niedziela, 27 listopada 2016

Rozdziały XXXI i XXXII


Rozdział 31


Eadlyn, już po doprowadzeniu się do ładu z pomocą pokojówki, udaje się do sypialni Henriego, by podzielić się z nim – nazwijmy to – szczęśliwą nowiną dotyczącą ich rychłych zaślubin.

Tak jak wcześniej, gdy myślałam, że zostanę z Kilem, powtarzałam sobie, że to nie jest zły wybór. Henri będzie mi oddany i pełen ciepła, a chociaż przez pewien czas możemy mieć jeszcze problemy z komunikacją, to nie znaczy, że nasze wspólne życie nie będzie szczęśliwe.

Pożycie małżeńskie jak pożycie małżeńskie, ja na twoim miejscu obawiałabym się raczej najróżniejszych publicznych wystąpień („Biuletyn”) i dyplomatycznych wizyt, skoro twój wkrótce-mąż nadal nie opanował Present Simple.

Kamerdyner otworzył mi drzwi.

Wiecie, dlaczego cytuję to zdanie? Bo kamerdyner Norwegofinoszweda jest jeszcze lepszym ninja, niż pokojówki Amisi; tamte wychodziły z pomieszczenia, by udać się Czarnej Dziury Fabularnej, ów dżentelmen natomiast najwyraźniej potrafi się teleportować, bowiem przez resztę (dosyć intymnej w swej naturze) sceny nie dostaniemy żadnej wzmianki o tym, że zostawił królową i kandydata samych, a raczej ciężko mi uwierzyć, by poniża rozmowa miała rozgrywać się na oczach (i uszach) osób trzecich.

Henri bardzo cieszy się z odwiedzin dziewczyny; okazuje się, że Edzia przerwała mu lekturę:

Dotknęłam książek i przyjrzałam się im. Oczywiście, nawet jeśli nie miał pomocy, uczył się angielskiego.

W takim razie zmieńcie mu podręcznik, obecny jest ewidentnie do kitu. Chociaż...

Złapał zeszyt, podniósł go i pokazał palcem.
Napisałem dla ciebie. Mogę przeczytać, tak?
O tak, proszę.
Dobrze, dobrze. – Odetchnął głęboko i z uśmiechem spojrzał w swoje notatki. – „Droga Eadlyn, wiem, że nie mówię dobrze, ale myślę o tobie w każdy dzień. Moje słowa są jeszcze niedobre, ale moje serce” – mówił, dotykając piersi – „czuje, co nie umiem powiedzieć. Nawet po fińsku nie umiem takie słowa.(...) Jesteś piękna, talent, mądra i miła. Mam nadzieję pokazać ci, jak dobrze ja myślę o tobie. I więcej pocałunki.”

No, trzeba oddać chłopakowi sprawiedliwość; coś nareszcie drgnęło w kwestiach lingwistycznych. Ten tekst, nawet pomimo błędów, jest pewnym krokiem naprzód; oczywiście, możemy założyć, że Henri biedził się nad nim od dwóch tygodni, ale zawsze jest to pewne światełko w tunelu, biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno biedaka przerastało nawet to be. Przy czym jest to kolejny dowód na to, o czym peroruję od dawna: Cass, jeśli Henri będzie się przykładał do nauki, to Eadlyn naprawdę nie będzie musiała czekać dwadzieścia lat, by móc porozmawiać z mężem o pogodzie.

Jak mała Kiera wyobraża sobie…: 72
Nie posmarujesz, nie pojedziesz: 49
 
Edzia jest zachwycona listem.

Jeszcze pracuję – wyjaśnił i odłożył zeszyt. – Yyy… Zawołać Erika?

I znów: nawet jeżeli wyznanie wyżej było efektem licznych prób i błędów podczas procesu tworzenia, to Henri ewidentnie podciągnął się na tyle, by umieć samodzielnie przekazać podstawowe informacje. Godne podziwu, biorąc pod uwagę, iż niedawno chłopak bez pomocy przydupasa nie potrafił nawet domyślić się, że królowa pyta go o jego siostrę. Swoją drogą, ciekawe, skąd ten nagły przypływ zdolności językowych: czyżby Norwegofinoszwed postanowił zakuwać ile wlezie, bo dostał cynk, że już niedługo może mieć szansę witać w pałacu zagranicznych dygnitarzy?

No, inna sprawa, że nieoczekiwane talenta lingwistyczne Henriego to po trosze i zasługa tłumaczki; w oryginale Norwegofinoszwed posługuje się jednak nieco bardziej niezgrabną angielszczyzną.

Eadlyn prosi, by zostali sami:

Henri, lubisz mnie, prawda?
Skinął głową.
Tak. Lubię ciebie.
Ja też cię lubię.
Uśmiechnął się.
Dobrze!
Znowu roześmiałam się wbrew sobie. „Widzisz, Eadlyn, będzie dobrze”.

