Epilog
Cóż takiego mogło znaleźć się w epilogu? To chyba oczywiste. Każda lepsza lub gorsza bajeczka z przyszłą księżniczką w roli głównej musi zakończyć się ślubem i hucznym weseliskiem. Bo jakżeby inaczej.
Amisia denerwuje się niemożebnie. Zaraz ma przejść długą drogę do ołtarza, gdzie czeka na nią truloff docelowy, król Maksio.
Najpierw jednak rusza rodzina Singerów: matka Amisi, Kenna z mężem, później Gerad, a na końcu May.
Amisia żałuje, że Shalom nie może poprowadzić jej do ołtarza, ale jest pewna, że tatko Singer byłby z niej dumny, że zaklepała taki kąsek.
Byłam tak zatopiona w marzeniach, że May podkradła się do mnie.
– Wyglądasz prześlicznie, Ami – szepnęła, dotykając ozdobnego wysokiego kołnierza mojej sukni.
– Mary przeszła samą siebie, prawda? – odpowiedziałam. Mary była jedyną z trójki pokojówek, która ze mną została. Kiedy zostały podliczone straty, okazało się, że zginęło o wiele więcej osób, niż przypuszczaliśmy. Lucy przeżyła atak i odeszła ze służby, ale Anne po prostu zniknęła.
Czy to znaczy, że zginęła, a ciała nie znaleziono, czy po prostu po 10584-tym ataku rebeliantów stwierdziła wreszcie „Fuck it all, spadam z tego wariatkowa!”? A może po prostu Cass nie wiedziała, co z nią zrobić. Nie wiem, czy jeszcze pamiętacie, że Anne czuła miętę do Ośrodka, a skoro Leger jest z Lucy, to Anne też należałby się jakiś miły rebound. Cóż, lepiej ją po cichu zlikwidować.
Ami trzęsie się jak osika. May woła posiłki w postaci jedynej druhny przyszłej królowej. Marlee to the rescue!
May musi już lecieć za resztą rodziny, Ami i Marlee zostają same.
– Nie zacznij się znowu denerwować! – upomniała mnie Marlee.
– Staram się! Wiedziałam przecież, że to nastąpi, tyle że to bardzo dużo jak na jeden dzień.
– Ha! – oznajmiła Marlee, kiedy muzyka zmieniła rytm.
– Zaczekaj do wieczora.
– Marlee!
Nie mówmy może o nocy poślubnej. Mam wojenne flashbacki ze sceny uwodzenia Maksia przy pomocy sławnej czerwonej kiecki. Chociaż w sumie, chłopa już złapała, nie musi się już tak strasznie starać.
Zanim zdążyłam ją skarcić, uciekła mi, mrugając na pożegnanie, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Tak bardzo cieszyłam się, że znowu jest częścią mojego życia. Oficjalnie uczyniłam ją jedną z moich dam dworu, a Maxon uczynił swoim przybocznym Cartera. To był jasny sygnał dla społeczeństwa, jak będą wyglądały rządy nowego króla, a ja cieszyłam się, wiedząc, ilu ludzi czeka na te zmiany.
Beż przypomina sobie Następczynię. Ehehehehehehehehehehehehehehehe!!!
Zaraz zagrają Mendelsohna, czy co to tam grają w Ikei przy takiej okazji. W ostatniej chwili przed wyjściem Amisia zachwyca się swoją suknią. No baaa.
Czas ruszać. Ale skoro Shalom odszedł w zaświaty, ktoś musi poprowadzić Amisię do ołtarza. Tylko kto? To nie jest podchwytliwe pytanie.
– Jesteś gotowa, Mer? Odwróciłam się do Aspena.
– Tak, jestem gotowa.
Czy ktoś jest zdziwiony?
Na pewno wielu z Was, drodzy Czytelnicy, zadaje sobie bardzo ważne pytanie. Czy Maksio naprawdę nie miał żadnych problemów, żeby facet, z którym Amisia go zdradzała (nazwijmy rzecz po imieniu), prowadził ją do ślubu? Niedługo się dowiemy.
Aspen też stara się uspokoić Amisię.
– Wyglądasz niesamowicie.
– Ty też się nieźle wystroiłeś – skomentowałam. Chociaż się uśmiechałam, byłam pewna, że widzi moje zdenerwowanie.
– Nie masz się czym przejmować – zapewnił mnie, a jego uśmiech, pełen pewności siebie, tak jak zawsze sprawił, że uwierzyłam we wszystko, co mówił.
Odetchnęłam głęboko i skinęłam głową.
– Dobrze. Tylko pilnuj, żebym się nie przewróciła.
– Nie martw się. Jeśli zaczniesz tracić równowagę, pożyczę ci to. – Podniósł ciemnoniebieską laskę, zrobioną specjalnie, żeby pasowała do jego galowego munduru. Sam pomysł sprawił, że się roześmiałam.
Coś mi to przypomina… Łoboru, znowu mam wojenne flashbacki!
Ponad melodię wybiła się znienacka fanfara. Domyśliłam się, że to sygnał.
