Jesteście najlepszymi czytelnikami, jakich można sobie wymarzyć!

Pewnie zastanawiacie się, co teraz będzie. Nie martwcie się i nie zalewajcie łzami, to nie koniec naszych przygód z marnymi książkami. Mamy zamiar wrócić z czymś nowym, ale na razie to niespodzianka. Musimy zrobić sobie wakacje, żeby nabrać sił do ponownego analizowania. Z nowym blogiem prawdopodobnie wrócimy w październiku. Ogłoszenie na ten temat i link wstawimy na tym blogu w okolicach września. Do zobaczenia!


Beige & Maryboo







33 komentarze:

  1. Muszę wygooglać,ile ta kobieta ma lat..Aha,1981..RANY!
    N,pięknie Kiera,pięknie,tylko co mnie te postacie obchodzą?
    Takie zapychacze akcji,które i tak wiadomo, ze odpadną..
    To intrygujący fragment, pokazujący drugą – ciemniejszą i bardziej bolesną -no tak, to ma sens.
    Dziękuję za masę zabawy,będzie mi Was brakowało w każdą niedzielę,miłych wakacji i czekam na Wasz powrót!
    (TylkonieMichalakTylkonieMichalak)
    Pozdrawiam bardzo

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję wam, dziewczyny, za kawał świetnej roboty, jaką odwaliłyście przy pracy nad twórczością Cass. Przyznam szczerze, że pod koniec trochę już wymiękałam, no bo Kiera, ile można przeciągać coś, co już dawno powinno się skończyć... Ale wytrwałam, a co ważniejsze, wy wytrwałyście, i chwała wam za to.
    Wszystkim przydadzą się wakacje, więc życzę wam miłego odpoczynku, no i już nie mogę się doczekać analiz kolejnego potworka. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkie dzięki za wspaniałą robotę! Czytam Was po cichu już od marca, ale nigdy nie dodawałam komentarzy, czas się poprawić :) Nie mogę się doczekać kolejnej "książki", którą zmieszacie z błotem. Wasze analizy są świetne, zabawne, konkretne i dużo dokładniej pisane niż dzieła, z którymi się zmagacie. Bardzo podoba mi się to, że każdy komentarz jest poparty wiedzą ba dany temat, czy chodzi o politykę, psychologię czy historię. Czekam z utęsknieniem na kolejny blog!


    Leszy

    OdpowiedzUsuń
  4. Wojnę można prowadzić, jeżeli ma się z tego jakieś korzyści, w przypadku Clarskona są to chyba punkty, jakieś +500 do most evil king za każdy dzień prowadzenia wojny.

    Co do kontynuacji analiz - czekam ❤ mam nadzieję, że wrócicie z czymś równie beznadziejenym (oczywiście, materiałem analizowanym, bo analizy to zawsze miód), uroczo głupim i nie cierpiącym z nadmiaru riserczu :D

    Dany Morgan

    OdpowiedzUsuń
  5. Zacząłem czytać Wasze analizy niedawno i jestem zachwycony! Wasze analizy są szczegółowe, pouczające i zabawne, z pewnością jesteście moimi ulubionymi analizatorkami w sieci. Do nadrobienia została mi tylko końcówka "Intruza", chlip chlip. Dziękuję Wam za Waszą ciężką pracę i gratuluję zakończenia koszmarków Cass! Wypocznijcie od tych wszystkich tragicznych opków wydanych drukiem!
    Popieram Chomika, tylko nie Michalak! Takiego skupiska patologii nie wytrzymam.