A tak swoją drogą...Słuchajcie, ja wiem, że Edzi ostatnio trochę się w życiu nie układa, prawdziwy tru loff wkrótce ma pogalopować w siną dal i w ogóle, ale rozczula mnie fakt, że oddając się rozważaniom na temat osoby przyszłego księcia małżonka Eadlyn zdaje się w ogóle nie brać pod uwagę tego, że nie tylko jej los ulegnie znacznej przemianie wraz z nałożeniem na palec obrączki; ba, nowy książę małżonek będzie w znacznie trudniejszej sytuacji, wrzucony nagle na nieznane królewskie wody, gdzie nie tylko będzie zmuszony przywyknąć do roli męża, ale także – a nawet przede wszystkim – członka rodziny panującej. Henri może szczerze lubić Edzię i mieć najlepsze chęci, ale królowa w ogóle nie zastanawia się, czy chłopak podoła trudom współrządzenia państwem, który to problem w obecnej sytuacji powinien ją trapić przynajmniej tak samo mocno jak to, czy będą mieli o czym dyskutować nad tostami z dżemem.

Użyj mózgu, Luke: 120

W tym momencie następuje scena oświadczyn, trzeba przyznać, że całkiem udana; Henrik nie do końca wierzy/rozumie, o co pyta go Eadlyn, ale kiedy dociera do niego, że królowa chce, by się pobrali, jest wyraźnie szczęśliwy („Zaśmiał się i zaczął raz za razem całować moje dłonie, aż w końcu przerwał na chwilę, żeby na nie popatrzeć, jakby nie mógł uwierzyć, że będzie je trzymać przez resztę życia.”).

Nie miałam wcześniej okazji wspomnieć, że Edzia przyniosła ze sobą pewne pudełko:

Musisz mi dać pierścionek – powiedziałam i otworzyłam pudełko stojące na stole.
Henri głośno westchnął. Na niebieskim aksamicie spoczywało dwadzieścia pięć pierścionków zaręczynowych, w różnych kolorach i różnej wielkości, ale wszystkie odpowiednie dla królowej. Patrzył na nie przez chwilę, zanim odwrócił się do mnie.
Ja wybrać dla ciebie?
Tak.

Możliwe, że to tylko moje odczucia, ale cała ta sytuacja jest...nieco dziwaczna. Rozumiem, że Norwegofinoszwed raczej nie byłby w stanie kupić pierścionka z diamentem ze swojego kieszonkowego, ale w tej sytuacji chłopak de facto po prostu wskazuje palcem na najfajniejszą błyskotkę z tych już dostępnych dla władczyni; co więcej, Edzia doskonale zna zawartość danego pudełka i z pewnością (chociażby podświadomie) wybrała pierścionek, który najbardziej jej się podoba. Dołóżmy do tego fakt, że Henri kompletnie nie zna - bo i skąd? - gustu władczyni (co jest dosyć smutne biorąc pod uwagę fakt, że ta dwójka już wkrótce ma powiedzieć sobie sakramentalne „tak”) i w efekcie mamy taką oto sytuację:

Zmarszczył brwi, odrobinę przytłoczony takim wyborem. Przesunął palcem po prześlicznych połączeniach granatów i ametystów, zastanowił się nad diamentami tak szerokimi i płaskimi, że można by jeździć po nich na łyżwach. Ale potem zobaczył ogromną perłę oprawioną w różowe złoto i otoczoną drobnymi brylancikami. Podniósł pierścionek i skinął głową.
Dla ciebie.

Słuchajcie, każdemu jego porno; jeśli Edzia chce, żeby to jej przyszły mąż miał decydujące słowo w kwestii wyboru ślubnej biżuterii, nie ma sprawy. Dla mnie jednak tego rodzaju układ nadal pozostaje dosyć specyficzny, biorąc pod uwagę, iż:

a) narzeczony nie wie, jaki rodzaj kamieni szlachetnych/rozmiar/wzór najbardziej podoba się jego wybrance
b) pomimo owej niewiedzy (choć, owszem, przy pełnym przyzwoleniu Edzi) radośnie wybiera ten pierścionek, który spełnia jego wymogi estetyczne, nie konsultując się z narzeczoną na temat kwestii poruszonych w punkcie a
c) wszystkie te cacka są na pewno wysokiej jakości, ale umówmy się – gust jak rzyć, każdy ma własny. Z opisu wynika, że Eadlyn będzie od dziś nosić na palcu coś w ten deseń:


Nie każdej kobiecie spodobałaby się tego rodzaju błyskotka. Wychodzi więc na to, że Edzia albo nie ma sprecyzowanych upodobań i wszystkie z pierścionków w pudełku tak czy inaczej trafiały jakoś w jej gust (i w takim układzie oddanie decyzji w ręce Henriego nie jest specjalnym ryzykiem), albo...no cóż...będzie musiała zawczasu uprzedzić pałacowego projektanta wnętrz, że książę nie ma prawa do decydowania o ostatecznym wyglądzie królewskiej sypialni.