– Nie pozwól mi się przewrócić – szepnęłam do Charliego. Wziął mnie pod ramię i mocno ścisnął moją dłoń. Krok za krokiem, nakazałam sobie w myślach, dopasowując się do wolnego tempa marsza.
„Przed Świtem” Stephenie Meyer
Widać zrzynanie z Igrzysk nie wystarczyło.
To nie było najbardziej pełne wdzięku przejście przez nawę główną. Nie było też najszybsze. Ciężko uszkodzona noga Aspena sprawiała, że musieliśmy kuleć powoli przez cały kościół. Ale kogo innego miałabym o to poprosić? Kogo innego mogłabym poprosić?
No nie wiem, szwagra chociażby. Nawet August Ikea byłby lepszy w dość niezręcznej sytuacji, w jakiej znajduje się trójkącik Ami-Maksio-Ośrodek.
Aspen przesunął się, żeby zająć rozpaczliwie puste miejsce w moim życiu. Nie jako mój chłopak, nie jako mój przyjaciel, ale jako członek rodziny.
Wszak coś z nim trzeba było zrobić. Tylko były gach występujący jako father figure (przynajmniej podczas ślubu) jest cokolwiek… dziwny. No ale skoro ex-truloff Belki mógł zostać jej zięciem, to może tak się to robi w świecie kiepskich powieści YA.
Spodziewałam się, że może odmówić, i obawiałam się, że potraktuje to jako obelgę. Ale powiedział, że będzie zaszczycony i przytulił mnie, kiedy o to zapytałam.Oddany i szczery do samego końca. Taki był mój Aspen.
A już myślałam, że Ośrodek dostał jaj i zakończył karierę kochanka z kartonu 2.0. Oh well.
Kochanek z kartonu: 38
W końcu zobaczyłam w tłumie znajomą twarz. Była tam Lucy. Siedziała koło swojego ojca. Promieniała z dumy na mój widok, ale tak naprawdę nie potrafiła oderwać wzroku od Aspena. Wiedziałam, że niedługo przyjdzie kolej także na nią i nie mogłam się tego doczekać. Aspen nie mógłby dokonać lepszego wyboru.Koło niej, w pierwszych ławkach, siedziały pozostałe kandydatki. Wykazały się wielką odwagą, przychodząc tutaj dla mnie, biorąc pod uwagę, że nie było tu wszystkich, które powinny być. Mimo wszystko uśmiechały się, nawet Kriss, chociaż widziałam smutek w jej oczach.
Nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tą odwagą. Czy istnieje zagrożenie następnego ataku na pałac?A może chodzi o odwagę zmierzenia się z własną porażką? Większość z nich była w pałacu tak krótko, że dziwię się, iż ich to jeszcze cokolwiek obchodzi.
Zaskoczyło mnie, jak bardzo żałowałam, że nie ma tu Celeste. Potrafiłam sobie wyobrazić, jak przewraca oczami, a potem mruga do mnie albo robi coś w tym rodzaju. Rzuca uwagę, która jest prawie złośliwa, ale jednak nie do końca. Naprawdę, naprawdę mi jej brakowało.
Nie mogę darować Kierze kompletnego przeżucia charakteru Celeste. Już wolałam, kiedy było boleśnie stereotypową evilbiczą niż rozciapcianą best friend Amisi. Ale teraz jest trupem, więc w zasadzie na nic to wszystko się zdało.
Ami wspomina też królową Amberly, która na pewno cieszyłaby się szczęściem młodych w takim dniu.
Dziewczyna patrzy jeszcze na siedzące z przodu matkę i May, aż wreszcie Amisia zauważa Maksia.
Wydawało się, że wokół nas nie ma nikogo więcej.Żadnych filmujących nas kamer, żadnych błysków fleszy. Tylko my. Tylko Maxon i ja.
Mała dygresja. Przypomina mi się ta okropna scena z "Dumy i Uprzedzenia" z Kierą Knightley, kiedy nagle podczas tańca Lizzie z Darcy’m cały lud znika, a oni pląsają sobie sami w pustej sali. Wytłumaczy mi ktoś, po cholerę to było? Bo głupi widz się nie domyśli, że są na sobie skupieni, jak się nie wymiecie całej sali ludzi? Przecież to wyglądało idiotycznie i kompletnie z dupy. I żeby to była jedyna głupota tego filmu… Koniec dygresji.
Kilka ostatnich kroków Aspen zrobił powoli, ale pewnie. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, odwróciłam się do niego. Aspen uśmiechnął się do mnie jeszcze raz, a ja pocałowałam go w policzek, żegnając się z tak wieloma rzeczami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, a potem wziął mnie za rękę i włożył ją w dłoń Maxona, oddając mnie pod jego opiekę.
So many things wrong with this… Już się na ten temat wypowiadałam, więc pewnie już wiecie, jaki mam stosunek do „oddawania” córki przez ojca jej mężowi jak jakąś krowę, klacz czy inną własność. Ale gdy robi to ex-chłopak rzeczonej panny, robi się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Dobrze, że Ośrodek nie rzucił tekstem „Nie martw się, stary, nówka-nierdzewka, nieśmigana, niepuknięta.”