    Axtern

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteście jednymi z najwspanialszych analizatorek! Doskonale wytykacie faile psychologiczne, społeczne ekonomiczne i wielu innych rodzajów. Przejście przez debilizmy Cassoversum stało się dzięki wam przednią zabawą. Mam nadzieję, że odpoczniecie i że jesienią wrócicie z czymś naprawdę facepalmowatym. Dziękuję x 100000 dziewczyny (sądzę, że nie tylko w swoim imieniu)!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziewczyny, dla mnie od lat jesteście najlepsze i bezkonkurencyjne w niszy analizatorskiej. ;) Universum Kiery dostarczyło mi dzięki Wam wiele radości, za co bardzo serdecznie dziękuję.
    Niecierpliwie czekam, co będzie następne, i choć pisałam wcześniej, że dla Was przeżyję nawet ałtorkasię, to po cichu mam nadzieję na coś innego, ciekawszego. ;p

    Co do samej notki - ja byłam przekonana, że rozwód w Ikei jest niedopuszczalny. No bo skoro seksy przedmałżeńskie są fuj, to wychodzi na to, że małżeństwo rzecz święta, tak? ;p A tu wszyscy porozwodzeni jak gwiazdy Hollywood. ;/ Jak zwykle nie rozumiem universum. ;/

    Życzę Wam zasłużonego odpoczynku. ;)

    Adria

    OdpowiedzUsuń
  8. Nowelki wymęczyły mnie okrutnie. Wypocznijcie i wracajcie! Dzięki Wam koniec lata nie będzie taki smutny xD

    OdpowiedzUsuń
  9. " Elise wyszła za mężczyznę mimo braku motyli w brzuchu i z radością przekonała się, że ich małżeństwo jest bardzo udane: mąż szanował ją i respektował jej uczucia, nigdy nie naciskając na nią w kwestii ich małżeńskiego pożycia."
    Zaraz zaraz zaraz... ale jak to?! Związek nie składający się tylko z motyli w brzuchu i chuci może być szczęśliwy?! DDDD:

    Co do Kass, niezmiennie fascynuje mnie to, jak ona jest zaskoczona rzeczami dziejącymi się w książce... rozumiem, że można na coś wpaść w trakcie pisania, przemyśleć postać i rozbudować jej charakter w stronę, jakiej się wcześniej nie podejrzewało, ale... tutaj to wygląda tak, jakby Kass po prostu siadła do kompa i pisała to, co jej akurat przyjdzie do głowy, a potem dziwiła się, co jej z tego wyszło.
    Zresztą... biorąc pod uwagę złożoność świata, rozbudowanie bohaterów i poziom zgodności tego, co jest napisane z tym, co myśli ałtorka, z pewnością tak to rzeczywiście było xP

    OdpowiedzUsuń
  10. uwielbiam wasze analizy!
    i uwielbiam sposób, w jaki potraficie podsumować wszystkie pojawiające się absurdy... dlatego mam pytanie - słyszałyście o trylogii "Delirium"-"Pandemonium"-"Requiem"? ;)

    pozdrawiam,
    Nen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, przynajmniej nie ja.

      Maryboo

      Usuń
    2. Musiałaś wyprzeć, bo wspominaliśmy o tym w dyskusji o takich czytadłach (założyłam kiedyś na nie temat) na forum, i nawet napisałaś, że brzmi tak upojnie, że brałabyś pod uwagę :D.

      Usuń
    3. Aaa, to to? Faktycznie, brzmi uroczo opkowo.

      Maryboo

      Usuń
  11. Ta analiza zakonczylyscie sezon w wysmienitej formie, mimo ze material byl... eee... wymagajacy.
    Ach, Kiera i to jej podejscie do pisania, jakby klawiatura jej komputera otwierala jej drzwi do innego wymiaru, a wydarzenia, ktore opisuje, dzialy sie naprawde i nie miala na nie zadnego wplywu.
    Ciesze sie, ze spotkamy sie ponownie na jesieni ❤