Wyciągnęłam lewą dłoń, a on wsunął mi na palec ogromny, przepiękny pierścionek.
Dobrze, dobrze? – zapytał.
To było coś, co musiało mi wystarczyć. Nie będzie idealnie. Nie będzie nieskończenie szczęśliwie. Będzie dobrze. A mnie, po wszystkich błędach, jakie po drodze popełniałam, z pewnością to wystarczało. Uśmiechnęłam się.
Dobrze, dobrze.

Biedny Henri, naprawdę mi go żal; został zredukowany do roli nagrody pocieszenia, burego opakowania zastępczego dla pastelowej etykiety, jaką jest przydupas.


Przeskok!


Przysłano ci prezent – oznajmiła Eloise.
Popatrzyłam na paczkę, nie do końca pewna, co to ma być, ponieważ niczego się nie spodziewałam.

Edziu, miej się na baczności; a nuż to kolejne dzieło Marida i w tej paczce jest mniejsza paczka, a w niej jeszcze mniejsza paczka, a w tej najmniejszej paczce – pierścionek zaręczynowy z dołączoną karteczką „Zaklepuję lewą stronę łóżka!”?

Postawiłam z boku pudełko z pierścionkami i rozłożyłam palce.
Jak ci się podoba? – zapytałam.
Oczy Eloise zrobiły się większe.
Nigdy czegoś podobnego nie widziałam.

Szczerze wątpię, biorąc pod uwagę, że regularnie upinasz na włosach Edzi diademy skrzące się od diamentów i inszych szmaragdów.

Monty Python wiecznie żywy: 84

Cóż, zrobili na tę okazję dwadzieścia pięć pierścionków, każdy jedyny w swoim rodzaju. To lekka przesada, ale cieszę się, że ten znalazł się wśród nich. Na pewno to jeden z tych, które mnie się najbardziej podobały.

Słowo daję, Norwegofinoszwed powinien regularnie grać w totolotka.

Wygląda prześlicznie. – Eloise uśmiechnęła się. – Czy potrzebujesz czegoś jeszcze, czy wolałabyś zostać sama?
Chyba na razie chciałabym być sama.
Oczywiście. Proszę mnie zawołać, kiedy się będziesz szykować na kolację, a ja od razu przyjdę.

- Lucy pokazała mi, jak odbierać fale dźwiękowe Mary Sue z dowolnego zakątka Czarnej Dziury Fabularnej!

Skinęłam głową, a ona zniknęła za drzwiami, zaczepiając o nie lekko rąbkiem spódnicy.
Nie powinnam była wątpić w Neenę.

...Nie bardzo wiem, jaki jest związek między tymi dwoma zdaniami.

Edzię z niejasnego powodu dopada usilne pragnienie poangstowania sobie:

Ścisnęłam oparcie krzesła i starałam się oddychać miarowo. Nie wiem, czy kiedyś aż tyle
straciłam, ale musiałam pamiętać, ile zyskałam.

Póki co straciłaś jedynie możliwość regularnego wymieniania się złotymi myślami z przydupasem. Jeśli chcesz znać moje zdanie, nie ma za czym płakać.

Byłam królową i byłam zaręczona. W końcu nauczyłam się widzieć innych ludzi i wiedziałam, jak pozwalać, by inni ludzie mnie widzieli. Nadal zostawało wiele rzeczy, które chciałam osiągnąć, wiele rzeczy, które chciałam zrobić dla mojej rodziny i moich poddanych. Miałam nadzieję, że uda mi się odnaleźć pewność siebie i pozycję, które mi to umożliwią.

Nie pytajcie, o co chodzi, bo też nie wiem; ten akapit pojawił się tu kompletnie od czapy. Wygląda na to, że Cass ma płacone od ilości znaków na stronę.

Koniec angstu, Edzia odpakowuje paczuszkę, a tam...!

… Nie, niestety, to nie śmieszny prezent od Marida. To fotografie z dnia koronacji.

Osten wyglądał, jakby planował jakiegoś psikusa,

Największe zaskoczenie świata – odhaczone.

a Ahren był niesamowicie przystojny.

Tylko Schreave może kochać Schreave'a: 35

Kadenowi brakowało tylko miecza w dłoni, który dopełniłby obrazu idealnego szarmanckiego księcia.

#teamkadenforever

Przerzucałam zawartość pudełka, podziwiając zdjęcie za zdjęciem. Z każdego promieniowało szczęście. Lady Brice objęła mnie w uścisku, Kile ze śmiechem mnie przytulał, a Legerowie stali z dłońmi na moich ramionach, jakbym naprawdę była ich córką.