Skinęli sobie głowami, a na ich twarzach malował się tylko szacunek. Nie przypuszczałam, żebym mogła kiedykolwiek zrozumieć, co zaszło między nimi, ale w tej chwili ich relacja wydawała się pokojowa. Aspen cofnął się, a ja zrobiłam krok do przodu, stając w miejscu, w którym nigdy nie spodziewałam się znaleźć.
Czyli między panami miłość i harmonia? Maksio wszystko wybaczył jak Edzio Dżejkobowi? Wow, też bym chciała to zrozumieć. Well, poczekajmy na extra epilog i Następczynię.
Kochanek z kartonu: 39
Maxon trzymał mnie za ręce, jakby tylko to zatrzymywało go na ziemi, a ja skoncentrowałam się, szykując się do wypowiedzenia słów obietnicy, której nigdy nie zamierzałam złamać. Ten dzień naprawdę miał w sobie coś magicznego.
Amisia i dotrzymywanie obietnic to niezbyt udane połączenie. Życzę powodzenia.
Nawet w tej chwili wiedziałam jednak, że nie żyjemy w bajce. Wiedziałam, że przyjdą trudne i niepewne czasy. Wiedziałam, że rzeczy nie zawsze będą układać się tak, jak byśmy chcieli, i że będziemy musieli starać się pamiętać, że to był nasz wybór. Nie będzie idealnie, nie przez cały czas.To nie będzie: „Żyli długo i szczęśliwie”. To będzie o wiele więcej.
I na tym koniec, moi drodzy.
Trylogia główna oficjalnie zakończona kiczowatą sceną, którą każdy na pewno widział już tysiąc razy w innych filmach, książkach czy bajkach.
Czas na poświąteczne prezenty. Przekazuję pałeczkę mojej wspaniałej współanalizatorce, która pochyliła się nad materiałami dodatkowymi. Take it away Maryboo!
Beige
Blurb
Beige
Blurb
Maryboo: Czas na trzecią na tym blogu analizę notki
wydawniczej! Pamiętacie, jak mówiłam podczas rozszarpywania tekstu znajdującego
się na okładce „Rywalek”, że nie znoszę opisów, które w imię podkręcenia
atmosfery tajemniczości i dramatyzmu całkowicie rozmijają się z prawdą? No
cóż...
Ostatnia część bestsellerowej trylogii.
M: Niestety, nie jest to tożsame z ostatnią częścią
serii...
America jest jedną z czterech dziewcząt, które utrzymały
się w ścisłej czołówce Eliminacji.
M: Ta, która
odeszła w poprzednim tomie była tak nijaka, że nie dało się jej przypisać
niczego poza imieniem, więc w sumie żadna różnica – i nie mówię tu, rzecz
jasna, o Marlee.
Ukochana przez zwykłych ludzi,
M: Primo: o ile
Amisia swoimi wyskokami faktycznie zyskała sobie pewną przychylność tłuszczy, o
tyle trudno mówić o „ukochaniu” jeśli sama heroina nie jest pewna, czy w
razie sytuacji kryzysowej którykolwiek z Illeańczyków przyjąłby ją pod swój
dach. Secundo: nie popadajmy w egzaltację. Eliminacje to SHOW, widzowie
traktują kandydatki jak celebrytki. Dopóki któraś z dziewcząt nie zostanie
oficjalnie koronowana, łaska krajan na pstrym koniu jeździ.
znienawidzona przez obecnego króla,
M: ...którego obiekcje są w pełni uzasadnione...
dziewczyna wciąż nie jest pewna swych uczuć.
M: OWSZEM, JEST.
Widzicie, o co mi chodzi? Żeby nie zniechęcić (mniejsza o to,
że nieistniejącego) Team Aspen, wydawca jest zmuszony udawać, że trójkąt miłosny nadal istnieje i ma się
dobrze – mimo iż America niemal na samym początku książki deklaruje, że kocha
Maxona, a Leger już jej nie interesuje.
...No, chyba że chodzi tu o słynną zabawę w żurawia i czaplę
między księciem a Singerówną – w takim układzie pełna zgoda.
A jednak nadchodzi moment ostatecznego wyboru, tym
trudniejszego, że cały los Illei może spoczywać właśnie w rękach Ami.
M: Że co? Czy to ma być aluzja do rebeliantów? Amisia
nie zrobiła NIC, by przyczynić się do rozwiązania konfliktu! Jej
wszelkie próby mieszania się w sprawę przynosiły więcej szkody niż pożytku, a
sami buntownicy traktowali ją jak propagandową marionetkę, która poprzez
wieszanie się na Maxonie będzie w stanie kupić mu przychylność Illeańczyków!
Czy dziewczyna powróci do swej dawnej miłości, czy
zdecyduje się zostać królową
M: Cóż, jak widzimy w „Jedynej”, jej widzimisię
naprawdę nie jest decydującym czynnikiem w tej materii.
i podjąć walkę o lepszy świat dla siebie i
wszystkich mieszkańców Illei?
M: Odpowiadam: Nie. Amisia należy do organizacji
heroin pod patronatem Belli Swan; jej członkinie wierzą, że szczęśliwie
zakończenie powinno zostać im podsunięte pod nos na srebrnej tacy i przy braku
jakiegokolwiek wysiłku z ich strony.