    OdpowiedzUsuń
  12. Niby "Rywalki" były książką słabą, ale Wasze analizy zawsze jakoś tak cudownie poprawiały poniedziałki, za co Wam wielkie dzięki ;)
    Ps. co do wojny z Nową Azją- król wysyła młodych, sprawnych mężczyzn na front celowo żeby zginęli. Większość z nich jest zdesperowana- mogliby wstąpić do buntowników, stanowiących zagrożenie(?) wysyła ich więc celowo na misje, z których nie wrócą- jeden problem z głowy. Król może również wykorzystać zmęczenie wojną władz NowejAzji żeby coś zyskać(np. surowce, korzystne umowy handlowe).
    Clarkson gdyby był naprawdę evil mógłby jeszcze zaszantażować tych ludzi (rodzina, przyjaciele, klasa) i zyskać oddziały takich kamikadze. Jakby na przykład chciał rozpętać wojnę na poważnie.
    Podsumowując Clarkson może miał jakiś bardziej skomplikowany, zły plan(pomimo Cass).
    Wiem, że ta teoria ma sporo dziur, ale nic logiczniejszego nie widzę :(
    Bae

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby tak, ale to raczej taka wojna fantasy :D Na wojnę trzeba mieć w ciul kasy, trzeba tę kasę też zdobywać - a walcząc o trzy farmy na przestrzeni nie wiadomo ilu lat trudno te pieniądze i jedzenie dla armii zdobyć. Plus, dobry plan, usuńmy ileś tam procent zdolnych do pracy młodych mężczyzn, to na pewno pomoże gospodarce :D
      Ach, Kiera jest taka urocza, nie wiedząc absolutnie nic o wojnie, niż jest to w amerykańskich filmach :D

      Usuń
  13. Bardzo fajnie mi się te analizy czytało :) nieodłączny element weekendu! Dzięki dziewczyny, miłych wakacji :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Hej! Czytam regularnie Wasze analizy od zeszłych wakacji i jestem Wam ogromnie wdzięczne za takie umilenie tego roku :-) Jak już mowa o kolejnych analizach, to osobiście polecałabym ,,Królestwo łabędzi" Zoe Mariott - 300 stron praktycznie o niczym, opis na okładce i tak spojleruje całą książkę, bohaterowie tak płascy, że aż wklęśli, a ojciec głównej bohaterki jest zły, bo ona tak powiedziała

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja też chciałabym wam podziękować za świetną robotę :D Umilałyście mi każdy tydzień, nawet jeśli rzadko komentowałam. Po prostu... Czasami słów mi brak na Kierę, a ile można powtarzać, że wy gut, ona nie gut? :)
    Będę tęsknić, ale strasznie się cieszę, że wracacie! :D Podbijam Delirium, okropna, okropna ksiunżka, idealna do waszej analizy!

