Rozdział 5
Wyliczyłem wszystko idealnie. Jeśli America zdąży w ciągu najbliższych pięciu minut, nikt nie zauważy żadnego z nas.
„A jeśli jednak zaliczy obsuwę...to ja poproszę o tego kata o
przepastnym spojrzeniu”.
Wiedziałem, ile ryzykuję, ale nie mogłem wytrzymać z dala od niej. Potrzebowałem jej.
...Wiecie co? Ten cytat to chyba najlepsze podsumowanie postaci
Aspena Legera, jakie kiedykolwiek widziałam. Mam tylko jedno
pytanie: Cass, dlaczego wciąż upierasz się, że mam traktować
autora owych przemyśleń jak bohatera pozytywnego?
Amisia szczęśliwie dociera na czas do sypialni jednej z byłych
kandydatek; Aspen opuszcza swoją kryjówkę za zasłoną.
Kiedy próbowała do mnie podejść, wpadła na kanapę i dwa niskie stoliki, a potem potknęła się o brzeg dywanu. Nie chciałem jej niepokoić, ale naprawdę musiała bardziej uważać.
Ach, tak, Modelowa Wada Każdej Mary Sue – niezdarność. Drogie
autorki powieści YA, kiedy wreszcie do was dotrze, że potykanie się
nie zastąpi faktycznych (zamierzonych) przywar?
– Przepraszam. Nie możemy zapalić światła?– Nie. – Przesunąłem się tak, żeby było jej łatwiej podejść. – Jeśli ktoś zauważy blask pod drzwiami, możemy zostać przyłapani. W ten korytarz mało kto zagląda, ale wolę nie ryzykować.
Naprawdę, wart pac pałaca.
Amisia chce wiedzieć, skąd Leger wytrzasnął miejsce na potajemną
schadzkę; ten tłumaczy, że będąc gwardzistą zna już pałac jak
własną kieszeń i wie, czy w danej części królewskiego domostwa
będą w konkretnym czasie odbywać się patrole.
Pociągnąłem ją lekko, a ona usiadła koło mnie, ledwie widoczna w wąskiej plamie księżycowego światła. Uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała.– Jesteś pewien, że tu jest bezpiecznie? – Domyślałem się, że ma przed oczami plecy Woodworka i dłonie Marlee, że myśli o hańbie i o tym, że stracimy wszystko, jeśli nas ktoś przyłapie. Ale byłem pewny swoich umiejętności.
...Tak. Twoich niezwykłych umiejętności, polegających na CHOWANIU
SIĘ ZA ZASŁONKĄ.
Kochani, naprawdę; spróbujcie to objąć rozumem. Genialny plan
Legera zakłada siedzenie w kącie jednego z opuszczonych pokoi. To
wszystko. Ani on, ani Amisia nie mają żadnego dobrego alibi ani też
wymówki (bo i skąd?), która mogłaby usprawiedliwić ich
spotkanie. Jeżeli ktoś ich przyłapie – a w świetle ostatnich
wydarzeń byłoby jak najbardziej rozsądnym, gdyby król nakazał
całonocny patrol po zakamarkach (skoro instytucja monitoringu
najwyraźniej nadal jest nieznana w Illei) – nic ich nie uratuje.
Ba - istnieje spora szansa, że sama kara śmierci okaże się być
niewystarczająca z punktu widzenia pałacu; ostatecznie trzeba nie
lada bezczelności, aby powtórzyć przestępstwo przeciw koronie
chwilę po tym, jak za identyczną przewinę pokazowo skazano parę
innych nastolatków. Clarkson, było nie było władca despotycznego
królestwa, naprawdę nie miałby żadnego powodu, aby tym razem dla
przykładu nie ukarać również obu familii zdrajców –
ostatecznie tego rodzaju buta naprawdę wygląda na policzek celowo
wymierzony władzy państwa.
Czy tego rodzaju obawy choć przez chwilę pojawiają się w pustych
główkach naszych protagonistów? Oczywiście, że nie; oboje ględzą
dużo o tym, na jak wielkie niebezpieczeństwo narażają się swoim
idiotycznym zachowaniem, ale w rzeczywistości zdają się w ogóle
nie zdawać sobie sprawy z tego, jak śmiertelną grę prowadzą –
i wszystko to w imię zaspokojenia młodzieńczej chuci.
Notka: Publikując analizę, zupełnie zapomniałam o obrazku, niniejszym naprawiam więc swój błąd:
Notka: Publikując analizę, zupełnie zapomniałam o obrazku, niniejszym naprawiam więc swój błąd:
– Zaufaj mi, Mer. Musiałoby się zdarzyć mnóstwo nieprzewidzianych rzeczy, żeby ktoś nas tutaj znalazł.
Mhm. Na przykład...och, czy ja wiem...CLARKSON MÓGŁBY UZNAĆ, ŻE
LEPIEJ DMUCHAĆ NA ZIMNE I ZACZĄĆ SPRAWDZAĆ, CZY WIECZORAMI
WSZYSCY GWARDZIŚCI ZNAJDUJĄ SIĘ NA PATROLACH/W ŁÓŻKACH – I
CZY PRZYPADKIEM NIGDZIE NIE ODNOTOWANO PRZYPADKU, W KTÓRYM STATUS
ZAGINIONYCH W AKCJI PRZYSŁUGIWAŁBY ZARÓWNO GWARDZIŚCIE, JAK I
KTÓREŚ Z KANDYDATEK.
Jej wzrok nadal był pełen wątpliwości, ale kiedy objąłem ją ramieniem, przytuliła się do mnie, potrzebując tego tak samo, jak ja.
- Chrzanić życie mojej rodziny, grunt, że znów mogę cię
obmacać!
Jak się czujesz? – Cieszyłem się, że w końcu mogę o to zapytać.Westchnęła tak ciężko, że aż się poruszyłem.
– Chyba w porządku. Jestem głównie smutna i zła. – Nie zauważyła chyba, że jej dłoń instynktownie przesunęła się na moją nogę tuż nad kolanem, w miejsce, gdzie zawsze bawiła się wystrzępioną dziurą w moich dżinsach.
Amisiu, radzę ci ze szczerego serca: biorąc pod uwagę wasze obecne
położenie, postaraj się jakoś zapanować nad swymi instynktami
(w sumie i tak można się cieszyć, że obejmują one wyłącznie
okolice kolan...).