„Jedyna” - ekstra epilog
Maryboo: No i co, robaczki? Podobał Wam się epilog?
Wystarczająco cukierkowy? Macie ochotę na więcej?
Jeśli Wasze odpowiedzi brzmiały odpowiednio: tak, nie i tak –
macie szczęście, bowiem tak samo myśli Kiera Cass i postanowiła skrócić Wasze
męki poprzez stworzenie tego, nad czym pochylę się już za chwilę. A czym jest
owo „to”? No cóż...
Muszę Wam coś wyznać w sekrecie – posiadam swego rodzaju
Cassoradar. Za każdym razem, gdy ta kobieta wypluwa z siebie coś nowego –
nieważne, czy mówimy o kolejnym tomie powieści, czy drobnych duperelach w
postaci rysunków i filmików – odkrywam to zaledwie kilka dni później. Maryboo –
analizatorka cieszy się z tej umiejętności; zawsze trzymam rękę na pulsie i
wiem, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Maryboo – Maryboo... niespecjalnie.
Skąd ten wstęp? Otóż niedługo po tym, jak skończyłam lekturę
„Jedynej” natrafiłam na to:
Mój wewnętrzny analizator zaklaskał w rączki jak mała foczka;
ja sama zaś zrobiłam pokazowego facepalma, pytając w duchu: „Serio, Cass?
Serio? Naprawdę uważasz, że świat potrzebował kolejnego słodkopierdzącego
dodatku?”.
Przesłałam Beige link, pośmiałyśmy się, po czym zapomniałam o
sprawie.
Aż tu nagle pytanie w komentarzach pod ostatnią analizą, czy
zajmiemy się tym dziełkiem.
Moja automatyczna odpowiedź brzmiała – nie. Nie chodzi o to,
że Was nie lubię i nie chce mi się dla Was dodatkowo wysilać (czyż nie
serwujemy materiałów dodatkowych?), ale o fakt, że dodatkowy epilog widziałam tylko
po angielsku, a umówmy się – mam w święta lepsze rzeczy do roboty, niż
tłumaczyć kolejne wypociny Cass.
Okazało się jednak, że odwalono czarną robotę za mnie
(serdeczne podziękowania dla Leleth za podzielenie się linkiem!),
straciłam więc koronny argument.
No to zanalizowałam. Pamiętajcie – sami tego chcieliście.
Na początku małe
wprowadzenie: rzecz dzieje się dwa lata po właściwym epilogu „Jedynej” (co
oznacza, że Amisia ma obecnie lat dziewiętnaście, a Maxon – dwadzieścia jeden)
i jest... długawa. To znaczy, obiektywnie pewnie nie, ale umówmy się – dziesięć
stron to dwa razy tyle, ile liczy sobie przeciętny rozdział u Cass. Wiem, że
zawsze przerabiamy z Beige mniej więcej tyle samo materiału podczas
„normalnych” analiz dwóch rozdziałów, ale primo: jak już wspominałam, w ogóle
nie planowałam tej dodatkowej analizy, więc nie wygospodarowałam sobie na zaś
odpowiedniej ilości wolnego czasu i secundo: cóż, święta. Dlatego z góry proszę
o wybaczenie – będzie sporo streszczania, a analizować będę tylko te fragmenty,
które naprawdę będą się tego domagać. Nie będę też przyznawać żadnych punktów,
albowiem ów ekstra epilog jest wyłącznie dodatkiem do właściwych dzieł.
No to jedziemy.
Amisia budzi się i wspomina fantastyczny seks, jaki uprawiali
z Maksiem poprzedniej nocy. Cass rzecz jasna nie używa takich okropnych słów
(Hello, syndromie Meyer!), ale i tak wiadomo, o co chodzi.
- Zastanawiałem się – zaczął [Maxon], szepcząc z ustami przy moim policzku, po tym jak przewróciłam się na drugi bok. - Czy jako, że dziś są moje urodziny, to nie moglibyśmy spędzić całego dnia w łóżku?
Uśmiechnęłam się, zmuszając zaspane oczy do otwarcia.
- A kto będzie rządził krajem?
- Nikt. Niech się rozpadnie na kawałki, wystarczy mi, że będę trzymał moją Americę w ramionach.
Widzę, Maxon, że stare nawyki trzymają się mocno.
Amisia stwierdza, że nie po to przygotowywała godzinami
przyjęcie urodzinowe (o co zakład, że biedaczka sama musiała nadmuchać setki
balonów?), żeby teraz jego wysokość się na nie wypiął. Ten droczy się z nią, że
mogą na chwilę wpaść do gości, ale później wracają do wyra.
Byliśmy tak sobą zajęci, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy lokaj otworzył drzwi.- Wasza Wysokość, telefon od...
Najwyraźniej zamki w drzwiach nadal są w Illei towarem
deficytowym. Mój headcanon dotyczący gwardzistów usilnie wymigujących
się od służby pod drzwiami sypialni króla zaczyna niebezpiecznie przypominać
kanon właściwy.