    OdpowiedzUsuń
  16. Ale czekajcie, że jaka niby wojna? Z kim? Nie, po kolei...
    Rozstajemy się z Cass, co trochę mnie smuci, bo w porówaniu do Zmierzchu i Intruza, ta trylogia była cukierkowa i naiwna, nie ubolewałam tak nad przekonaniem autorki o niższości ludzkiej rasy, ale wiadomo - co innego Meyer, a co innego Cass.
    Kurde, takiej Mary Sue, jaką była America i Iladian, to nawet Meyer nie stworzyła. Belka, o dziwo, miała jakiś charakter, stawiała się, a te dwie według schematu - oczywiście, że bohaterka musi być wredna dla tru loffa i robić mu na przekór. Ale obie autorki mają rzadki dar wprowadzania tysiąca statysów. Ale dosyć porównywania tych dwóch uniwersum!
    Chciałabym tak ogólnie dodać, że Wasze analizy "Rywalek" i dalszych części czytałam słuchając "Symphony" Zary Larsson, a co za tym idzie, włączając tę piosenkę, mam przed oczami cukierkowy świat Cass. Super. Zepsułam sobie pogląd na piosenki.
    Teraz czas skomentować dzisiejszą analię.
    Natalie - mówicie, że ona tańczyła na stole. Serio? Robiła to? Nie kojarzę takiego zdarzenia xD Tak w sumie to nawet nie wiem kim ona jest, znam tylko imię, nie wiem kiedy odpadła. Szkoda, że poznaliśmy ją "lepiej" tylko dzięki tym materiałom dodatkowym.
    Elise - tu już Cass przedstawiła tę postać lepiej, ale tylko trochę, bo też mało o niej wiem. Ot, kandydatka z Azji, która ma znajomości - sprawy polityczne i te sprawy. A teraz czas powrócić do sprawy wojny. Elise dowiedziała się, że Clarkson sfałszował(?) wojnę w Nowej Azji. A ja nawet nie pamiętam tej wojny, żadnej wzmianki o niej. Tyle wiem, że byli rebelianci. To wina mojej słabej pamięci, czy umiejętności pisarskie i niekonsekwencje w prowadzeniu wątków Cass?
    Kriss - nie współczuję jej. Głupia, ślepo zapatrzona w idiotę dziewczyna. Ale to też potęguje moją niechęć do Maxona. A co jeśli Kriss okazałaby się słabą królową, lud by ją znienawidził, a to pogorszyłoby sytuację w kraju? Maxon chciał ją wybrać tylko ze względu na zemstę na Americe. Ja rozumiem, emocje, szok, ale cholera, idioto, przyszłe losy kraju zależą od ciebie, rusz głową! Żadna z kandydatek, a już najbardziej America i Kriss, nie udowodniła, że nadaje się do wspólnego rządzenia krajem! Dobra, jedna niekompetenta osoba na tronie, to jeszcze pół biedy, druga może jakoś wszystko ogarnąć, ale dwóch debili z koroną na głowie? Clarkson się w grobie przewraca...
    Wywiad z Cass:
    Pytanie 1 - to śmieszne, że autorka jest zaskoczona obrotem spraw i działaniami bohaterów w jej własnych książkach. Myślałam, że to ona jest za to wszystko odpowiedzialna, a nie twory jej wyobraźni.
    Pytanie 3 - nie, autorko, Amberly nie jest doskonała. (a te "martwa" to co to właściwie jest?) To tylko jedna z wielu pustych postaci, którą mamy wielbić, bo Ty tak chcesz. Niestety to "Królowa" przypadła mi do gustu najbardziej i chciałabym przeczytać całą historię Amberly...
    Pytanie 4 - heh, a Cass nadal próbuje nas przekonać do tego, że Clarkson to zły człowiek był :D Jedyna myśląca, pracująca i martwiąca się o królestwo osoba? Złe! Złe! Szybko, niech zrobi coś okropnego, żeby czytelnicy przypadkiem go nie polubili!
    Nie wiem, jak Wy, ale ja to bym wolała, gdyby Iladian skończyła w związku z Ahrenem :D Nie tylko jakaś prawdziwa akcja, ale j całkiem uzasadniona i przedstawiona w czynach miłość. Ostateczny wybranek tej idiotki był taki... bleh. Już nawet syn Marlee byłby lepszy.
    Co do analiz kolejnej książki, cieszę się, że nie będzie to Grey, bo bym chyba umarła... Mam cichą nadzieję na Michalak i jej Kroniki Ferrinu :D
    Dziękuję za dużą dawkę śmiechu i miło spędzone zarwane nocki. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  17. Hurra, mniejsza z tym, co będzie następne, grunt, że będzie! Z moim komentowaniem różnie bywało, ale w każdym razie wiernie śledzę Wasze analizy jeszcze od czasu Zaćmienia i bardzo się cieszę, że to nie koniec :D Dziękuję za trzy lata (aż tyle? łaa, kiedy to zleciało...) dostarczania nam wszystkim rozrywki użeraniem się z Amisią i spółką i życzę Wam miłego i zasłużonego odpoczynku przez wakacje :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Szczerze powiedziawszy zawsze uważałam "Rywalki" (i całą resztę serii) za wątpliwej jakości dzieUo, mimo to dopiero po przeczytaniu Waszych analiz zdałam sobie sprawę, że w tym universum bezsens na bezsensie bezsensem pogania. Analizy czytałam że prawdziwą przyjemnością - są o wieeeeele zabawniejsze, sensowniejsze i bardziej wciągające od twórczości Cass.
    A.
    PS Życzę udanych wakacji (co prawda nieco poniewczasie, ale Waszego bloga zaczęłam czytać dopiero niedawno), a jako materiał na nowe analizy polecam "Akademię smoków" Anny Macek (najbardziej idiotyczna, absurdalna i najeżona największą ilością błędów książka, jaką czytałam), oraz "Fałszywego księcia" Jennifer A. Nielsen (zakończenia można się z łatwością domyślić z notki zamiszczonej z tyłu książki).
    Do zobaczenia w październiku:D