– Chciałabym cofnąć te dwa dni i odzyskać Marlee. Cartera też, chociaż go nawet nie znałam.– Ja go znałem. Jest świetnym facetem. – Pomyślałem o jego rodzinie i zastanawiałem się, jak sobie poradzą bez głównego żywiciela.
...Cass, czy ty to robisz celowo? Czy naprawdę starasz się, abyśmy
z każdym kolejnym rozdziałem postrzegali Marlee i Cartera jako
jeszcze głupszych i bardziej samolubnych, niż odcinek wcześniej?
– Słyszałem, że cały czas powtarzał Marlee, że ją kocha, i starał się jej pomóc to znieść – powiedziałem ze smutkiem w głosie.
– Owszem. Przynajmniej na początku. Potem już nie wiem, zostałam siłą zawleczona do pałacu.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czubek głowy.
– Tak, o tym też słyszałem. – W tym momencie zastanowiłem się, dlaczego nie powiedziałem jej, że to widziałem.
Szczerze mówiąc, też nie do końca to rozumiem. Przecież to nie
tak, że Aspen podglądał owo wydarzenie chyłkiem zza płota; cała
pałacowa służba przyglądała się temu przedstawieniu.
Leger chwali hart ducha Amisi, ta wyznaje, że ojczulek także jest z
niej dumny:
– (…) Królowa powiedziała, że nie powinnam była tak się zachowywać, ale cieszy się, że to zrobiłam. Trudno mi to zrozumieć. Prawie dobry pomysł, ale jednak nie. Ostatecznie i tak niczego nie zmienił.
Trudno mi to zrozumieć
Trudno
mi to zrozumieć
…
…
… No dobra, kochani, mam dla Was quiz.
Jesteś mieszkańcem/mieszkanką dystopicznej krainy YA.
Król – tyran postanowił skatować twoją przyjaciółkę za
złamanie prawa. Rzucasz się jej na pomoc, kierowany/a odruchem
serca, choć wiesz, że niczego tak naprawdę nie ugrasz. Po całym
zdarzeniu:
a) żałujesz, że w ogóle wyrwałeś/wyrwałaś się
przed szereg – przyjaciółce w niczym to nie pomogło, a Tobie i
Twojej rodzinie może poważnie zaszkodzić
b) nie żałujesz, że próbowałeś/próbowałaś –
Twoja przyjaciółka wie, że ma w Tobie oparcie, ale mimo wszystko
boisz się, czy nie zostaną wobec Ciebie wyciągnięte przykre
konsekwencje
c) w ogóle nie żałujesz – precz z tyranią, nie
pozwolisz, by katowano Twoich przyjaciół w imię bzdurnych
przepisów, choćbyś miał/miała słono zapłacić za swe
przekonania
d) nie potrafisz objąć rozumem, jak ktokolwiek może
nie zachwycać się Twoim heroizmem i jakim cudem Twój szlachetny
czyn z miejsca nie zagwarantował Twej BBF bezpieczeństwa i
weseliska na koszt pałacu.
Odpowiedzi a, b i c – jesteś istotą ludzką, targaną
ludzkimi emocjami i wątpliwościami; niestety, w warunkach YA
oznacza to, że wylądujesz w najlepszym przypadku w roli
trzecioplanowego statysty. Odpowiedź d – gratulacje, jesteś
prawdziwą Mary Sue; twój psychopatyczny tru loff czeka tuż za
rogiem!
Aspen zapewnia Ami, że dla niego ów gest miał ogromne znaczenie:
– Zastanawiałem się, czy Eliminacje cię zmieniły. Jesteś otaczana tak dobrą opieką i wszystko tu jest takie eleganckie, że zastanawiałem się, czy jeszcze jesteś tą samą Ami. To mi udowodniło, że tak, że nie udało im się na ciebie wpłynąć.– Udało im się na mnie wpłynąć, tylko nie w taki sposób – warknęła ostro. – To miejsce co chwila przypomina mi o tym, że nie urodziłam się do takich rzeczy.
Wiesz
co, Amisiu? Masz rację. Mówię absolutnie poważnie. Epizod z
chłostą wykazał wyraźnie (do czego zresztą przyznałaś się
wprost Maxonowi w „Elicie”), że nie nadajesz się do roli
członka rodziny panującej, zwłaszcza gdy głowa owej rodziny jest
(rzekomym) tyranem i w pełni wykorzystuje możliwości, jakie daje
mu bycie władcą dystopicznej monarchii absolutnej.
Więc...po
diabła nadal tu siedzisz?
Kochani,
pomyślcie tylko. America nie ma pojęcia, co wydarzy się w
„Jedynej” - nie wie, iż na tronie już za kilka miesięcy
zasiądzie jej ukochany misio – tulisio. Bajdurzenia Maksia o tym,
jak to tatuś odda mu koronę, gdy książę wejdzie w okres 20+
włóżmy między bajki (Clarkson jest doprawdy zbyt rozsądny na to,
by abdykować bez powodu na rzecz tej nierozgarniętej lebiegi) –
póki co wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że król
Clarkson będzie sprawował władzę w Illei jeszcze dobrych
kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat. To zaś oznacza, że jeśli
Amisia zgodzi się wyjść za Maxona i zostać księżniczką, przez
długi czas będzie firmować swoją osobą wszelakie egzekucje i
prześladowania, tak jak to teraz czyni Amberly.
Mało
tego – nie ma żadnej gwarancji, że sytuacja nie będzie wyglądała
równie źle, gdy do władzy dorwie się Maksio. Tak, chłopię niby
brzydzi się przemocą, ale z drugiej strony – w tej serii jest
naprawdę wiele znaków ostrzegawczych, które sugerują, że gdyby
nie ingerencja zakochanej w swej pacynce autorki, to Maxon mógłby
się okazać znacznie gorszy od swego papy. Jest kompletnie
pozbawiony empatii (vide Ekspresowe Eliminacje), ma tendencję do
ignorowania komentarzy, które są nie po jego myśli (vide błagania
Clarksona, by wreszcie zaczął używać mózgu) i potrafi być
bardzo, ale to bardzo mściwy (końcówka „Jedynej” i ślub z
Kriss na złość Amisi). Oczywiście, Amisia jest zakochana i patrzy
na niego przez różowiutkie okulary...a raczej patrzyła do momentu
ukarania Marlee i Cartera, bowiem na obecnym etapie zakłada, że
Maksio jest współwinny ich nieszczęścia – a to wskazuje na
spore prawdopodobieństwo kontynuowania tatusiowych praktyk.