Zanim skończył, Maxon rzucił w niego poduszką, na co mężczyzna wycofał się na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Po chwili ciszy rozległ się stłumiony głos.
- Przepraszam, sir.
Przyzwyczajałam się do braku prywatności wynikającej z mieszkania w pałacu, a jeśli chodzi o te niezręczne chwile, ta i tak była jedną z lepszych. Zakryłam usta, próbując powstrzymać się od śmiechu, a kiedy Maxon zobaczył wyraz mojej twarzy, sam się uśmiechnął.
…
…
…Kochani, mam dla Was ćwiczenie na koniec roku:
wcielcie się na moment w rolę analizatora/analizatorki i zamieszczając swój
komentarz pod tą analizą, wymieńcie w nim wszystko, co jest nie tak z powyższym
akapitem. Powodzenia.
Podniosłam się, żeby pocałować go w policzek i natychmiast poczułam lekkie zawroty głowy.- Och!
- Wszystko w porządku?
- Mmhm – wymamrotałam, zakrywając usta. - Po prostu zbyt szybko się podniosłam.
Widzę, że subtelny radziecki czołg w tęczowe stokrotki nadal
na chodzie.
- Kiedy zaczyna się przyjęcie?
- O szóstej. Wszyscy będą, nawet moja mama.
- Och, w takim razie to będzie prawdziwa impreza.
Pacnęłam go ręką.- Odpuścisz kiedyś? To był tylko jeden raz.
- W Sylwestra tańczyła w fontannie, Americo – powiedział, a w jego oczach czaiły się diabelskie ogniki.
...Wiecie co? To zaczyna już niebezpiecznie przypominać jakiś
fetysz.
A tak nawiasem mówiąc – wyobrażacie sobie mamę księżnej Kate,
tańczącej podczas przyjęcia sylwestrowego w fontannie pałacu Buckingham? Bo to
mniej więcej ten sam poziom absurdu.
Amisia wychodzi z łóżka owinięta prześcieradłem (co bardzo
podoba się Maksiowi) i udaje się do łazienki, gdzie pokojówki naszykowały jej
kąpiel.
Oczywiście, Mary już na mnie czekała. Przywykła do widoku mnie wychodzącej z pokoju Maxona, albo jego w pośpiechu opuszczającego mój, ale za każdym razem na jej twarzy pojawiał się wszystkowiedzący uśmieszek.
- Dzień dobry, Wasza Wysokość – powitała mnie, dygając. - A więc miałaś dobrą noc?
...Uściślam: ten akapit też wlicza się do ćwiczenia.
Przeskok!
Lądujemy na przyjęciu, gdzie Amisia rozmawia z młodszą
siostrą i zachwyca się tym, jak łatwo May przystosowała się do życia w świetle
reflektorów. Impreza najwyraźniej jest bardzo udana: muzykanci muzykują,
tancerze tańczą i wszyscy bawią się na sto dwa. Amisia stara się wyłowić w
tłumie swojego ślubnego, ale zamiast tego natrafia na Marlee, która
komplementuje przyjęcie.
- Dzięki. Szukam Maxona. Widziałaś go może?
Powiodła za mną wzrokiem.
- Widziałam, że się pojawił, ale nie mam pojęcia, gdzie jest teraz.
- Hmm, rozejrzę się. Jak tam Kile?
Uśmiechnęła się nerwowo.
- Dobrze. Próbuję się przyzwyczaić, że dziś niania go usypia.
Kile miał niewiele ponad rok, a Marlee była w nim śmiertelnie zakochana – ja tak samo. Był jedynym mężczyzną, który regularnie przebywał w Kobiecym Pokoju bez wyraźnego pozwolenia.
Ach, tak. Kile
Woodwork. Ta postać już niedługo nabierze szczególnego znaczenia w Cassolandzie
– myślę, że i bez mojej pomocy będziecie w stanie wykoncypować, dlaczego.
Amisia w końcu znajduje męża; gawędzi on sobie w najlepsze
z... Aspenem.
Aspen nie miał ze sobą laski, ale czasami ciągle kulał, szczególnie, kiedy był zmęczony. Wszyscy uznali za cud fakt, że rana zagoiła się tak dobrze, ale jeśli ktoś mógłby odzyskać siły dzięki swojej determinacji, to byłby to Aspen.
To wprost nie do wiary, ile elementów z tego dodatkowego
epilogu przyda nam się w „Następczyni”. Zapamiętajcie, moi drodzy: Aspen
kuleje. Jest w stanie chodzić, ale zapewne nie biegać czy skakać.
Zapisane? To idziemy dalej. Okazuje się, że panowie dyskutują
o małżeńskim pożyciu; Leger i Lucy ochajtali się bowiem niedługo po naszych
gołąbeczkach.
Maxon westchnął.- Ciężko powiedzieć. Nie sądzę, żeby małżeństwo było choć w połowie tak ciężkie, jak inne obowiązki.
Chłopie, akurat ty naprawdę nie masz prawa narzekać na...
Ciężko było jej wejść w rolę królowej, kiedy dopiero co przyzwyczaiła się do tego, że będzie księżniczką.
A, mówisz o Ami. W takim razie w porządku.