A tak swoją drogą... właśnie przypomniało mi się coś bardzo ciekawego. Na oficjalnych fotografiach przedstawiających jeden z najważniejszych dni nie tylko w życiu Eadlyn, ale i w całej historii Illei (koronacja nowej monarchini) widzimy kandydatów na księcia małżonka, przyjaciół Maksia i Amisi, a zarazem członków gabinetu (Brice) i wojskowych (Aspen)... ale ze świecą szukać rodziny królowej – matki. Cass, dlaczego nikt z Singerów nie pofatygował się na przyjęcie? Tak, wiem, że Kota jest zły i zapewne dostał od Ameriki dożywotni zakaz pojawiania się w pałacu, ale co z resztą? Gdzie Magda? Gdzie James z Astrą i Leo – najbliższymi kuzynami Edzi? Gdzie nasz ulubiony cougar? W końcu – gdzie Gerad, szalony naukowiec? Naprawdę nikt z nich nie został zaproszony na imprezę? Jak ów dziwny brak więzi z – było nie było – najbliższą rodziną ma się do szumnych deklaracji z oryginalnej trylogii, iż dla Amisi jej familia liczy się ponad wszystko (to jest, wyłączając tru loffa)?

Monty Python wiecznie żywy: 85

Gdy doszłam do zdjęć z Eikko, stwierdziłam, że wyglądają inaczej od pozostałych.

Jak nic, Syndrom Pastelowej Etykiety. To, albo już wtedy biła od niego aura tru loffa.

Zdjęłam płaszcz, a on był w kamizelce, ale dopiero teraz zauważyłam, że podświadomie upozowałam nas jak parę zakochanych.

Taa, „podświadomie”...

Moja dłoń spoczywała na jego piersi, obejmował mnie w talii, a ja lekko przechylałam głowę, jakby jego serce wytwarzało pole grawitacyjne.

I serio nikt nie zwrócił na to uwagi? Amisia, Maxon, Ahren – nikt nie szepnął Edzi do ucha, żeby trochę przystopowała z tymi czułościami przed obiektywem, bo przydupas nie jest członkiem Eliminacji? Mało tego – nikt nie dziwił się, dlaczego Eadlyn obściskuje się z typem, który przyjechał tu wyłącznie jako dodatek do właściwego kandydata na męża? Można by pomyśleć, że przynajmniej Americe zaświeciłaby się ostrzegawcza lampka – ze wszystkich obecnych tam osób to ona ma wszak największe doświadczenie, jeśli chodzi o mizianie się z kawalerami tuż pod nosem oficjalnego ukochanego.

Monty Python wiecznie żywy: 86
Użyj mózgu, Luke: 121

Patrzyłam na najładniejsze z tych zdjęć bardzo długo i myślałam, jakie to cudowne, że fotograf zdołał uchwycić światło w jego oczach. Zaledwie kilka godzin potem wpatrywałam się w te oczy, byłam w tych ramionach. Jakie to niezwykłe, że w ogóle miałam to zdjęcie!

Zgadzam się; jak wspomniałam wyżej, nigdy nie doszłoby do jego powstania, gdyby:

a) twoi rodzice potrafili dodać dwa do dwóch

b) twój tru loff miał minimum instynktu samozachowawczego i potrafił ci wyperswadować, że pozowanie z nim niczym z potencjalnym narzeczonym raczej nie przysporzy żadnemu z was popularności, jeśli te zdjęcia przedostaną się poza pałac (pamiętajcie, Cass nadal jest głęboko przekonana, że Eliminacje to jedyne, co powstrzymuje tłuszczę od wywiezienia monarchii na taczkach).

Użyj mózgu, Luke: 122

Gdyby nie inni kandydaci, on nigdy nie podszedłby do mnie, nie szepnąłby mi do ucha słów po fińsku.

Co niby mają do tego inni kandydaci? To ty, w swej nieskończonej inteligencji, wsadziłaś go na minę (inna sprawa, że to cielę nie potrafiło się wybronić), każąc mu pozować razem zresztą chłopaków!

Powtarzałam sobie, że miałam szczęście, że w ogóle się spotkaliśmy. Gdybym sprzeciwiła się pomysłowi rodziców, gdyby Henri nie miał odwagi wysłać zgłoszenia, gdybym przesunęła dłoń dwa centymetry w prawo, kiedy wybierałam kopertę…

Albo gdybyś wyrzuciła Norwegofinoszweda podczas Ekspresowych Eliminacji, ponieważ nie spodobałby ci się kolor jego marynarki...

Edzia pakuje wszystkie zdjęcia z powrotem do pudełka i otwiera szufladę, w której przechowuje swoje „skarby” (dla ciekawych: fartuch zrobiony z koszuli przez Henriego, krawat Kile'a, szpilka Project Runwaya, rysunek Foxa, wiersz Gunnera).