Naprawdę,
Amisiu, chuć czy nie chuć – jeżeli jesteś głęboko przekonana,
że nie byłabyś w stanie spokojnie patrzeć, jak na twoich oczach i
za twoim przyzwoleniem torturowani są Illeańczycy, to...no cóż,
nie bardzo wiem, co jeszcze musiałoby się zdarzyć, by przekonać
cię ostatecznie, że ubieganie się o obrączkę może nie być
najszczęśliwszym z pomysłów.
Smutna
Amisia wtula się w Legera, ten natomiast stara się ją pocieszyć w
dosyć okrężny sposób:
– Posłuchaj, Mer – zacząłem, wiedząc, że trzeba przebrnąć przez to, co złe, żeby dojść do czegoś dobrego – musisz pamiętać, że Maxon jest dobrym aktorem. Zawsze zachowuje się nienagannie, jakby był ponad tym wszystkim, ale jest tylko człowiekiem i tak samo jak każdy ma swoje wady. Wiem, że ci na nim zależy, bo inaczej byś tu nie została, ale powinnaś pamiętać, że on nie jest prawdziwy.
Skinęła głową, a ja odniosłem wrażenie, że nie było to dla niej całkowitym zaskoczeniem, zupełnie jakby jakaś część jej od początku się tego spodziewała.– Lepiej, żebyś się teraz przekonała. Co by było, gdybyś wyszła za niego i dowiedziała się o tym dopiero później?
No i
teraz jestem w kropce: gratulować Aspenowi rzadkiego przejawu
logicznego rozumowania (osoba publiczna, w dodatku biorąca udział w
reality show, najprawdopodobniej nie odkrywa wszystkich kart przed
uczestniczkami konkursu), czy też wzdychać ciężko, wiedząc, że
na 99% doprowadził go do tych wniosków nie zdrowy rozsądek, a
niechęć do konkurenta?
– Wiem – westchnęła. – Sama się nad tym zastanawiałam.Starałem się nie myśleć o tym, że już się zastanawiała, jak wyglądałoby jej życie w małżeństwie z Maxonem. To było częścią Eliminacji, wcześniej czy później musiała zacząć o tym myśleć. Ale to już przeszłość.
Poprawka:
to byłaby przeszłość, gdyby Amisia wreszcie zdołała
dodać dwa do dwóch.
– Masz ogromne serce, Mer. Wiem, że trudno ci się pogodzić z różnymi rzeczami, ale naprawdę nie ma nic złego w tym, że tak się czujesz. To wszystko.Zastanowiła się w milczeniu nad moimi słowami.
– Czuję się okropnie głupia.
I
słusznie.
– Nie jesteś głupia – sprzeciwiłem się.
Nieprawda.
– Owszem, jestem.
Prawda.
Musiałem jakoś poprawić jej nastrój.– Mer, czy uważasz, że ja jestem mądry?
:D
No cóż, Aspen, muszę Ci oddać sprawiedliwość,
rzeczywiście opowiadasz przednie dowcipy: z tego retorycznego
pytania śmiałam się dobrą minutę.
– Oczywiście – odparła pogodniej.
– Bo jestem. I jestem o wiele za mądry na to, żeby zakochać się w głupiej dziewczynie, więc możesz od razu to wykluczyć.
Cóż, biorąc pod uwagę, że intelektualnie jesteście
z Amisią na podobnym poziomie...resztę dośpiewaj sobie sam.
Jej śmiech był niewiele głośniejszy od szeptu, ale wystarczył, żeby rozproszyć smutek. Miałem własne lęki związane z Eliminacjami i powinienem spróbować lepiej ją zrozumieć. Nie chciała wysyłać swojego zgłoszenia. Ja tego chciałem. To była moja wina.
Cóż...nie. Owszem, zachęcałeś ją do tego, ale
decydującym czynnikiem okazała się być łapówka ze strony
mamusi.
Setki razy chciałem się wytłumaczyć, błagać o przebaczenie, które już od niej otrzymałem. Nie zasługiwałem na nie. Może teraz. Może to był odpowiedni czas i mogłem w końcu naprawdę ją przeprosić.
Wiecie, co jest tu najzabawniejsze? Aspen ma gorące
pragnienie kajać się za coś, czego nie zrobił (zmuszenie Ami do
udziału w Eliminacjach), natomiast ani mu w głowie przepraszać za
coś, co faktycznie zrobił (awantura spowodowana faktem, że Amisia
ośmieliła się nakarmić Samca Alfa).
– Mam poczucie, że okropnie cię skrzywdziłam – oznajmiła ze wstydem w głosie. – Nie rozumiem, jak to możliwe, że dalej mnie kochasz.Westchnąłem. Zachowywała się, jakby to ona potrzebowała przebaczenia, chociaż z całą pewnością było na odwrót.
Cóż...tak i nie. Tak, jesteś jej winny przeprosiny za
tę żenującą awanturę w „Rywalkach”, ale obiektywnie rzecz
biorąc Amisia odwdzięcza ci się cokolwiek nieproporcjonalnie za ów
pokaz bucery, nieustannie wodząc cię za nos i dając ci nadzieję.
Nie wiedziałem, jak jej to wyjaśnić. Nie było słów dostatecznie wielkich, by ogarnąć to, co do niej czułem. Nawet ja nie potrafiłem tego zrozumieć.– Tak po prostu jest. Niebo jest niebieskie, słońce jest jasne, a Aspen na zawsze kocha Americę. Tak już został urządzony ten świat.
...To niesprawiedliwe, „Korona” już dawno za nami,
a ja nadal nie mogę się odpędzić od ducha przydupasa.
Mówię szczerze, Mer, jesteś jedyną dziewczyną, na której mi kiedykolwiek zależało. Nie potrafię sobie wyobrazić siebie z inną. Starałem się na to przygotować, na wszelki wypadek, ale po prostu… nie potrafiłem.
- No, ale nie ma co się martwić na zapas, ta twoja
pokojówka wygląda całkiem-całkiem; jestem dziwnie przekonany, że
zdoła jakoś zaradzić memu brakowi wyobraźni.
Kiedy słowa zawiodły, nasze ciała zareagowały. Nie było żadnych pocałunków, nic poza pospiesznymi uściskami, ale tylko tego było nam potrzeba. Czułem to samo, co dawniej w Karolinie, i byłem pewien, że uda nam się wrócić do tamtych czasów. Może nawet osiągnąć coś więcej.
Słowo daję, gdyby nominowano was do Nagrody Darwina,
nie tylko wygralibyście w cuglach, ale sam Karol zapewne powróciłby
na chwilę do świata żywych tylko po to, by osobiście uścisnąć
dłonie tak wybitnych laureatów.