Panowie zastanawiają się nad ciężarem tytułu pana męża; Maxon
stwierdza, iż bał się tego miana nawet bardziej od bycia nazywanym królem.
Dlaczego?
- Bycie mężem jest przerażające. Ma się wrażenie, że wiele się przez to traci.
Oho, ktoś tu najwyraźniej tęskni za starymi, dobrymi
Eliminacjami i prywatnym haremem.
Nagle rozmowa skręca w dosyć niespodziewanym kierunku:
- Posłuchaj – zaczął Maxon. To nie tak, że cię stąd wyrzucam. Zawsze jesteś tu mile widziany. Ale może ty i Lucy potrzebujecie własnego miejsca.
...Oooch. Zobaczmy, co będzie dalej.
- Co, masz na myśli dom?
- Rozejrzyj się. Weź Lucy ze sobą i zastanówcie się nad znalezieniem miejsca, które spodobałoby się wam obojgu, to coś nad czym możecie popracować razem. Życie razem będzie łatwiejsze, jeśli będziecie mieli dom, który jest naprawdę wasz.
- Marlee i Carter dobrze sobie tu radzą.
- Są różne pary.
…
...Nawet nie wiecie, ile słów ciśnie mi się na
klawiaturę. Ale nie mogę, NIE MOGĘ tego teraz skomentować. Nope. To
jeden z moich ulubionych elementów „Następczyni”. Dlatego wybaczcie, kochani,
ale póki co zostawiam to bez żadnych dodatkowych uwag – wierzcie mi jednak na
słowo, odbiję to sobie już wkrótce.
Maxon klepnął go [Aspena] w plecy.- Niewielu osobom ufam tak jak tobie. Zrobiłeś wiele dla mnie i Ameriki.
- Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za to macanie jej tuż
pod moim nosem.
Zobacz, czy gdzieś na zewnątrz nie ma czegoś, co wasza dwójka naprawdę kocha, a jeśli jest, to potraktujcie to jak prezent od nas.
* Maryboo wije się i poci, ale jest silna i wytrwa w swym
postanowieniu *
Panowie odrywają się od ponurych myśli i zajmują się
degustacją szampana; nie jest im jednak dane długo raczyć się bąbelkami, bowiem
Amisia przeprasza Aspena i zgarnia Maxona na bok.
Bez żadnych wskazówek z mojej strony, zaprowadził nas do naszej ławki, usiedliśmy, on z twarzą zwróconą w kierunku lasu, a ja w kierunku pałacu.
Maxon, ślub, nie ślub – miej się na baczności.
Po cóż jednak nasza zakochana para wybyła do ogrodu? Okazuje
się, że królowa ma dla Maksia specjalny prezent urodzinowy.
- No więc dobrze – powiedział, stawiając kieliszek na ziemi. - Jestem gotowy. Gdzie on jest?
- W tym problem – zaczęłam. Poczułam, że zaczynają mi się trząść dłonie. - Faktycznie pojawi się on może za jakieś siedem, osiem miesięcy.
Uśmiechnął się, ale zmrużył oczy.
- Osiem miesięcy? Co może tyle trwać...
Tadaam! No i jesteśmy w domu. Właśnie taki był cel owego
dodatku: poinformować czytelników, że Amisia jest przy nadziei. Ju - huu.
Kiedy te słowa wyszły z jego ust, jego wzrok przesunął z mojej twarzy na brzuch. Sprawiał wrażenie, jakby spodziewał się, że będę wyglądała inaczej, że może będę wielka jak dom. Ale starałam się wszystko skrzętnie ukryć: nudności, zmęczenie, nagły wstręt do jedzenia.
Ja tak tylko przypomnę, że owo „ukrywanie” u Amisi przyjmuje
formę – jak widzieliśmy podczas sypialnianej sceny - potężnych zawrotów głowy
przy każdym gwałtowniejszym ruchu i prawdopodobnie porannych mdłości. Ale cóż –
to Maksiu, nie wymagajmy zbyt wiele.
Maxon jest w kompletnym szoku, więc Amisia dopytuje się, czy
wszystko ok.
- Czy to nie jest niewiarygodne? Naglę pokochałem cię tysiąc razy bardziej – powiedział cicho i z podziwem w głosie. - I nie sądziłem, że to możliwe, żeby pokochać osobę, której się nawet nie zna.
Uwierz, byłoby dla ciebie znacznie lepiej, gdybyś nigdy jej
nie poznał.
- To chłopiec czy dziewczynka?
- Za wcześnie, żeby to stwierdzić – odezwałam się przez łzy, łzy szczęścia. - Lekarz może powiedzieć niewiele więcej niż to, że ono istnieje.
Podpowiem: jeden chłopiec i jeden Antychryst. Moje
gratulacje!
Maxon delikatnie położył dłoń na moim brzuchu.- Będziemy musieli skrócić nasze dni pracy, a może i całkiem z nich zrezygnować, jeśli będziemy musieli.
:D :D :D
Wiecie co? Nieodmiennie rozwala mnie talent, z jakim Maxon
wynajduje sobie wszelakie wymówki, żeby tylko nie musieć pracować.
Aha, Maksiu – obawiam się, że królom nie przysługuje
tacierzyński.