Stałam nad szufladą ze zdjęciem w ręku. Chociaż było dla mnie prawdziwym skarbem, nie mogłam go włożyć do środka. Nie mogłam zamknąć Eikko w pudełku.



Rozdział 32


Zanim dzień, który miał być najważniejszy w moim życiu, zdążył się w ogóle zacząć, zostałam wezwana do Komnaty Dam.

To może być akurat kwestia niewłaściwego doboru słowa, ale bawi mnie wizja „wzywania” gdziekolwiek władczyni monarchii absolutnej. No, chyba że Amisia hołduje zasadzie „Korona czy nie korona, to ja cię urodziłam, młoda damo”.

Moja matka mogła spotykać się z nami w każdym zakątku pałacu i nadal nie miałam pojęcia, dlaczego jej ulubionym miejscem była ta ogromna sala.

Cóż, z tym pomieszczeniem wiąże się dla niej zapewne wiele ciepłych wspomnień w rodzaju popołudnia spędzonego na podglądaniu półnagich gwardzistów czy bijatyki z Celeste.

Skoro jednak mnie wezwała, musiałam pójść.

Ha, miałam rację!

Zastałam tam lady Lucy, a także ciocię May.

Która to tradycyjnie była jedynym reprezentantem rodziny Singerów w pałacu (o co zakład, że Gerad, Kota i reszta brygady nie dotrą nawet na królewski ślub)?

Nie mam pojęcia, kto przekazał jej wiadomość, ale byłam tak podekscytowana, że omal nie podbiegłam prosto do niej. Zobaczyłam jednak, że nie zawołano mnie z powodu przyjazdu mojej ukochanej ciotki.

Cóż, to akurat mnie nie dziwi, May odwiedza was mniej więcej co drugi wtorek; zamieszanie można by było zrobić, gdyby na progu zjawił się James z królewskimi kuzynami.

Lady Marlee szlochała mamie na ramieniu. Podniosła głowę i od razu mnie zaatakowała.
Mogę zrozumieć, że nie chciałaś za niego wychodzić, ale dlaczego, DLACZEGO go wygnałaś? Jak mam żyć bez moich dzieci?
Josie nigdzie nie wyjeżdża – przypomniałam łagodnie.

Biedaczka.

Potrząsnęła palcem.
Nie wymądrzaj się. Możesz być królową, ale jesteś jeszcze dzieckiem.

He he, i tyle w kwestii bycia najpotężniejszą istotą we Wszechświecie, Edziu.

Mama patrzyła na nas na przemian, wyraźnie nie wiedząc, co robić: bronić córki, która była dostatecznie dorosła, by sama się obronić, chociaż pozostawała przecież jej córką, czy pocieszać przyjaciółkę, którą syn opuszczał niemal bez uprzedzenia. Ból związany z taką rozłąką znała doskonale.

No, nie do końca; Ahren uciekł z pałacu w mocno nieelegancki sposób, w dodatku wżeniając się w inną rodzinę królewską (co może mieć poważny wpływ na relacje na linii matka – syn, jeśli np. Francja wda się kiedyś w konflikt z Illeą), Kile natomiast za jakiś czas całkiem jawnie wyprowadzi się na drugi koniec kraju, co z pewnością musi być dla Marlee nieprzyjemne, ale nie jest jeszcze końcem świata. A co do braku uprzedzenia – to jest, Edziu, akurat kamyczek do twojego ogródka, biorąc pod uwagę, iż Kile miał niewielkie pole manewru, skoro kazałaś mu się na dniach zwijać z pałacu.

Lady Marlee, proszę mi pozwolić wyjaśnić. – Podeszłam bliżej, a ona skuliła się na fotelu. – Kocham Kile’a. Stał mi się bliższy, niż kiedykolwiek mogłabym przypuszczać. I szczerze mówiąc, zostałby dla mnie. Może nawet zostałby dla ciebie. Ale czy naprawdę tego chcesz?
Tak – upierała się, patrząc na mnie zaczerwienionymi oczami.
Wyjazd Ahrena niemal dosłownie złamał serce mojej matce. Na pewno złamał moje. Czy to znaczy, że powinien zostać tutaj na zawsze?

Raczej nie, biorąc pod uwagę, iż – zaczynam już brzmieć jak zdarta płyta – od dawna było ustalone, że pewnego dnia poślubi Camille. To, iż rozumiem szok Amisi wywołany faktem, że jej syn wyjechał raz na zawsze bez pożegnania nie zmienia faktu, że rozpacz Schreave'ów związana z wyprowadzką Ahrena jako taką wciąż jest kuriozalna.

Użyj mózgu, Luke: 123

Nie odpowiedziała. Zobaczyłam, że mama spuszcza wzrok i wydyma wargi, jakby sama zaczęła to rozumieć dopiero teraz.