– Nie możemy tu dłużej zostawać – powiedziałem, żałując, że to musi być prawda. – Wierzę w moje możliwości, ale nie chciałbym kusić losu.Wstała niechętnie, a ja przytuliłem ją jeszcze raz z nadzieją, że to będzie dodawać mi sił, dopóki znowu nie będę mógł się z nią zobaczyć. Przylgnęła do mnie mocno, jakby się bała mnie wypuścić.
Proszę, niech okaże się, że Clarkson akurat cierpi
na bezsenność i niech przypomni sobie, że kiedyś w roztargnieniu
zostawił tu Bardzo Ważne Dokumenty, proszę, niech okaże się, że
Clarkson akurat cierpi na bezsenność...
– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale naprawdę mi przykro, że Maxon okazał się takim nieprzyjemnym facetem. Chciałem cię odzyskać, ale nie chciałem, żebyś została zraniona. Szczególnie w taki sposób.
Masz rację: znając twoje przemyślenia, bardzo
trudno w to uwierzyć.
A swoją drogą...zwróćcie uwagę na to subtelne psychologiczne zagranie. Aspen już nie tyle sugeruje współwinę Maksia w całym tym bałaganie, co wprost wyraża „żal”, że książę okazał się szują – a wszystko to pod płaszczykiem sztucznej troski. Brawo, panie Leger, doprawdy urocze i niezwykle dojrzałe zagranie.
Zawahała się.
– Ale to jeszcze nie koniec, przynajmniej dopóki tu jestem.– Wiem, przecież znam cię dobrze. Nie wycofujesz się, żeby twoja rodzina dalej dostawała pieniądze i żebyś mogła się ze mną widywać, ale on musiałby cofnąć czas, żeby to naprawić.
Aaa, czyli próbujecie usprawiedliwić pobyt Amisi w
pałacu jej zapobiegliwością? Cóż, może i bym to kupiła, gdyby
nie fakt, że czytałam „Elitę” i jak żywo z przemyśleń Amisi
nie wynika, by sytuacja materialna jej rodziny była decydującym
czynnikiem wewnętrznego konfliktu „zostać czy uciec”. Wszystko
jak zwykle sprowadzało się tam do tru loffa i motyli w brzuchu
naszej heroiny.
...A swoją drogą, pogratulować rozmiaru ego, panie
Leger.
– Oparłem podbródek na jej głowie, trzymając ją przy sobie tak długo, jak tylko mogłem. – Nie martw się, Mer. Zaopiekuję się tobą.
Rozdział
6
Rozdział rozpoczyna się koszmarem Aspena:
America siedziała po drugiej stronie sali, przywiązana do tronu, a Maxon trzymał jej rękę na ramieniu, próbując zmusić do posłuszeństwa. Jej pełne lęku oczy spotkały się z moimi, walczyła, żeby do mnie wrócić. Ale w tym momencie zauważyłem, że Maxon także na mnie patrzy. Jego wzrok był złowrogi, w tym momencie bardzo przypominał swojego ojca.
Ja wiem, że człowiek nie jest w stanie kontrolować
swoich snów, ale mimo wszystko rozczula mnie, że w podświadomości
Legera Amisia mogłaby stanąć u boku Maksia wyłącznie z powodu
przymusu, a nie własnego wyboru, podyktowanego zresztą głównie
chucią.
Wiedziałem, że muszę biec do niej, rozwiązać ją, żebyśmy mogli uciec. Ale nie mogłem się poruszyć. Ja także byłem związany, tak jak przedtem Woodwork. Obezwładniający strach przemknął po mojej skórze. Niezależnie od tego, jak bardzo się staraliśmy, nie byliśmy w stanie ocalić się nawzajem.
Cóż, biorąc pod uwagę, że wasze starania składają
się głównie z niepotrzebnego kuszenia losu...
Maksiu wkłada na głowę Amisi koronę, ta jednak nie
chce się trzymać:
Niezrażony niepowodzeniem, Maxon sięgnął do kieszeni i wyjął coś, co wyglądało jak dwustronna szpilka. Zaczepił jeden koniec o koronę i docisnął, mocując ją na głowie Ameriki. Kiedy zaostrzona szpilka zagłębiła się w jej ciało, poczułem dwa potężne uderzenia w plecy i wrzasnąłem z nagłego bólu. Czekałem, aż poczuję spływającą krew, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego patrzyłem, jak krew wypływa spod szpilek na głowie Ameriki, mieszając się z rudością jej włosów i klejąc się do jej skóry. Maxon z uśmiechem wbijał jedną szpilkę za drugą, a ja krzyczałem z bólu za każdym razem, kiedy przebijał skórę Ameriki. Patrzyłem z przerażeniem, jak zalewa ją spływająca spod korony krew.
Cass, jeżeli to miał być swego rodzaju symbolizm,
to...bardzo cię proszę, nie idź tą drogą.
Aspen budzi się gwałtownie, roztrzęsiony.
Natychmiast pomyślałem o Woodworku i Marlee. We śnie bez wahania zgodziłbym się na cierpienie, gdyby dzięki temu zostało ono oszczędzone Americe.
Szkoda, że nie zdobyłeś się na podobny heroizm, GDY
NA TWOICH OCZACH KATOWANO TWOJEGO DZIEWIĘCIOLETNIEGO BRACISZKA.
...Z drugiej strony, kluczem w owym cytacie może być
fragment „we śnie”.
Czy Woodwork czuł się tak samo? Czy żałował, że nie może przyjąć podwójnej kary, żeby oszczędzić Marlee?
Cass, wiesz, dlaczego twoje usilne promowanie motywu
Marlee i Cartera - Kochanków Przeklętych przez Gwiazdy absolutnie
nie działa? Ponieważ Woodwork w ogóle nie musiałby
patrzeć, jak chłoszczą jego damę serca (samemu także zbierając
cięgi), gdyby w swoim czasie ruszył mózgiem.
Naprawdę, autorko – dlaczego niby moje serce miałoby
krwawić ze współczucia dla pary pozbawionych wyobraźni głupków,
dla zaspokojenia swojej chuci gotowych zaryzykować życiem nie tylko
swoim, ale i swojego kochania? Pamiętajmy, drodzy czytelnicy, że
chłosta była wynikiem intensywnych apelacji Maksia, który robił,
co mógł, aby przekonać ojca do złagodzenia kary – i udało mu
się to. Gdyby Maxon wypiął się na nasze gołąbeczki, Marlee i
Carter pokazowo zadyndaliby na stryczku. A skoro Woodwork uznał, że
małe figo-fago warte jest ryzyka utraty życia przez ukochaną...