    OdpowiedzUsuń
  19. Łezka się w oku zakręciła, niecierpliwie czekam do września - wierna czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  20. Co do wojny – akurat zrozumiałe jest wywołanie wojny na zewnątrz w celu odwrócenia uwagi od sytuacji wewnętrznej, która się sypie. Ale… parafrazując Sun Tzu, wroga sobie wybierasz, więc raczej powinien to być taki wróg, którego można szybko pokonać i odtrąbić sukces albo taki, którego można obarczyć winą za kryzys wewnętrzny. Wybór Nowej Azji (bez dodatkowych danych) był absurdalny, bo Ilea nie była w sile do rozbudowywania imperium, ani też nie musiała prowadzić działań obronnych. Clarkson w kraju już miał rebeliantów. Jeśli pozorowana wojna się nie sprawdziła, to raczej powinien chcieć zakończyć działania wojenne albo chociażby zamrozić jako wojnę pozycyjną, aby część armii ściągnąć i skierować na obozy rebeliantów. Tutaj America mogłaby świetnie zaplusować, gdyby sojusz z Włochami wykorzystała w sensowny sposób.
    Trudno bohaterom Kiery kibicować, bo wszyscy hołdują poglądom, że wszystkie decyzje „pochodzące od serca” są czyste i piękne, a kierowanie się logiką i rozumem jest podejrzane i interesowne, a przez to niegodne jej kryształowych bohaterów. Dlatego tak trudno utożsamiać się z „pozytywnymi bohaterami” i tak naturalnie przychodzi kibicowanie Clarksonowi (któremu wychodzi różnie, ale chociaż próbuje).
    Nie komentowałem, bo nadrabiałem braki w Waszych analizach, w tym w analizie „Intruza”, która była świetna. W ogóle Wasze analizowanie to kawał świetnej roboty!
    Shiren.

    OdpowiedzUsuń
  21. Jestem nowa na waszym blogu, ale nie mogę się doczekać września! Chcę również zapytać, czy znacie książkę "Uwięzione" autorstwa Natashy Preston? Ja znam. I czytałam.

    Boziu ;-;

    Toto jest okropne.
    Rozważyłybyście zanalizowanie jej? Pięknie proszę i żegnam "Rywalki" z łezką w oku!

    OdpowiedzUsuń
  22. Wasze analizy z Cassoversum przyniosły mi wiele śmiechu! Naprawdę, łezka się w oku kręci, gdy przychodzi się z nimi pożegnać :) Cieszę się, że będą kolejne - kiepskich ksiażek raczej nie zabraknie :)
    Pozdrawiam
    Isil

    OdpowiedzUsuń
  23. Dziewczyny, jesteście wielkie. Już ostrzę sobie zęby na przedzieranie się z wami przez kolejne uniwersum (niechby i to było nawet Michalakwersum), a tymczasem... mały przerywnik, tym razem nie mój, do tego po angielsku. Przyznam się, że przy lekturze tego ze śmiechu uroniłam kryształową łzę.


    http://m.wikihow.com/Be-a-Mary-Sue

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta dziewczyna na rysunku nawet trochę przypomina modelkę Amisi! Pszypadeg?