Niestety, Ami studzi zapał męża zapewniając go, że będą mieli
moc osób do opieki nad dzieciątkiem.
Beige: Mała dygresja natury osobistej. Nienawidzę słowa "dzieciątko". Dziękuję za uwagę. Już Ci, Maryboo, nie będę przerywać.
- Co jeśli będę jak on, Americo? Co jeśli będę okropnym ojcem?
Jak się wkrótce przekonamy, będziesz przede wszystkim ojcem
ze wszech miar nieudolnym. Co by nie mówić o Clarksonie, ten przynajmniej
próbował wychować syna na porządnego człowieka.
- Maxonie Schreave, to niemożliwe. Jeśli już, to będziesz zbyt szczodry. Zamierzam zatrudnić najostrzejszą nianię na świecie dla wyrównania!
Uwierz mi na słowo, Amisiu – to akurat BARDZO by wam się
przydało.
Niestety, król torpeduje plany Ami i stwierdza, że przyjmie
tylko miłe nianie (no i już wiemy, komu należy podziękować za ten koszmar z
następnego tomu). Maksiu pyta się, czy ktokolwiek poza nim wie, co się święci; okazuje
się, że Ami trzymała buzię na kłódkę.
- Tak czy inaczej, teraz poczułem prawdziwą ochotę na świętowanie.
Wziął mnie na ręce i zaniósł biegiem do środka, a ja nie mogłam przestać się śmiać. Zerknęłam na wyraz jego twarzy, który był tak pełen nadziei i ekscytacji, że byłam pewna, iż po prostu dotarliśmy do najlepszej części naszego życia.
I to już naprawdę wszystko, jeśli chodzi o historię Ameriki –
niniejszym oficjalnie żegnamy się z narracją prowadzoną z jej punktu widzenia.
...Co, cieszycie się? Uwierzcie mi – nie ma powodu. To, co
majaczy się na horyzoncie jest ZNACZNIE gorsze od wynurzeń Amisi.
TO, CO MUSICIE WIEDZIEĆ O „NASTĘPCZYNI”
Po pierwsze, jeśli jakimś cudem przegapiliście dzisiaj
moje krzyki, niech wolno mi będzie Was poinformować że „NASTĘPCZYNI” MA OKŁADKĘ
AAAAAAA!
M: Przestań wrzeszczeć, mam dobry słuch.
Aby ujrzeć ją w całej okazałości, udajcie się na stronę
Entertainment Weekly. http://shelf-life.ew.com/2014/10/23/kiera-cass-the-heir-cover-exclusive/
M: Jak dowiemy się z treści książki, główna bohaterka
jest rzekomo wierną kopią Amberly – posiadaczki czarnych włosów i oliwkowej
cery. Patrząc na modelkę, ciężko byłoby się tego domyślić.
Po drugie, znacie już imię naszej następczyni! Brzmi ono
Eadlyn.
M: Rany koguta, widzę, że America mści się na własnym
potomstwie za to, co zrobił jej tatuś.
Wywołało ono drobne zamieszanie, pozwólcie zatem, że wam
pomogę: wymawia się je EED-len.
M: Co ciekawe, 'Behind The Name' nie zna takiego
imienia – a raczej zna je od lipca 2015 roku, [http://www.behindthename.com/name/eadlyn/submitted]
więc jest raczej oczywiste, że dodała je tam któraś z fanek Cass; kojarzy je za
to 'BabyNamesPedia' – i podaje, iż oznacza ono...uwaga, uwaga... 'born into
royalty'. [http://www.babynamespedia.com/meaning/Eadlyn]
Edzia mogłaby założyć Klub Znaczących Imion wespół w zespół z pewnym Pięknym
Łabędziem.
I tak, to Eadlyn będzie narratorką powieści.
M: Tego akurat domyśliłam się sama, dziękuję bardzo.
Jeśli spojrzycie na okładkę (a także obejrzycie
niesamowity filmik dotyczący jej powstawania)
M: Cóż, filmik jak filmik; ale potwierdza moją tezę,
że Cass powinna przestać ekscytować się „futurystycznym tłem” okładek, bo to naprawdę
są zwykłe lustra.
zauważycie może, że jej sytuacja jest zupełnie różna od
tej, w której swojego czasu znalazła się jej matka.
M: No...ciężko byłoby tego NIE zauważyć, biorąc
pod uwagę, że tym razem mamy do czynienia z księżniczką z urodzenia. Ale tak,
Cass, wiem, o co ci chodzi:
Widzicie to? Widzicie?! Tym razem do pałacu przyjadą
CHŁOPCY!!11oneone!!11
…
…
…
A teraz uwaga, kochani. Bardzo proszę, skupcie się.
Swojego czasu zastanawiałam się poważnie, czy w ogóle
komentować tę notkę, jest bowiem krótka i nie wnosi zbyt wiele do analiz jako
takich. Ale wtedy zobaczyłam TO.
Ciężko mi się przyzwyczaić do nowego głosu, ale uwielbiam
tę postać taką, jaka jest i mam nadzieję, że wy także ją polubicie.
M: Uwaga, jeszcze raz. Z podkreśleniem.