Cóż, nie jestem pewna, czy jego miłość faktycznie była tak
głęboka, jak lubi to przedstawiać Cass.
Najwyraźniej Leger narobił trochę hałasu
śniąc/budząc się, bowiem Avery pyta go, czy wszystko gra.
Przewróciłem się na bok, żeby leżeć twarzą do niego, chociaż nic nie widziałem. Tylko kwatery wyższych oficerów miały okna.
Wiecie co? To w sumie dosyć ironiczne, że gwardziści
jako jedyni w pałacu najwyraźniej nie muszą obawiać się
rzucanych przez Miecia i Henia cegieł.
– Co się dzieje? – zapytałem.– Nie wiem. Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli przez chwilę będę głośno myślał?
– Nie ma sprawy. – Avery był świetnym przyjacielem, więc mogłem przynajmniej poświęcić dla niego kilka minut swojego snu.
Cóż, to bardzo miło z twojej strony, ale...co z
pozostałymi gwardzistami w tym pokoju? Jak się za chwilę
przekonamy, „przemyślenia” Avery'ego mogłyby ściągnąć na
niego spore duże kłopoty – dodajmy do tego fakt, że młodzi
gwardziści zapewne nadal są u króla na cenzurowanym i że byłoby
najlogiczniejszym z logicznych ruchów, gdyby Clarkson na wszelki
wypadek zainstalował wśród nich wtykę i otrzymujemy pewne
wytłumaczenie fenomenu przyjaźni gwardzisty z Bronxu i Legera: ot,
ciągnie swój do swego.
No, chyba że uznamy, iż Avery i Aspen mają dwuosobową kwaterę...co z kolei każe mi się zastanawiać, ileż to pomieszczeń w (wzorowanym, jak wiemy, na chałupie producenta filmowego) pałacu zajmuje tylko i li królewska służba. Dodajmy do tego kompletnie nieużywane i powoli obrastające w pajęczyny pokoje byłych kandydatek i wychodzi na to, że domostwo Maxona posiada magiczne właściwości namiotów z uniwersum Harry'ego Pottera.
– Myślałem o Woodworku i Marlee. I o lady Americe.– Dlaczego o niej? – zapytałem, także siadając.
- Ciebie też mam zacząć nienawidzić?!
– Kiedy zobaczyłem, jak lady America biegnie do Marlee, w pierwszej chwili poczułem na nią złość. Czy nie powinna być mądrzejsza? Woodwork i Marlee popełnili błąd i musieli zostać ukarani. Król i książę Maxon musieli wyegzekwować obowiązujące prawo, prawda?
Avery, lubię cię, nie spier*** tego.
(…) Ale kiedy pokojówki i kamerdynerzy o tym rozmawiają, cały czas wychwalają lady Americę. Dla mnie to nie ma sensu, bo moim zdaniem postąpiła źle. Ale, no cóż, oni są tutaj o wiele dłużej niż ja. Może widzieli znacznie więcej. Może o czymś wiedzą. A jeśli tak jest i jeśli oni uważają, że lady America zrobiła słusznie… w takim razie czego ja nie wiem?
Aspen, to jest rzekomo twój najlepszy kumpel. Jak
mogłeś mu nie wyjaśnić, że tkwi w opku, w którym rolę
naczelnej Mary Sue odgrywa Amisia?! Nic dziwnego, że biedak jest
kompletnie zagubiony; życie w Cassolandzie bez tego rodzaju wiedzy
musi być niezwykle frustrujące.
Znajdowaliśmy się na grząskim gruncie, ale Avery był moim przyjacielem, najlepszym, jakiego kiedykolwiek miałem. Powierzyłbym mu swoje życie, a w pałacu zawsze dobrze było móc liczyć na wiernego sprzymierzeńca.
Słowo daję, nic nie ucieszyłoby mnie bardziej niż
fabularny twist, w wyniku którego okazałoby się, że to AVERY jest
ową wspomnianą przeze mnie wcześniej wtyką i sprytnie manipuluje
Legerem, aby ten zdradził mu swoją nieprzychylną opinię na temat
rodziny królewskiej (nie, żeby – jak mieliśmy już okazję
zaobserwować – Aspen potrzebował specjalnej zachęty do dzielenia
się antymonarchistycznymi przemyśleniami...).
– To rzeczywiście dobre pytanie. Warto się zastanowić.– Właśnie. Na przykład czasem, kiedy stoję na straży w gabinecie króla, książę pracuje nad czymś, a potem wychodzi, żeby zająć się czymś innym. Król Clarkson bierze wtedy robotę księcia Maxona i wycofuje połowę zmian. Dlaczego? Nie mógłby przynajmniej porozmawiać z nim o tym? Myślałem, że stara się go wyszkolić.
Avery, moja sympatia do ciebie właśnie jakby zmalała
(no, chyba że rzeczywiście jesteś szpiegiem króla, w takim razie
zwracam honor). Naprawdę nie potrafisz wykoncypować,
dlaczego Clarkson musi przepisywać od nowa wszelakie dekrety
tworzone przez tego półgłówka? Zapewniam, że wszelakie rozmowy
na niewiele się tu zdadzą, jako że Maxon uparł się odbierać
uwagi ojca jako złośliwe przytyki do własnej osoby i nigdy nawet
nie zaświta mu w pustej łepetynie, że tatuś może mieć rację,
krytykując jego bezsensowne pomysły.
– Nie wiem. Zależy mu na zachowaniu kontroli? – Kiedy to powiedziałem, uświadomiłem sobie, że to musi być przynajmniej częściowo prawda. Czasem podejrzewałem, że Maxon nie wie o wszystkim, co się dzieje.
Chłopie, Maksiu udowodnił wielokrotnie, że nie radzi
sobie nawet w kałuży – po gwizdek wrzucać go do oceanu?
Może Maxon nie jest tak kompetentny, jak zdaniem króla powinien być na tym etapie.
Wyrzuć to „może” i otrzymamy najmądrzejsze
zdanie, jako wyszło z twoich ust w całej serii.
– A jeśli książę jest bardziej kompetentny, a królowi się to nie podoba?Stłumiłem śmiech.
– Trudno w to uwierzyć. Maxon strasznie łatwo traci koncentrację.
...Aspen, przestań, ja nie chcę ci kibicować.