      Maryboo

      Usuń
  24. Cass nie stworzyła na kartach swojej powieści pracowitego, odpowiedzialnego faceta, Cass stworzyła nieprzemyślaną, źle skonstruowaną postać. Te braki w Clarksonie wynikają natomiast z tego że autorka ma bardzo niskie zrozumienie ludzkiej psychologii jak i dlatego, że Cass nie zależało na tym, żeby ta postać była wiarygodna. Cass nie widziała żadnego powodu, aby dokładniej się zastanowić nad tym bohaterem czy go przemyśleć. Wg niej Clarkson spełnia swoją rolę złego i okrutnego ojca/władcy, więc po co się zastanawiać nad tym, że zachowanie i działania tej postaci nie mają żadnego logistycznego sensu i są psychologicznie nieprawdopodobne. Zachowanie Claksona popycha fabułę do przodu i daje przeciwwagę dla głównej pary gołąbków, więc po co się zastanawiać nad tym, czy ma ono sens.
    I nie, opisy w książce nie ukazują rozsądnego człowieka, tylko niedorobionego bohatera, nad którego osobowością i motywami autorce nie chciało się zastanawiać dłużej niż dziesięć sekund. Postacie nie są w stanie myśleć i czuć niczego, czego autor sobie nie wyobrazi i świadomie nie napisze.
    Lubiłam wasze analizy, ale takie przypisywanie postaciom (szczególnie Clarksonowi) cech i zachowań które wynikają ze złego warsztatu i braku umiejętności autora, a nie są przez niego świadomie pokazane tak mnie zniechęciło, że jakiś rok temu przestałam zupełnie wchodzić na waszego bloga.
    Czekam na wieści o waszej nowej analizie, ciekawi mnie co tym razem weźmiecie na warsztat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że nie rozumiem.

      Tak, Cass wielokrotnie udowadniała na przestrzeni serii, że nie umie w logikę, psychologę i życie jako takie, w związku z czym idee i produkt finalny mocno jej sę rozjeżdżają. W związku z owym problemem Clarkson jest pracowitym, odpowiedzialnym facetem, który stara się wychowac syna - pierdołę na króla - a to, że jest to czysty wypadek przy pracy, to już inna para kaloszy. To, że Cass nie chciała wykreować Clarksona na jedyną myślącą osobę w tym cyrku,a na chodzącą Apokalipsę, nie jest moim problemem, skoro ostatecznie nic nie wyszło z jej podstępnego planu. Dlaczego miałabym nie komentować rozjazdów między wizją autorki a produktem końcowym, skoro są one widoczne gołym okiem?

      Maryboo

      Usuń
  25. Co do wojny: Mnie to podjeżdża trochę 1984, Oceania zawsze w stanie wojny czy to z Eurazją, czy Wschódazją, w sumie nie miało to znaczenia - ale dzięki temu partia mogła usprawiedliwić reżim, no bo prawda, panie tego, bronimy się przed tymi złymi Innymi. I ta wojna zupełnie nie miała żadnego sensu praktycznego, bo wiadomo było, że i tak żadne z mocarstw nie zdobędzie przewagi, walki toczyły się też na terenach raczej nieistotnych.
    No, tylko trochę wątpię, żeby Kiera to miała na myśli pisząc swoje, ekhu ekhu, wiekopomne dzieło...

    A tak poza tym - kocham Wasze analizy tak bardzo! Mam nadzieję, że obie cieszycie się właśnie spokojnym, zasłużonym odpoczynkiem :)
    Do następnego starcia z (po)tForami!

    drfluff

    OdpowiedzUsuń
  26. Wasze analizy to absolutne mistrzostwo, macie świetne, cięte i trafne w punkt komentarze. Oby tak dalej i do października! :)

    OdpowiedzUsuń