* wzdycha ciężko *

Użyj mózgu, Luke: 124

Wiem, że nie rozmawiałyśmy o rzeczach, które są dla nas przykre. Tak jak o tym, dlaczego masz blizny na rękach – powiedziałam, nie odrywając spojrzenia od lady Marlee. – Ale powinnyśmy o tym rozmawiać. To niezwykłe, ile zrobiłaś dla miłości, a ja cię podziwiam i zazdroszczę ci takiego uczucia.

Eee... Nie. Nie powinnyście, zwłaszcza, że nie wiesz, czy Marlee w ogóle życzy sobie poruszania tego tematu w obecności osób trzecich, chociażby zaznajomionych z całą sprawą (May, Lucy). To wydarzenie było największą traumą jej życia i istnieje spora szansa, że nie ma ochoty uzewnętrzniać się na ten temat przed nastoletnią córką swojej przyjaciółki, jej byłą pokojówką i siostrą.

Użyj mózgu, Luke: 125

Wszyscy wiemy, co zrobiłaś, wszyscy wiemy, jak zostałaś ułaskawiona, a ja wiem, że uważasz się za dozgonną dłużniczkę naszej rodziny, ale tak nie jest. Lady Marlee, jak myślisz, czego jeszcze moglibyśmy od ciebie chcieć?

...Wiecie co? Nie będę już nawet skupiać się na wątku Edzi – terapeutki, bowiem dużo bardziej frapuje mnie...

Zapytaj mojej matki. Ona nie zamierza cię tutaj więzić. Możesz jechać ze swoim synem, jeśli tylko zechcesz. Możesz podróżować po świecie tak jak inni dostojnicy. To, że oszczędzono ci życie,
nie oznacza, że ono już do ciebie nie należy. A ty chcesz obarczyć tym samym swoje dzieci? Zmusić utalentowanego, pełnego zapału młodego człowieka, żeby spędzał najlepsze lata zamknięty za tymi murami? To okrucieństwo.

...dlaczego to Eadlyn jest najwyraźniej pierwszą osobą, która rozmawia z Marlee na ten temat – i SKĄD to wszystko wie.

Naprawdę – dlaczego nikt wcześniej nie przepracował tej kwestii z panią Woodwork? To przecież nie jest tak, że obawy Marlee uaktywniły się w tym rozdziale – ona już w „Następczyni” (i zapewne na wiele lat przed akcją tej powieści) reagowała histerycznie na najmniejszą wzmiankę o rozstaniu z rodziną i opuszczeniu pałacu. Dlaczego nikt, wliczając w to jej najlepszą przyjaciółkę, nie próbował podyskutować z nią na ten temat? Wysłać na terapię? Czy naprawdę trzeba było czekać na moment, w którym kobieta całkiem się rozsypie, żeby w końcu spróbować skonfrontować ją z jej lękami?

No i druga kwestia. Edzia jak nic ma wybitny talent psychologiczny (albo umie czytać w myślach), skoro potrafi bez pudła zdiagnozować, co tak naprawdę boli Marlee. I nie, jak się przekonamy już w następnym akapicie, zdecydowanie nie posiada całej tej wiedzy dzięki swojej matce; doszła do tych wszystkich (dodajmy, absolutnie właściwych) wniosków zupełnie sama. Oczywiście, możemy przyjąć że dziewczyna jest po prostu inteligentniejsza od swoich rodziców i potrafi kojarzyć fakty – ale mnie i tak frapuje poniższy fragment:

Wszyscy wiemy, co zrobiłaś, wszyscy wiemy, jak zostałaś ułaskawiona, a ja wiem, że uważasz się za dozgonną dłużniczkę naszej rodziny,”

Nie. Nie powinnaś tego wiedzieć. Ja przekonaliśmy się wielokrotnie na przestrzeni ostatnich dwóch tomów, nie wiesz praktycznie NICZEGO na temat tego, jak w rzeczywistości przebiegały Eliminacje Maxona i Ameriki. Owszem, z pewnością powinnaś znać pewne ogólniki (Marlee i Carter mieli romans, zostali wychłostani na polecenie Clarksona, Maxon ukrył ich w pałacu, a następnie po objęciu tronu ułaskawił i pozwolił im zamieszkać tu na stałe), ale NIE powinnaś zdawać sobie sprawy z tego, jakimi to krętymi ścieżkami podążały wówczas – i podążają nadal - myśli Marlee.

Oczywiście, mogę się mylić. Być może zachowanie Marlee jest tak łatwe do zinterpretowania, że nawet pałacowy kucharz zdaje sobie sprawę, że kobieta tkwi tu z powodu mentalnych barier, które nie pozwalają jej odciąć się od bolesnej przeszłości i poczucia, że jest coś winna swoim wybawcom. Tylko jak w takim układzie mam odczytać to:

Mogłaś w każdej chwili wyjechać – szepnęła do niej mama. – Myślałam, że o tym wiesz.