– Hmmm. – Avery poruszył się w ciemności. – Może masz rację. Po prostu wydaje mi się, że ludzie odbierają go inaczej niż króla. I mówią o lady Americe w taki sposób, że gdyby to od nich zależało, zostałaby księżniczką. Skoro ona potrafi się w ten sposób sprzeciwiać, czy to znaczy, że Maxon także?
Avery, zauważyłeś może, co zdziałał sprzeciw
Ameriki? Podpowiem ci: zupełnie nic. Masz zatem odpowiedź na
pytanie, ile dla króla (i słusznie) znaczą protesty jego syna.
...A raczej, znaczą zawsze poza tym jednym, jedynym
przypadkiem. Dlaczego nikt z tłumu klakierów Amisi nadal nie
zauważył, że jej pokazowy bieg przez przeszkody był wyłącznie
pustym (choć szczerym) gestem – podczas gdy prawdziwym bohaterem
jest tu Maxon, który zdołał przekonać ojca, by zastąpił karę
śmierci chłostą?
Jego pytanie dotknęło kwestii, nad którymi nie chciałem się zastanawiać. Czy to możliwe, żeby Maxon w rzeczywistości sprzeciwiał się ojcu?
Owszem, i to całkiem często; jego protesty dotyczą
głównie konieczności ciężkiej pracy na rzecz narodu.
A jeśli tak, to czy sprzeciwiał się także koronie i temu, co się z nią wiązało? Nigdy nie byłem szczególnym zwolennikiem monarchii, nie potrafiłbym chyba nienawidzić nikogo, kto by z nią walczył.
W takim razie możesz odetchnąć z ulgą i nadal
wygodnie mościć się w swym kokonie pogardy dla konkurenta, bowiem
protesty Maksia dotyczą tylko i wyłącznie konieczności nauki
rządzenia krajem; troska o los zwykłych obywateli zasadniczo nie
spędza mu snu z powiek.
Ale moja miłość do Ameriki była silniejsza od wszystkiego innego, a ponieważ Maxon stał między mną a moją miłością, nie przypuszczałem, by mógł powiedzieć lub zrobić cokolwiek, co sprawiłoby, że uznałbym go za przyzwoitego człowieka.
Cass? To nie jest romantyczne. Naprawdę. Motyw tru
loffa – pitekantropusa, uznającego kobietę za swoją własność
i traktującego skrajnie nieobiektywnie (także w kwestiach nie
związanych ze światem uczuć) potencjalnego rywala nie jest
romantyczny. Jacob Black nie był romantyczny. Jared Howe nie był
romantyczny. Aspen Leger także nie jest romantyczny. Szczerze
mówiąc, obecnie zaczyna mi się jawić jak rasowy psychol –
stalker, któremu obiekt obsesji przesłania świat do tego stopnia,
iż nie jest w stanie myśleć narządem innym niż penis.
– Naprawdę nie wiem – odparłem szczerze. – Nie zapobiegł wykonaniu kary na Woodworku.
OWSZEM, ZAPOBIEGŁ.
Naprawdę, Cass – co tu się wyrabia?
„Karą
za taką zbrodnię jest śmierć! Jednak litościwy książę Maxon
postanowił oszczędzić życie tych zdrajców. Niech żyje książę
Maxon!”
„Elita”,
rozdział 9
Serio, chyba po raz pierwszy w tej serii autentycznie
żal mi Maxona – to bodaj jedyna naprawdę heroiczna i niesamolubna
rzecz, jaką zrobił na przestrzeni całej serii, a i tak wszyscy
wolą skupiać się na Amisi i jej dramatycznych wrzaskach.
– To prawda, ale to nie znaczy, że mu się to podobało.
* wzdycha ciężko *
Chodzi mi tylko o to, że uczono nas obserwowania każdej osoby wchodzącej do pałacu i poszukiwania ukrytych intencji. Może powinniśmy robić to samo w przypadku osób, które już tu są.
Ja tam radziłabym póki co skupić się jednak na
punkcie pierwszym, z którym – jak niejednokrotnie mieliśmy okazję
zaobserwować – nadal macie niejakie problemy.
– Możesz mieć sporo racji – przyznałem.– To jasne. To ja tu jestem mózgiem. – Avery poprawił kołdrę, kładąc się z powrotem.
– No to śpij już, geniuszu. Jutro przyda nam się twój intelekt – zażartowałem.
– Pracuję nad tym. – Leżał nieruchomo jakąś minutę, a potem znowu się odezwał: – Stary, dzięki, że mnie wysłuchałeś.
– Nie ma za co. Od czego ma się przyjaciół?
– Wiem. – Znowu ziewnął. – Brakuje mi Woodworka.
Westchnąłem.
– Wiem. Mnie też.
I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku:
rozmowy z Amisią i tajemniczym stajennym.
Zostańcie z nami!
Maryboo
Te nowelki nie sa nawet kwikogenne.. . idzie sie zaziewac na smierc. Po co komukolwiek takie bonusy, skoro nie wnosza one nic do glownej historii?
OdpowiedzUsuńBtw, "brakowi", nie "braku".
O, dziękuję, jutro poprawię, jak znajdę ;) Cóż, wnoszą - $ na konto autorki...
UsuńNo to chyba jedynie... Na pewno znajda sie osoby, ktore kupia ze wzgledu na sentyment do serii/postaci, ale niezle sie zawioda... Czekam na "Krolowa", siedlisko patologii i tak ciekawsze niz te bzdury o truloffach.
UsuńA ja się w sumie zgadzam z Averym nierozumiejącym, czemu król poprawia za Maksia papierologię. Nie żebym nie rozumiała Clarksona, mnie też w końcu skończyłaby się cierpliwość żeby tłumaczyć w kółko to samo, ale mimo wszystko, skoro Maksio zachowuje się jak uczniak odwalający pracę domową na "byle było", może należałoby zastosować na nim adekwatną strategię. Siedzenie przy biurku dopóty, dopóki wszystko nie będzie zrobione właściwie, mogłoby zmotywować go odrobinę bardziej niż świadomość, że za zamkniętymi drzwiami tatuś i tak poprawi wszystkie byki, więc po co się w ogóle wysilać. No chyba że Maxon naprawdę wierzy, że wykonuje swoją pracę dobrze - wtedy naród ma przekichane.
OdpowiedzUsuńCóż, biorąc pod uwagę, że jedyną reakcją Maksia na konstruktywną krytykę ze strony tatki jest foch i tupanie nóżką, Clarkson zapewne obawia się, że siedzieliby nad papierami do Sądnego Dnia...