Ciężko mi się przyzwyczaić do nowego głosu, ale uwielbiam
tę postać taką, jaka jest i mam nadzieję, że wy także ją polubicie.
M: I jeszcze raz – tym razem na kolorowo.
„UWIELBIAM TĘ
POSTAĆ TAKĄ, JAKA JEST (…) WY TAKŻE JĄ POLUBICIE”.
…
…
…
M: Ci z Was, którzy zapoznali się z „Następczynią” zapewne z
łatwością mogą wyobrazić sobie mój wyraz twarzy; pozostałym mam do powiedzenia
tylko jedno:
Kochani? Zapamiętajcie ten cytat.
Wydrukujcie go sobie, oprawcie w
ramkę i patrzcie na niego za każdym razem, gdy zabierzecie się do czytania
naszych analiz – po to, aby nie mieć żadnych złudzeń.
Zachowanie Eadlyn to nie
psychologiczny eksperyment, mający na celu stworzenie narracji z punktu
widzenia tzw. 'villain protagonist'. „Następczyni” nie jest też (przynajmniej
nie na tę chwilę – kto wie, co Cass wymyśli w piątej części) powieścią
traktującą o wewnętrznej przemianie i dojrzewaniu bohaterki.
Nie, Eadlyn Schreave jest - zdaniem
autorki - bohaterką, za którą powinniśmy trzymać kciuki i którą mamy lubić...dokładnie
taką, jaka jest.
...Cass? Obawiam się, że będziemy
mieć z tym niejakie problemy.
Po trzecie, informacja z ostatniej chwili...jej brat
bliźniak nazywa się Ahren.
M: Chwała siłom wyższym za tę postać – chociaż z
drugiej strony, jej brak wyeliminowałby dobre 20% fabularnych idiotyzmów.
Jeśli to imię także sprawia wam kłopot, wymawia się je
AIR-en...jak Aaron czy Erin, tyle, że nie.
M:...Czy to miał być dowcip?
A Ahren, cóż, może być bliźniakiem Eadlyn, ale nie jest
jej lustrzanym odbiciem, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
M: I znów – bądźmy wdzięczni za drobne uśmiechy losu.
I w końcu po czwarte, od rana jestem zarzucana toną
waszych przemyśleń dotyczących informacji zawartych na okładce: „Dziewczyny nie
mają własnych Eliminacji!”, „Myślałam, że będzie musiała wyjść za księcia!”.
Tak, macie rację.
M: Tak, Cass. MAJĄ.
Na razie nie powiem nic więcej na ten temat; przyjdzie na to
czas we właściwych analizach. Ale wierzcie mi na słowo – owo złamanie reguł to
jeden z największych faili tej książki. Cass już dawno nie wyłożyła się
na niczym tak spektakularnie – zaczynając od zwykłych nielogiczności, przez
zaprzeczanie samej sobie, na zmarnowaniu sporego fabularnego potencjału
kończąc.
Czy nie chcecie się zatem dowiedzieć, jakim cudem córka
Maxona i Ameriki znalazła się w takiej sytuacji?
M: NIE, do diabła. Ale skąd mogłam wiedzieć,
decydując się na analizowanie tej serii, że zrobisz mnie w trąbę i będziesz
ciągnąć ten cyrk w nieskończoność?!
5 maja 2015 roku, kochani. Jestem podenerwowana i
podekscytowana. Więcej informacji już w najbliższych miesiącach.
M: No i tak, o.
Drodzy czytelnicy: to już wszystko z naszej strony, jeśli
chodzi o „Jedyną” i całą oryginalną trylogię. No, niezupełnie wszystko –
zostały nam wszak jeszcze nowelki, ale tymi zajmiemy się dopiero po ostatecznym
zakończeniu całej serii.
Niniejszym czas na oficjalne podsumowanie punktacji dla
pierwszych trzech tomów „Selekcji”:
Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr: 46
Dobre Mzimu: 41
Jak mała Kiera wyobraża sobie...: 83
Karny jeżyk potrzebny od zaraz: 41
Kochanek z kartonu: 39
Konkurencja dla Kajusza: 48
Nie, nie jesteśmy w Panem: 34
Osiołkowi w żłoby dano: 52
Queen (Bee) Wannabe: 69
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem: 9
Twierdza Monty Pythona: 28
Użyj mózgu, Luke: 192
I tak – to jest oficjalne podsumowanie. Powód
jest prosty – „Następczyni” jest swoistym sequelem do przygód Ameriki,
dziejącym się dwadzieścia lat później i opowiadanym z punktu widzenia innej
bohaterki...A to oznacza nowe kategorie. Z całą pewnością zastosujemy ponownie
kilka z już istniejących, ale i tam punkty będą liczone od nowa.
Maryboo
Zanim zaczniemy męczyć się z potworem, jakim jest Eadlyn Schreave, musimy zrobić sobie małe wakacje. Bierzemy miesiąc urlopu. Analizy wrócą w lutym. Wstęp dodamy 1 lutego (poniedziałek), a rozdziały I i II 7 lutego. Do tego czasu trzymajcie się ciepło. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
Beige i Maryboo