...Cóż, przynajmniej otrzymałam właśnie odpowiedź na pierwsze z pytań. Nikt nigdy nie pomógł Marlee, ponieważ osobie, która jest z nią rzekomo najbliżej i która była pośrednim katalizatorem wszystkich największych zmian w jej życiu nigdy nie przyszło przez myśl, że pani Woodwork w ogóle MA jakiś problem.

Karny jeżyk potrzebny od zaraz: 79
Użyj mózgu, Luke: 126

Cass, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, w jak kiepskim świetle stawia twoją pacynkę powyższy fragment? Wychodzi na to, że America jest albo kompletnie pozbawiona wyobraźni i empatii (skoro przez tyle lat nie zauważyła korelacji między zachowaniem Marlee a burzliwymi wydarzeniami z przeszłości), albo tak ujemnie bystra, że nigdy nie przeszło jej przez myśl, że osobie po tego rodzaju przejściach ciężko może być samej odciąć mentalną pępowinę – i uczciwie porozmawiać z przyjaciółką na temat tego, czy w jej sytuacji mieszkanie w pałacu to najlepsze z możliwych wyjść, skoro Marlee ewidentnie traktuje to miejsce bardziej jak pokutną arenę niż właściwy dom. A skoro o pokucie mowa:

Ja tak nie uważam, nie mogę tak na to spojrzeć. Wiele lat temu Carter i ja zostalibyśmy straceni, gdyby nie ty i Maxon. Nie potrafię myśleć o tym, że miałabym kiedyś przestać ci się za to odwdzięczać.

Primo: Nie. Zostaliście ułaskawieni tylko i wyłącznie dzięki Maxonowi, America w owym czasie nie miała jeszcze nic do gadania, będąc zaledwie uczestniczką Eliminacji.

Secundo: Słuchajcie, ja rozumiem, że myślenie Marlee jest tu dość pokrętne bynajmniej nie z jej złej woli – kobieta prawdopodobnie uważa, że „ucieczka” z pałacu który tyle dał jej rodzinie byłaby oznaką głębokiej niewdzięczności – ale... jak właściwie Woodworkowie „odwdzięczają” się Maksiowi i Amisi? Owszem, Carter pracuje jako ogrodnik (inna sprawa, że najprawdopodobniej dostaje za to wynagrodzenie, więc ciężko tu mówić a jakimś spłacaniu długu, to w jego przypadku po prostu praca), a Marlee jest damą dworu... w związku z czym jej rola ogranicza się do plotkowania z Amisią nad kruchymi ciasteczkami, za co dostaje wikt i opierunek dla całej familii. Mało tego: Woodworkowie mają swobodny dostęp do wszystkich luksusów oryginalnie zarezerwowanych dla rodziny królewskiej (Kile poprosił pokojówki, by nie sprzątały w jego pokoju, Marlee sprowadziła synowi najlepszych nauczycieli, których wszak trzeba było opłacić i zapewnić im dach nad głową) i jest mało prawdopodobne, by pokrywali owe wydatki z własnej kieszeni. Summa summarum, niezależnie od ich czystych intencji, Woodworkowie wychodzą raczej na parę niezłych kombinatorów, która zdołała sobie zapełnić wypasione warunki przy minimalnym wkładzie własnym.

Zaprzyjaźniłaś się ze mną, kiedy tylko mnie poznałaś. Przekonałaś mnie, żebym nie wycofywała się z Eliminacji. Podtrzymywałaś mi włosy, kiedy miałam poranne mdłości. Pamiętasz, to było zawsze po południu.

Amisiu, wiem, ze chcesz dobrze, ale nie jestem pewna, czy to w tym przypadku najlepsza argumentacja. Zamiast podkreślać, ileż to już Marlee dla ciebie nie zrobiła i jaką wspaniałą przyjaciółką jest (a zapewne jest), wytłumacz jej raczej, że przyjaźń to nie układ biznesowy i że Marlee w ogóle nie ma i nigdy nie miała obowiązku czymkolwiek ci się odwdzięczać, bo biedaczka najwyraźniej przez ostatnie dwadzieścia lat miała bardzo smutne wyobrażenie na temat tego, jak powinna funkcjonować wasza relacja.

Kiedy obawiałam się tych obowiązków, powtarzałaś mi, że sobie poradzę. Na litość boską, pomogłaś nawet zaszyć mi ranę postrzałową!
Miałam ochotę zapytać, o czym mówi, ale na razie tego nie zrobiłam.

Szczerze podziwiam opanowanie Edzi; ja nie byłabym w stanie spokojnie czekać na zakończenie sesji terapeutycznej, gdybym nagle dowiedziała się, że ktoś kiedyś postrzelił moją mamę. No i znów: Eadlyn ma wprost fantastyczne pojęcie o tym, jak wyglądała młodość jej rodziców.