UsuńJakby ominął obiad i kolację, w końcu by się ogarnął. Głód jest niezawodną motywacją ;) Nie żebym popierała takie metody wychowawcze, ale skoro już robimy z Clarksona takiego zUego ojca, dziwi mnie ta jego pobłażliwość.
UsuńAspen i Amisia mają inteligencję ameby. Marlee i Carter też (ale chociaż w jakiś sposób się wspierają i dostali khem, nauczkę, przez co wydają się sympatyczniejsi od naszej Mary Sue i odpowiednika Jacoba). Avery rulez.
OdpowiedzUsuńNie oszukujmy się, wiadomo po co ta cała nowelka... wybaczcie kaszel, gardło mnie pobolewa, została napisana. Hajs hajsem, oczywiście, ale, wybaczcie wyrażenie, jak inaczej strzepać sobie do własnej bohaterki?
OdpowiedzUsuńWybierzmy moment, w którym zrobiła coś heroicznego (tylko że nie) i wsadźmy wszystkim statystom w usta - oprócz Avery'ego z jakiegoś powodu, ale może on rzeczywiście nie załapał, że jest w Cassolandzie - peany na jej cześć. Że nagle każda kucharka chce ją za księżniczkę. Że jest, ach, taka wspaniała. Żeby było dobitniej, trzeba zmniejszyć zasługi wszystkich innych, którzy pomagali Marlee i Carterowi. Albo wykasować z pamięci wszystkich zebranych, jeden pies, wynik ten sam, nawet jeśli odrobinkę dobitniejszy. Ważne, żeby rude wspaniałości zostały ukoronowane za wszystko, co dobre, za pomoc, za serdeczność i wszelkie inne zmyślone cechy jej charakteru, których nie widać podczas narracji w Elicie.
Niby się nic tam nie dzieje, ale w jakiś sposób mój mózg i żołądek buntują się bardziej, niż w oryginale. Nie wiem, może to moje osobiste uprzedzenie, ale rzadko co brzydzi mnie w, ponownie, wybaczcie określenie, literaturze jak to, że są tworzone narracje innych bohaterów TYLKO z tego powodu, że autorzy chcą gdzieś wcisnąć zachwyt nad swoim avatarem, żeby sobie podbudować ego. Mogę znieść wiele, ignorancję, nielogiczność, brak dystansu i tak dalej, ale fapania do swoich kukiełek, które w założeniu mają być tobą, uch... Mam nadzieję, że zbliżamy się do końca :P
Strasznie negatywnie mi to wyszło, za co przepraszam :D Zazwyczaj staram się podchodzić z większym poczuciem humoru do takich głupot, ale ile można słuchać o tych wspaniałych self-insertach ; _ ;
"Mogę znieść wiele, ignorancję, nielogiczność, brak dystansu i tak dalej, ale fapania do swoich kukiełek, które w założeniu mają być tobą, uch... Mam nadzieję, że zbliżamy się do końca :P"
UsuńTak i nie. Owszem, wraz z zakończeniem nowelek z perspektywy tru loffów pożegnamy się z najgorszą falą peanów na cześć Amisi, ale...no cóż...pozostałe twory nadal umiejscowione są w Cassolandzie i działają zgodnie z obowiązującą w nim logiką (poza "Królową", ale to dzieło jest - ekhm, ekhm - niezwykłe i bez obecności Ami).
Ja tylko od siebie dodam, że kompletnie nie rozumiem dlaczego autorki tak się garną do zmiany narracji. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że trzeba naprawdę stanąć na rzęsach, żeby wyszło to na dobre. W Grey'u skończyło się to odebraniem bohaterowi tych i tak marnych resztek tajemniczości. W Zmierzchu (przynajmniej na tyle, na ile można wierzyć znalezionym w sieci fragmentom z perspektywy Edwarda) wyszła na wierzch całą psychopatia. Tutaj Makson został obdarty z jakiegokolwiek uroku, a Aspen... No, jeśli w ogóle ktoś go kiedyś lubił, to najpewniej teraz przestał.
UsuńI to nie są odosobnione przypadki. W YA 90% przypadków zmiany narratora kończy się w taki sposób. Dlaczego więc jest to zabieg tak cholernie popularny? Czemu własnym kukiełkom robić krzywdę?
Akurat wczoraj trafiłam gdzieś na blogspocie na bardzo lolną recenzję "Księcia i gwardzisty", w której zadeklarowana członkini TeamMaxon stwierdziła, że dzięki "Gwardziście" lepiej zrozumiała Aspena, choć nadal nie pochwala wszystkich jego decyzji, i jest od teraz jedną z jej ulubionych postaci. :D
UsuńZ drugiej strony te wszystkie zmiany narracji czesto czynia boCHaterki jakby... no... znosnymi, np. Analstazja Stal. Grej jest na tyle "pojebany na 50 sposobow" ze ona nagle wyglada jak apoteoza zdrowego rozsadku.
UsuńTu nawet tyle nie da sie zrobic.
Chętnie obejrzałabym kreskówkę opartą na motywach tego dzieUa, w której Amisia, Aspen i Maksio odwalają znany nam szajs i zawsze uchodzi im to na sucho i wszyscy się nimi zachwycają tak jak w książkach, czyli bez powodu. I jest zły Clarkson, który mimo logicznych działań próbuje ich wykończyć, ale nie może. Jak struś pędziwiatr i kojot. I są Miecio i Henio. I w ostatnim odcinku Maksio niechcący tłucze słoik z monetą Asperiki i tu pojawia się problem, bowiem w monecie był zamknięty czar merysuistyczności. I Maksio, Amisia i Aspen zostają za karę wysłani do pracy w kamieniołomie.
OdpowiedzUsuńOglądałabym.
UsuńO ile w "Księciu" aż tak mnie to nie raziło, ponieważ tam cały początek był przed-amisiowy i dostaliśmy (niestety) więcej ekspresowych Eliminacji na przykład, o tyle w "Gwardziście" tragicznie wręcz widać, że został napisany po to, by autorka mogła sobie, za przeproszeniem, trzepać do Ameriki. Akcja jest umieszczona akurat w momencie, w którym nasza hirołina odwaliła swój brawurowy numer, za który uwielbiają ją WSZYSCY, od rebeliantów poprzez służbę, aż po włoską księżniczkę i już to podpowiada, wokół czego będzie kręcić się nowelka. Ale co mnie uderzyło - albo wydaje mi się, że tak jest - tutaj dosłownie POŁOWA treści to przepisane sceny z tego momentu "Elity", tylko zamieniono narrację na Ośrodka. Gdybym to kupiła to bym się wkurzyła nawet jako fanka serii, że w gruncie rzeczy nie dostaję nic nowego.
OdpowiedzUsuńSerio, akurat ja osobiście nie jestem przeciwniczką wydawania tryliarda dodatków do serii, jeśli FAKTYCZNIE masz coś do powiedzenia. Cass nie ma, co udowadnia od czasów FAQ do pierwszego tomu. Ale Cass nawet w serii właściwej nie miała nic do powiedzenia.
A z drugiej strony - na jakim innym wątku mogłaby opierać się ta nowelka (opcję "nie tworzyć jej w ogóle" z góry wykreślmy, Cass za bardzo lubi Asperikę, żeby zwalczyć taką pokusę)? Wszak biczowanie Marlee i Cartera to - nie licząc puchowego pamiętniczka Grzesia - jedyny zapadający w pamięć fragment "Elity". W tej książce nic nie dzieje się do tego stopnia, iż jestem pod sporym wrażeniem, że Cass zdołała zapełnić aż tyle stron Worda/zeszytu, tworząc "Gwardzistę" (jak się wkrótce przekonacie, ta nowelka jest dłuższa niż "Książę").
UsuńChciałam napisać - "nie tworzyć jej w ogóle", ale no niestety, Asperica. Naprawdę się napociłam, starając wymyślić inny moment całej trylogii, w którym można umiejscowić opowiadanko o Aspenie... I nic nie wymyśliłam. O ile mogłabym podać jakieś inne momenty serii, które ktokolwiek mógłby chcieć przeczytać z punktu widzenia Maksia, o tyle Aspen coś do roboty, np. zniechęcanie Amisi do rywala (poza początkiem pierwszego tomu) miał właśnie wtedy. Kurde, to już chyba Simon u Clare nawet robi więcej niż Ośrodek. Przecież ten facet przez znakomitą większość czasu nie robi NIC poza byciem zapasowym kołem Amisi. Choć tak pięknie krytykuje Maksia, że na moment się nawet zapomina, jaki jest irytujący.
UsuńCo do fragmentu ja z pewną dozą ciekawości mogłabym przeczytać nowelkę opisującą jak Ośrodek zmieniał swój obiekt zainteresowania z Ameryki na... Lucy, z tego co pamiętam. No ale to by rujnowało faptime autorki, więc w sumie zrozumiałe dlaczego to nie ten motyw zdecydowała się przedstawić czytelniczkom. A trochę szkoda, bo w trylogii dostaliśmy ten wątek w stanie tak bardzo instance, że nawet nie spostrzegłam się jak był gotowy.
UsuńDasa
Dasa - dostaniecie namiastkę tego wątku w scenie z punktu widzenia Lucy. Więc...be careful what you wish for ;)
UsuńMaryboo
Hm, gdyby autorka miała choć trochę wyobraźni, mogłaby powstać ciekawa opowieść o czasach sprzed ogłoszenia eliminacji. Ale nie ma, więc kręcimy się znowu wokół idiotycznego popisu odwagi Ameriki. W sumie smutne, że to jej jedyny wyczyn wart* opisania.
Usuń*tego poglądu pewnie nikt nie podziela, poza Cass, jak dla mnie wątek mógłby nie istnieć, bo nikomu splendoru nie dodał...
Chowanie się za zasłonką i quiz rządzą...Oni nie mieli ani trochę stracha? Para głupoli.
OdpowiedzUsuńChomik
Analiza miodna, jak zawsze zresztą. Aż wstyd się przyznać, że czytam wasze analki już od dawien dawna i dopiero teraz odważyłam się skomentować, ale hej, lepiej późno, niż wcale. W końcu komcie dają +1000 do weny. :D Właściwie, to chciałam wam podziękować. Dzięki waszym genialnym analizom, właściwie przez nie, aż się przemogłam i zapoznałam z Bardzo Złymi Książkami, jak właśnie Rywalki i dzieła pani Meyer (które moje znajome wychwalają, a ja wciąż nie wiem czemu ;-;). Gdyby nie wy, nigdy bym przez to nie przebrnęła, a w ten sposób aż mnie Wen zaatakował i po analizie BD (pozwólcie, że się pochwalę nieskromnie - zawczasu się kajam i posypuję głowę popiołem) pomyślałam, że można by spróbować "naprawić" wiekopomny Zmierzch wykorzystując co lepsze pomysły. Wielkie dzięki, bo gdyby nie wy, chyba nigdy bym się nie zmotywowała i nie zaczęła pisać sama. Choćby głupie przepisywanie Zmierzchu. Zawsze jakieś ćwiczenie i zabawa dla zabicia czasu. Jesteście wspaniałe, odwalacie kawał dobrej roboty i oby tylko tak dalej. ;)
OdpowiedzUsuńBajdałej, skoro już wspomniałam o tej mojej zabawie ze Zmierzchem, gdyby ktoś już był bardzo znudzony... Cóż, gorzej niż w oryginale na pewno nie będzie. ;)
http://ksiazkowa-rekonstrukcja.blogspot.com/
Cieszymy się z Beige, że nasza twórczość okazała się inspirująca :)
UsuńNa pewno zajrzę, ale zastanawiam się czy nie uprawiasz masochizmu :)
Usuńrose29
Podsyłam jako ciekawostkę, hyh. https://www.wattpad.com/story/99441702?utm_source=android&utm_medium=link&utm_content=share_reading&wp_page=reading&wp_uname=1Truskaffkowa1&wp_originator=Ot3VCuA8lnyBWEin%2F9oekYqbSxTQe0SYeJFX24m9JeaLcLF0q5MPvi5XC%2BVfTS1l7wFILalrl%2BjQ9GZoPwkIcOygm76iQzkF5DzdLvLE3nxWys5RsEK1eUTfs%2FTm3i6z&_branch_match_id=373065804458045846
OdpowiedzUsuńPost wstawiony dawno temu, ale muszę zwrócić na to uwagę: czy Cass biorąc wszystko co świecące z Igrzysk Śmierci i pisząc o nienawiści Ośrodka do Maksia zapomniała, jak to Gale powiedział, że lepiej by było, gdyby można było nienawidzić Peetę? Czy naprawdę uważa nienawidzenie rywala za sam fakt bycia rywalem za romantyczne? :O
OdpowiedzUsuń