Monty Python wiecznie żywy: 87

Nasza przeszłość była strasznie skomplikowana, prawda? – zapytała [Lucy]. Mama i lady Marlee uśmiechnęły się. – Popełniałyśmy błędy, dotrzymywałyśmy tajemnic i robiłyśmy wiele niemądrych rzeczy, ale i wiele dobrych. Popatrzcie na nas. Jesteśmy już od dawna dorosłe. I popatrzcie na Eadlyn.
Wszystkie trzy to zrobiły.
Czy za dwadzieścia lat powinna patrzeć na siebie i rozpamiętywać każdą, nawet najmniejszą niefortunną decyzję? Czuć się nimi związana?
Przełknęłam ślinę.
A czy my powinnyśmy to robić? – podsumowała lady Lucy.
Ramiona lady Marlee opadły, przyciągnęła do siebie mamę i lady Lucy.

I tak oto traumy dręczące od lat panią Woodwork zostały uleczone jedną słodką przemową. Hurra! Ale i tak brawa dla Lucy i Edzi, które zrobiły dziś więcej, niż cała zgraja rzekomo najbliższych Marlee osób przez dwie dekady.

Jak mała Kiera wyobraża sobie…: 73

Przyjdzie dzień, kiedy nie będzie tu już mojej mamy, kiedy moja ciotka nie będzie przyjeżdżać w odwiedziny, a one obie się wyprowadzą. Ale wtedy zostaniemy ja, Josie i Neena, z córkami, kuzynkami i przyjaciółkami.

...Rany koguta, zamierzasz wpędzić Josie w podobne poczucie winy?! Cass, Woodworkówna utraciła już status Scary Sue, nie wolno ci się dłużej nad nią znęcać!

Będziemy mieszkać razem, splatać nasze życia i kontynuować te uświęcone siostrzane więzi, jakie stają się udziałem tylko garstki kobiet.

Narzeczony Neeny z pewnością będzie zachwycony tą perspektywą, nie mówiąc już o samej Neenie, która niekoniecznie może mieć ochotę dreptać za tobą przez całe swoje życie. Nie wspominam nawet o Josie, która kilka rozdziałów wcześniej zadeklarowała wprost, że jej marzeniem jest podróżować po świecie na wzór May.

Karny jeżyk potrzebny od zaraz: 80
Monty Python wiecznie żywy: 88



Cieszyłam się, że kiedyś moja mama postanowiła tu przyjechać, z drugiego końca kraju, do obcego domu, że zaufała w samolocie innej dziewczynie i zaprzyjaźniła się z dziewczyną, która szykowała jej kąpiel. A także, że niezależnie od tego, czy i kiedy się rozstaną, nigdy nie będą naprawdę rozłączone. Nie tak na dobre.



I to już wszystko na dziś. A w następnym odcinku: wielki finał.


Zostańcie z nami!


Statystyka:

Bułkę przez bibułkę: 55
Fabuła nie do poznania: 65
Jak mała Kiera wyobraża sobie…: 73
Karny jeżyk potrzebny od zaraz: 80
Monty Python wiecznie żywy: 88
Nie posmarujesz, nie pojedziesz: 49
Samochwała w kącie stała: 32
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem: 28
Tylko Schreave może kochać Schreave'a: 35
Użyj mózgu, Luke: 126


Maryboo

7 komentarzy:

  1. Super analiza!
    "Nie mogłam zamknąć Eikko w pudełku." Paulo Coelho sends approval.
    Ta pogadanka z Marlee... Wyczuwam schemat Psychologa Ex Rzyć i Błyskawicznej Kozetki. To typowe, że w książkach i filmach, które olewają psychologię, duchowe problemy bohaterów zostają rozwiązane przez jedną rozmowę albo wyjaśnione jakimś powszechnie znanym zaburzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. "a Legerowie stali z dłońmi na moich ramionach, jakbym naprawdę była ich córką."
    heheheh....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sugerujesz, że Amisia nie zerwała do końca kontaktów z Aspenem? ;)

      Usuń
  3. nowy książę małżonek będzie w znacznie trudniejszej
    Ona w ogóle nie myśli...
    Sceny z Marlee są rozwalające,to z nią nikt nie rozmawiał?
    Rany...
    No nie mogę się doczekać,lecę kupić chusteczki.albo alkohol.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. Juz wielki final? I koniec? Jak ja bede znosic poniedzialki bez was, to ja nie wiem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed nami jeszcze nowelki, ale nie wiem czy będą analizowane od razu po finale serii czy może będzie jakaś przerwa. A potem, to zależy od nich : (

      Usuń
    2. Od nich, czyli od Beige i Maryboo, coś mi się pomieszało w tamtym zdaniu : p

      Usuń